W Atlasie Sztuki nie wyświetlamy filmów fabularnych. Nawet jeśli wiadomo (jeszcze przed premierą), że może to być dzieło, które zostawi w kulturze wyraźny ślad. W Atlasie Sztuki często pokazywaliśmy filmy dokumentalne. Filmy fabularne „wyświetla się i rozgrywa” na festiwalach. Dopóki trzymamy się reguł przyjętych przez taką czy inną branżę, wszystko jest na swoim miejscu. W Gdyni rozwinięto czerwony dywan, przyjechały gwiazdy i znane w branży postacie, ukazały się medialne relacje podgrzewające atmosferę rywalizacji o nagrodę Złotych Lwów. Wszyscy w takiej sytuacji wiedzą co i kiedy mają robić. Kto ma się uśmiechać, kto nie wchodzić w kadr pracującym ekipom, kto ma się z niesmakiem dystansować, a kto i jak długo z autentycznym ożywieniem perorować w czasie wywiadu o szansach dla polskiego filmu.
W sztuce, przy jej tworzeniu czy jej odbieraniu, wystarczy niewiele, ot zapatrzeć się nie w porę, zaczytać w zostawionej przez kogoś książce, zaciągnąć niezdrowym dymem, pomylić numer autobusu by po chwili mocować się z poczuciem, że nie jesteśmy na swoim miejscu, że wszystko nie jest na swoim miejscu. Festiwale to środowisko jak najbardziej naturalne dla takich odczuć.
To nic groźnego, przechodzi po chwili, bez powikłań. Pozostawia niewyraźne podejrzenie, że gmatwanie prostych spraw jest do czegoś nam potrzebne. Znikąd zjawiają się zupełnie nieprzydatne na co dzień frazy jak „naoczność sensu”. Od takiej naoczności tylko mały krok do takich dziwactw jak fenomenologia, czy demontowana przez nią metafizyka. Nie mają one nic wspólnego z profesjonalną branżą filmową. Nic, oprócz „naoczności sensu”. Ciągle przytrafiające się w języku mieszanie funkcji projektora filmowego i laterna magica to jeden ze skutków tej archaicznej, bezpośredniej naoczności.
Filmowcy rzadko zaczytują się w propozycjach Husserla sprzed stu lat by poddać całą europejską, mocno już wtedy nieświeżą metafizykę „umysłowej destrukcji” (gedankliche Destruktion). By zdemontować, rozebrać do cna (Abbau) wszytko co nas otacza. By to, czego doświadczamy sprowadzić do poziomu naoczności bezpośredniej, uprzedniej wobec każdego języka. Taka naoczność może prowadzić „do korzeni danego uprzednio świata”.
Mniej lub bardziej świadomie większość z filmowców „robiąc film” zamierza przy jego pomocy „wstrząsnąć”, „dotrzeć”, „przekazać”, czyli urządzić innym gedankliche Destruction genau. Legendarna samotność reżysera w języku Husserla sprowadza się do pamiętania o odróżnianiu dwóch rodzajów odsyłających do czegoś znaków. Można coś „pokazywać” (Hinzeigen), można coś „wskazywać” (Anzeigen). Pisał Husserl, że w milczącym monologu (czy nie od tego zaczyna się praca reżysera?) „słowa tak jak wszędzie pełnią funkcje znaków, (…) wszędzie możemy więc mówić o pokazaniu (Hinzeigen). Przekroczenie wyrażenia ku sensowi, znaczącego ku znaczonemu, nie jest już tutaj wskazywaniem. Hinzeigen nie jest Anzeigen. Przekroczenie to bowiem czy, jak kto woli, to odesłanie obchodzi się tutaj bez jakiegokolwiek istnienia (Dasein, Existenz). (…) W „samotnym życiu psychicznym” nie będziemy się posługiwali słowami rzeczywistymi (wirklich), lecz jedynie słowami przedstawionymi w wyobraźni (vorgestellt).”
Wielu piszących po Husserlu, na czele z Derridą, wypominało mu jak szybko i niepostrzeżenie jego racjonalny projekt przyjrzenia się wszystkiemu na własnych warunkach, poza jakąkolwiek konwencją zmienił się w kolejną falę metafizycznego odczucia rzeczywistości.
Falę chlupocząca o twardą codzienność w tym samym niezauważalnym rytmie z jakim Bałtyk chlupocze o nabrzeże w Gdyni, czy plażę koło Grand Hotelu w Sopocie. Z tego chlupotu biorą swój początek niekończące się labirynty znaków, ich notacji, ich powtórzeń w naszych głowach. Niekończące się spory o prawa do reprezentowania tego co znakiem nie jest (i o tantiemy).
Nie słyszymy tego chlupotu tak jak dźwięków natury, dociera do nas na prawach głosu. Głosu szepcącego coś ważnego, wprost do naszego ucha. Taki szept, taki pogłos zmienia w niepojęty sposób naoczność. Niczym więcej nie dysponujemy, tylko to określa, co każdy z nas skłonny jest uznać za obraz ważny, a co za pozbawiony znaczenia. Tylko to decyduje o naszym osądzie rzeczywistości.
Zasiadający w jury gdyńskiego festiwalu dysponują tym samym. Biedni ludzi, muszą poradzić sobie z oczekiwaniami, z nastrojami, z intuicją całej branży i choć po części pozostać sobą.
Można im tylko podpowiedzieć, że konwencjonalny podział na filmy fabularne i dokumentalne nie ma najmniejszego znaczenia. Wszystko co widzimy opowiadamy, fabularyzujemy. Wszytko co fabularyzujemy, co opowiadamy swobodnie zmyślając staje się dokumentem, źródłem i śladem po czyjejś naoczności. Bardzo długo, przez tysiące lat wracamy potem do takich artefaktów.
Jak wiemy wcale nie muszą być z celuloidowej taśmy.
Mogą być na płótnie, mogą być kamienne.
Zawsze muszą być pełne werwy. Tak jak ta ostatnia medialna produkcja.
Nie upłynęło dużo czasu od premiery premierów. Trzeba przyznać, że zwroty akcji są niemal filmowe, trudno uwierzyć w takie tempo zdarzeń.
Werwa speców zaskakuje.
Niech to się tylko dobrze skończy.
Potrzebujemy bardzo prostych, czytelnych emocjonalnie sytuacji by zachować zdolność do rozpoznania tego co ważne, mimo szumów, hałasów, rozpraszającego kontekstu i nakładanych na docierającą do nas informację filtrów.
Najdłużej takiej zacierającej obraz deformacji opierają się proste, spontaniczne gesty wyrażające zbiorowe emocje. Dlatego są tak ważne w każdej starannie opracowanej i realizowanej kampanii politycznej, czy marketingowej.
Nasze wygrały!