Potrzebujemy bardzo, czasem wydaje się, że maniakalnie. Na tej potrzebie ufundowane są i ludyczne rytuały i metodologiczne, nieskazitelne naukowe statystyki. Skoro potrzebujemy tego wszyscy, musi to być coś do znalezienia w dowolnym miejscu świata. Coś, co mamy przy sobie. Antropolodzy napisali więcej książek o rytuałach krwi, o odróżnianiu krwi czystej i nieczystej, błękitnej i chamskiej bardziej niż chcielibyśmy przeczytać. Nasza wyobraźnia skłonność do samookaleczania przypisuje innym gatunkom, choćby pelikanowi z późno antycznych i średniowiecznych bestiariuszy, karmiącego swoje pisklęta krwią z własnej piersi. Krew jest substancją służącą do sublimacji, ale z niejasnych powodów upragnioną sublimacyjną przemianę musi zwykle poprzedzić coś wręcz przeciwnego, coś fizjologicznego i okrutnego. Dopiero taka rozpiętość ekstremum akcji w pełni ożywia nasze emocje. Gorzej radzi sobie wyobraźnia z dalszą, już bezkrwistą fazą misterium. Światło okazuje się zbyt słabym, zbyt mało konkretnym czynnikiem by zbudować wokół niego tłumną, dającą się przewidzieć reakcję. W obrębie chrześcijaństwa ludowe misteria kończą się przeważnie wraz z Ukrzyżowaniem. Potem można już tylko kombinować z czarną chustą zdejmowaną z twarzy Mater Dolorosa jak w filipińskim salubong, odprawianym o świcie w sobotę wielkanocną. Ciąg dalszy, istotny dla tej religii to już domena mocno abstrakcyjnej liturgii i homiletyki, retorycznych sztuczek „uczonych w Piśmie”, którzy dogmatycznie mieszają światło a to z Logosem, a to z Duchem, czyli abstrakcjami jakie nigdy nie pulsowały zbyt wyraźnie.
Tak się składa, że już za tydzień Wielkanoc będzie obchodzona na Wschodzie, zarówno jak przez grekokatolików, tak i prawosławnych. Siła misterium „wypływająca” wprost z cieknących stróżek krwi może być gdzieś w okolicy Bachmutu medialne spektakularna. Medioznawcy piszą o cyklicznie powtarzającym się kryzysie zaufania wobec kolejnych mediów i przenoszeniu uwagi w poszukiwaniu kolejnego, „lepszego”. Krew to bardzo stare medium, wcale nie tak atrakcyjne jak się o nim mówi. Eloquentia sanguinan u Tacyta znaczy: chciwy krwi, nie elokwentny, czy wymowny. Byłoby pięknie, gdyby za rok gdzieś tam, we wschodnim błocie zjawiło się zamiast rytuałów krwi filipińskie puso-puso skrywające małe dziewczynki udające anioła, ujawniającego, że nie ma śmierci i można już sypać kwiatki i konfetti.
Ilustracja: Misterium Wielkanoce w Kalwarii Zebrzydowskiej, w Manili (fot. Danny Pata) i moment zdejmowania welonu w czasie salubong, w sobotę wielkanocną w Quezon City