Czy nie taki rodzaj transformacji wyświetlany jest na łódzkich fasadach? Warto wyraźnie od początku mówić, że to festiwal podobny do teatru, który Grotowski nazywał zwyrodniałym rytuałem, zwyrodniałym, bo w dawnych rytuałach nie było widzów, byli tylko uczestnicy.
W tym roku, możecie prosto z festiwalu pójść w jedno jeszcze ciemno miejsce: do kina (kiedyś to w Łodzi były kina…). Pójdzcie na Doppelgängera. Sobowtóra Jana Holoubka.
W takim mieście, które samo nie wie kim jest, kim chce być, gdy wzorem starszych miast dorośnie to pomysł niezły. Mogą się wam jak greckiemu epoptcie nagleotworzyć oczy, Łódź to nie miasto, to, po łódzku mówiąc, Doppelgänger der Stadt. Nic pewnego, nic namacalnego, raczej feeria rozbłysków i projekcji. Całkiem udany model współczesności, oswajajcie się.
Miasto nie ma rytmu. Ma ich zbyt wiele, nawzajem się zagłuszają. Lubimy to. Lubimy też, nawet gdy do głowy nam nie przychodzi osadzenie w archaicznym, ruralnym kalendarzu pór roku. Niby nas to śmieszy
ale gdyby
dałoby się
tak po miejsku,
po łódzku,
z samego chcenia
zrobić święto nie do przeoczenia,
święto oczywiste jak dożynki czemu nie.
Pomysł, że święto i światło do siebie pasują nowy nie jest. Najbardziej znane, sięgające połowy II tysiąclecia p.n.e. i obchodzone rokrocznie we wrześniu co najmniej do V w. n.e. misteria eleuzyjskie zmieniały biorących w nich udział, otwierały im oczy, prowadziły do zobaczenia czegoś. Wtajemniczanego adepta doprowadzano w kolejnych rytuałach do najwyższego stopnia wtajemniczenia, którym była epopteia – zobaczenie, kontemplacja. Adept misteriów zmieniał się z mysta z zawiązanymi oczami w epoptę, czyli widza, tego, który widzi „jak jest naprawdę”. Misteria w Eleusis ku czci Demetr były ciemne i ciemne pozostają dla badaczy, gubią się oni i kłócą o przebieg i sens misteryjnego wtajemniczania. Nie wiemy co było ich największą, w ciszy pokazywaną, niewypowiadalną w żadnym języku (ἄρρητος) tajemnicą. Mówią często, że był to po prostu kłos zboża, dla wspomnianych dożynek w sam raz.
Miasto jako „nie wiadomo co” doskonale nadaje się na misteryjny arretos. Nie da się go opisać, wypowiedzieć, transkrybować w całości. Język miasta nie ogarnie, miasto może istnieć poza językiem, podobnie jak i nam się zdarza. Z tego pokrewieństwa ciemnych zakamarków bierze się tak łatwa z Miastem familiarność. Jedni to lubią, inni się tego obawiają, normalnie jak to w czasie misteriów.
Te łódzkie, jawnie dedykowane temu, czego język nie uchwyci – światłu i ruchowi – mogą się udać.