Przed słonecznym weekendem, w piątek 8 września na zakończenie programu TVP postanowiła przypomnieć Kanał A. Wajdy.
Który z czynników zdecydował o emisji, można się tylko domyślać. Z jakiegoś marketingowego powodu stratedzy zjednoczonej Prawicy postanowili przekonać większość obywateli, że w 2023 wojna z Niemcami trwa nadal. Za chwilę, czy nam się to podoba, czy nie, weźmiemy udział w decydującej bitwie.
Druga, smutniejsza część filmu wlecze się w upiornym, cuchnącym labiryncie pod miastem. Bohaterowie szukają drogowskazu, wskazówki, napisu, hasła prowadzącego ku życiu. W filmie napisy są dwa: Wilcza i Kocham Jacka. Ten drugi zrobiła pewnie filmowa łączniczka Stokrotka ciągnąca przez ekran rannego podchorążego Koraba.
Gdyby Wajda nie nasączył miłosnym sentymentem fetoru historii, wówczas zapewne sukces w Cannes w 1957 roku byłby mniejszy. Historia bez miłości jest zbyt mulista, historia gdzieś ze wschodu jest zwykle straszna w smaku.
Filmowe sztuczki Wajdy w 1956 musiały mocno wkurzać podporucznika AK, powstańca Władysława Bartoszewskiego, który w recenzji („«Kanał». Czy film o Powstaniu Warszawskim?”, „Stolica”, 1957, nr 23) zarzucał Wajdzie, że postacie są zupełnie nierealne, a żaden dowódca Powstania nie podejmowałby takich decyzji jak dowódca filmowy. Film, nawet historyczny, nie jest rekonstrukcją prawdy. Film jest zawsze projekcją światła świecącego teraz, do „teraz” prowadzącego. Jeśli nie musicie nie oglądajcie Kanału. To film wybitny, ale oglądanie go łatwe nie jest. Dla śmigających po sieci to film archaiczny (w Cannes w 1957 spotkał się z Siódmą pieczęcią Bergmana, obydwa ex aequo dostały Srebrną Palmę). Krata, pod którą Stokrotka mówi Korabowi, żeby nie otwierał oczu, bo słońce go oślepi jest ósmą pieczęcią. Lepiej o niej zapomnieć, niech tkwi na swoim miejscu jeśli nie chcemy oślepnąć.
Po 1945 roku wyprodukowano w Polsce około dwudziestu filmów odnoszących się do Powstania. Kanał pozostaje najbardziej znanym, może najbardziej bałamutnym, mieszającym dantejskie pejzaże pamięci z kanalizacją.
Najbardziej wkurzające jest to, że tej jesieni grupka anonimowych, bezczelnych typów całkiem skutecznie buduje gęstą atmosferę resentymentu na potrzeby kampanii wyborczej, przekierowuje nawet nie uwagę, ale emocje na historię, skoro teraźniejszość okazuje się być tak problematyczna dla rządzących.
Tym bardziej cieszą takie wydarzenia, jak wręczenie w Łodzi Horstowi Koehlerowi Nagrody Orła Jana Karskiegoza „budowanie dialogu, porozumienia i gojenia ran w relacjach niemiecko-polskich i polsko-niemieckich oraz kreślenia perspektywy wzajemnej przyszłości w Europie”.
„Kreślenie wspólnych perspektyw” może sprawiać wrażenie frajerstwa w czystej postaci, jednak kiedy znika, szybko orientujemy się, że tkwimy w kanale bez wyjścia. Teraz, nie wtedy.
po lewej: informacje o forum ekonomicznym w Karpaczu, 2023, po prawej: fragment stałej ekspozycji w Muzeum Powstania Warszawskiego z rekonstrukcją napisów z powstańczych kanałów w 1944 r.; na dole „najświeższe informacje” o tym, co Polacy muszą zrobić.
Urodzony na Zamojszczyźnie, mieszkający przez chwilę jako osesek w Łodzi w r. 1944, Horst Koehler odbiera Nagrodę Orła Karskiego w łódzkiej katedrze, obok dominikanin Ojciec Wiśniewski i kardynał Ryś; po prawej plakat Tomasza Wójcika z 2016.
•
grafika główna, od lewej: plakat Jana Lenicy, z prawej Zygmunta Anczykowskiego, obydwa z 1957 r.; na okładce filmu Stokrotka, Korab i Artysta, muzyk, kompozytor, ten, który w filmowym kanale zwariuje i grając na okarynie będzie brnął po kolana w odchodach, recytując Dantego.