Nie potrzeba symboli. Ale znaków już tak. Nieustannie próbujemy zmieniać obraz rzeczywistości w znaki, a znaki odczytywać.
Dobre skutki powodzi? Takich – w ludzkim świecie – nie ma. Chyba, że ktoś zawodowo zajmuje się szabrownictwem czy handlem samochodami zatopionymi przez powódź.
Katastrofa o tego typu skali, w dodatku katastrofa nie planowana, czyli ekskluzywny rodzaj katastrof w życiu społeczno-politycznym sprawnego państwa może być poligonem o skali 1:1 wobec nieznanej przyszłości. Poligonem dla rządzących, kierujących, koordynujących. Sprawna, odporna na zakłócenia komunikacja i koordynacja działań to dwie funkcje, które decydują o odporności struktur społecznych na dowolne uderzenia niesprzyjającego losu. Trzeba bardzo uważnie przyglądać się wszystkim małym szczegółom takich aktualnych działań, zauważać i zapamiętywać momenty i miejsca, gdzie w oczywisty sposób widać, że nie poszło najlepiej. Nie po to by politycznie rozliczać (choć takiej funkcji nikt nigdy w demokracji wyłączyć nie może) , ale żeby jakieś decyzyjne drobiazgi poprawić. Miejmy nadzieje, że Polska ma odpowiednią liczbę brygadierów, generałów, analityków z dostępem do niejawnych danych z 1997, żeby z obowiązku uważnej obserwacji się wywiązać. Wzrok i pamięć to dla naszego wyposażenia poznawczego podstawowe instancje gwarantujące lepsze radzenie sobie z kolejnymi katastrofami.
Nawet gdy wydaje się nam, że z nami nie ma to nic wspólnego, że my żyjemy gdzieś bardzo daleko od takich spraw, zerkajmy czasem w tę stronę. Pilnujmy tego jak źrenicy. Bez wspólnej, czujnej źrenicy (pupilla) szybko okaże się, że nie ma żadnych „nas”. A to byłaby zbyt niebezpieczna katastrofa by można było pozwolić sobie na nią nie przygotować się.

Premier zapowiedział budowę nowej infrastruktury. Czy da się zbudować taką, która zabezpieczy przed niespodziewaną falą hejtu?
Dziś potrzeba piasku i rąk do wsypywania go do worków.
Co jednak mamy robić my, którzy tkwimy daleko od rwących nurtów w mżącej bez przerwy fali informacji? Skupmy się więc przez chwilę na symbolach. Niosą one więcej sensu niż „najświeższe informacje”. Motyw śmierci w wodzie trwa od psalmu 69 aż po Ziemię jałową T.S. Eliota.
„Fenicjanin Flebas, martwy od dwu niedziel,
Zapomniał krzyku mew, i morza przypływów
Zysków i strat.” (IV. Śmierć w wodzie)
Wyobraźnia katastroficzna nie potrzebuje faktów, ani statystyk. Jest projekcją zawilgoconej, zalanej duszy. Oby tym razem żadne fakty nie próbowały dorzucić swoich niepotrzebnych trzech groszy do smutnej tradycji motywów akwatycznych.
Psalm 69 mówi o rozpaczy, nieszczęściu, o smutku.
„Wybaw mię, Boże; boć weszły wody aż do duszy mojéj. Ulgnąłem w błocie głębokości i dna niemasz (…) (Ps 69, 1-2; Biblia Wujka)
Tym, co przynosi zagładę, substancją pozbawiającą oddechu jest woda, zwykła woda, w ogromnym, niepojętym nadmiarze. Jeszcze z tradycji antycznego arystotelizmu wiadomo było, że najlepszy rodzaj duszy to dusza sucha. Dawna kultura była przesycona substancjalną obecnością wrogich człowiekowi żywiołów, lękiem przed ogniem, wodą, morowym powietrzem, rozstępującą się pod stopami zdradliwą ziemią. Odzwyczailiśmy się od takich obrazów. Dwieście lat kultury technicznej wygnało żywioły na daleki margines naszych lęków. Niemalże uwolniło nas, przynajmniej w miastach, od cykliczności przyrody. Czasem żywioły wracają.
Pagina z psalmem 69 z XIII wiecznego psałterza z Bibliothèque nationale de France (NAL 1392), w środku Lądek Zdrój już po przejściu fali.