Na początku sprawa wydaje się prosta. Potraktować książki jak element architektury. Książka, cegła, co za różnica. Ułożyć zbioru podobnych elementów. Proste zadanie. Potem, kiedy już te proste rzeczy mamy ogarnięte, czytamy u Lacana:
„Na początku było Słowo”, w zupełności się z tym zgadzam. Ale przed początkiem, gdzie ono było? To właśnie jest, tak naprawdę, niezgłębione.”
(Jacques Lacan La triomphe de religion).
Ok. ułożyć coś z książek, ale gdzie ułożyć? W czym ułożyć? Jaką działką, jaką przestrzenią dysponujemy? Ile ma wymiarów. Jest zewnętrzna, wewnętrzna, dwojaka? Profesjonalny architekt, który zaczyna się nad tym zastanawiać, traci punkt oparcia, opuszcza go pewność działania. Szybko uświadamia sobie, że tkwi w otchłani, w jakiej nawet Nautilus kapitana Nemo nie potrafiłby się poruszać. Znika poczucie czasu (a to prosta droga do zawodowej porażki). Pozostaje mierzenie odległości na podstawie echa w dialogach Becketta.