Gdzie Drohobycz, gdzie Delfy? Nie dowiemy się jak wołano na tę, którą zobaczył Vermeer około 1657-1658. Jeśli uwierzymy specjalistom (rzadko warto to robić w przypadku obrazów), z prawej strony na dole, obok rzędu pięciu zdobionych kobaltem, charakterystycznych płytek (delft) stoi ogrzewacz do stóp. Myślicie, że Schulza taki fetysz nie zainteresował by? Aluzje wiszące między kuchnią i alkową, tak cienkie, że niedostrzegalne w salonie? Po prostu popatrzmy na, sądząc po wielkości płytek, dwadzieścia, dwadzieścia kilka centymetrów ściany i kawałek podłogi (na obrazie zajmuje to niewiele więcej niż dziesięć centymetrów).
To jedna z najbardziej niesamowitych przestrzeni, jakie utrwaliło malarstwo europejskie. Wystarczy potraktować świecącą, niebieską suknię gosposi jako masyw górski (niczym dzikie, karpackie pasmo Anieli, część antropomorficznego pejzażu mitu, w jakim co noc, jak rosa skrapla się erotyka (figurkę Kupido widzicie na pierwszej od lewej płytce).
Jeśli będziecie patrzeć wyłącznie w to miejsce po krótkiej chwili zgubicie skalę, nie będziecie pewni, czy patrzycie na pół metra kuchennej ściany, czy na pół kilometra przymglonego nieba.
Na tym fragmencie obrazu Vermeera zmieścić się może dowolnie rozległa i pokręcona fantazja. Tu także mamy do czynienia z dwuznacznością sensu, o ile tylko dopuszczamy możliwość, że większość z nas zwykle widzi więcej.
Obraz mierzy podobno 45,5×41 centymetrów, do zobaczenia w Rijksmuseum w Amsterdamie. To może być kawałek dobrego obrazu.





















































































































































































































