Powinno być ewidentne dla wszystkich, skoro odnosi się, podtrzymuje, obejmuje każdego i wszystko, nie powinno samo nikomu przysparzać kłopotu.
Co powinno być, „a nie jest, nie pisze się w rejestr”. Chyba z tego powszechnego, ludycznego przekonania bierze się językowa i funkcjonalna martwota wielu konstytucji.
Im bardziej erudycyjni, nie pozbawieni głębokiej i rozległej jurysprudencji konstytucjonaliści doprecyzowują brzmienie i wykładnię konstytucyjnych artykułów, tym słabiej majaczy idea konstytucji w rzeczywistości codziennej. Rzeczywistości redukującej co się da, do prostoty rozgrywki o wszytko. Do gry szybkiej, twardej, tak oczywistej, że oczy same otwierają się nam szeroko ze strachu.
Czy banalna, powtarzalna czynność prze-pisania fragmentu tekstu, który już wydrukowano w wystarczającej ilości egzemplarzy, do czegoś realnego służy? Czy prze-pisanie tekstu, który na ekranie pojawia się natychmiast, pozwoli komuś obok, często mniejszemu, młodszemu, gorzej sobie radzącemu wytłumaczyć jakie są najważniejsze zasady naszej codziennej aktywności?
Tym razem nie chodzi o tekst, nie chodzi o język, nie chodzi o nieuniknione błędy i pomyłki. Nie kolekcjonujemy, nie pytamy o preferencje. Nie śledzimy nawyków. Przepisujemy Konstytucję do ostatniej kropki, i chodzi tu o coś, co jest jednym ze źródeł spontaniczności każdego z nas, chodzi o pamięć i uwagę. Pamięć prywatną, uwagę wyśnioną, spontaniczną.
Można być zadowolonym, trzeba być wymagającym, uważnym, spragnionym nowości i kultury. Nie można popaść w bezwolę, nie potrafi się wtedy ożywiać ważnych dla nas Rzeczy, a rzeczy należy wciąż i wciąż, na nowo, bez końca ożywiać – nawet gdy inni mówią, że to rzeczy tak pospolite, że nie warto ich spisywać. Rzecz-pospolitą mamy wszędzie, nawet tam, gdzie jeszcze nie doprowadzono światłowodu. Czego jeszcze potrzebujemy? Konstytucji, constitutio jako zasady, zasad, principium określającego granice spontaniczności każdemu tak samo, sprawiedliwie, jawnie, prosto?
Rzeczy pospolite trzeba przepisać do ostatniej kropki.
Próbujemy pisać spokojnie, pewnie, ale bez czołobitnej afektacji, wobec tego, co jak duch podobno unosi się nad literą. To jest pewnie niedoskonała, ale nasza Konstytucja. Piszemy razem, by przyzwyczaić się do składnego, wyraźnego, własnego ruchu, który może przydać się nam, gdy podniesie się poziom niepewności. Piszemy, by nie musieć tak bardzo się bać. Próbujemy pisać razem, bo wtedy zaczyna człowiek czasem rozmawiać i okazuje się, że pomoże mu ktoś stojący obok, bez potrzeby bicia w alarmowe dzwony.