W łódzkich legendach wiele jest opowieści o tym, jak „to miasto” zmieniło ludzi. Taka zmiana jako mit jest konwencją pamiętania o gwałtownych społecznych transformacjach jakie miały miejsce w wielkich przemysłowych Molochach urbanizacji w XIX i XX wieku. Pewnie dlatego, że życie potrafi tu nieźle kołysać.
W takich warunkach to, co wyobrażone bezpośrednio nakłada na siebie przemoc, sprawczość, pragnienia, dominację i uległość.
Sacrum, Los stają się dotkliwą, beznamiętnie działającą siłą. Tak prostą i bezwzględną, jak pracująca maszyna. Nic dziwnego, że nasze bystre umysły szybko zaczynają traktować ją jako czynnik stricte techniczny. Taki, który można wykorzystać do masowej produkcji. Mniejsza o to, co liczy się bardziej: jej wielkość, tempo (ilość zmian), rozwijanie sieci dystrybucji, zdobywanie rynku, w końcu zysk.
Miasta przemysłowe (i postindustrialne) nadal lubimy opisywać jak sportowe auta, podając mnóstwo technicznych parametrów, rzadko zastanawiając się jakie instynktowne siły i odruchy w nas samych taka symboliczna specyfikacja aktywuje.
Piszą o Jerzym Nowosielskim, że malował (pisał) ikony. Tak, to prawda.
Jeśli potraktujemy ikonę jako obraz, bezinteresownie („całkowicie za darmo”, zgodnie z ewangeliczną manierą) ujawniający jak jest, jak będzie, można to uznać za „etykietkę” pasującą do tego, co widać na jego malowanych w Łodzi (między 1950 a 1962 rokiem) pracach.
Nawet Łódź bywa ikoniczna.
A dokładniej: w łódzkim Muzeum Sztuki na rogu Gdańskiej i Więckowskiego, gdzie zbudowano chyba jeden jedyny filmowy ikonostas na świecie na potrzeby świetnej wystawy Nowosielski w Łodzi, która odbyła się w dn. 10.10.2023 – 25.02.2024.
Nowosielski spędził w Łodzi dwanaście lat, schował się tu przed socrealizmem, uwolnił od Krakowa, odnalazł własny sposób malowania, przedziwny, w półdrogi między bezcielesną świętością i bolesnym okrucieństwem. Trochę podobny do charakteru tego miasta.
Wystawa ta dała nam możliwość zerknąć na rozwieszone niczym w ikonostasie obrazy, i jednocześnie na starą kronikę filmową wyświetlaną w półmroku za nimi, za udającym „carskie wrota” otworem. Dało to możliwość zapamiętać na długo do czego sprowadza się łódzki genius loci.
Zrozumiecie, co i jak bezpośrednio łączy detale łódzkich ulic i ich wyciągnięte niemal w zaświaty perspektywy z awangardową abstrakcją.
Nie wytłumaczy wam tego tak łatwo żaden kurs urbanistyki, żadne pogadanki z historii kultury filmowej. To wszytko nagle – nie wiadomo jakim cudem – dostrzega się w tym miejscu, stworzonym na potrzeby wystawy przez kuratorki: Paulinę Kurc-Maj i Juliannę Goździk.
Każdy ikonostas jest konstrukcją, przed którą spada na człowieka olśnienie.
Dokładnie ujmując jest konstrukcją, która zbudowana z solidnych obrazów na deskach chroni przed całkowitym oślepieniem, przed pomieszaniem zmysłów wobec nadmiaru Emanacji Niezrozumiałego, Niepojętego. Boimy się takich sytuacji, tęsknimy do nich. Filmowy ikonostas z MS1 na raz zespolił oglądającym w głowach urbanistykę i film, perspektywę i projekcję, detal i rytm. To niezłe wyposażenie na dowolną przyszłość.
Łódzki Instytut Architektury i Urbanistyki powinien odkupić ten pomysł i skracać męki studentów przez lata nie rozumiejących co ma piernik do wiatraka, a Łódź do filmu.
Dla Nowosielskiego Łódź była miejscem „brzydoty i cherlawej urbanistyki”, zwykle dodawał, że „ja tę Łódź bardzo pokochałem i bardzo ją pamiętam”.
Sprzeczność?
Tylko dla głów nigdy nie wystawionych na działanie transcendencji. Dla umysłów nadal wierzących w moc centralnego planowania, w którym jedna rubryka pomieści i fizykę, i metafizykę, a liczy się tylko zysk netto.
Niedowiarków Łódź zaprasza. Nadal można tu znaleźć niepozorne, proste jak tramwajowa szyna uliczki przy których na odcinku stu metrów mieszkali obok siebie: Nowosielscy, Polański, Skolimowski, Marek Edelman. Z podobnych splotów utkana jest atmosfera miasta. Atmosfera, którą najlepiej kreśli filmowy, żywy jak na ikonie kadr, gdzie strumyk światła wystarcza do stworzenia budynku, człowieka, szczęścia.
Nowosielskiemu właśnie w Łodzi zdarzyła się późna, ostateczna religijna epifania. Mówił o niej tak, jak potrafił malować – jak o kobiecie. „Popatrzyłem na nią i nagle, w tym momencie, wszystko się odwróciło, to była pewność”. Wiecie o kim to? O cerkwi Aleksandra Newskiego.
I dziś, w 2024 wygląda jak projekcja z równoległej rzeczywistości, obok dworca Łódź Fabryczna.
Pośpieszcie się, potem spokojnie postójcie kilka minut, patrząc na starą kronikę filmową Marka Nowickiego pomiędzy ikonami Nowosielskiego.
Kto wie, może dar trafnych, choć dziwnych iluminacji zostanie z Wami na dłużej? Wtedy już zawsze będziecie pasowali do tego miasta, zawsze będziecie tam u siebie.
Nawet jeśli nie wszystko się uda, nauczycie się widzieć sploty obrazów gęściejsze od kodów QR, i to bez żadnych magicznych okularów, gołym okiem.
W Łodzi to proste.
Projekcje w obrazach, dźwięki w obrazach. W Łodzi wiele rzeczy miesza się, bez problemu, od niechcenia. Taką mamy lokalną teorię widzenia.
Ten ubrany na biało Wiolonczelista to obraz z roku 1959, pewnie gra jak Komeda z czasów, gdy komponował muzykę do Noża w wodzie Polańskiemu, Do widzenia do jutra Morgensternowi i Niewinnych czarodziei Wajdzie. Jak chcecie na własne oczy usłyszeć jaka to melodia oglądajcie Nowosielskiego.
Zdążyliśmy się przyzwyczaić, w tak nasyconych awangardą miejscach szybko się nużymy. Nowe logo (Justyny Żychalskiej) i nowy slogan: Łódź kreuje towarzyszy nam od 2011. Szmat drogi nam upłynął w tej kreacji. Jedni jeszcze wierzą, inni stracili ducha. Ot zwykła historia nawigacji w niełatwych warunkach.
W Muzeum Sztuki można było własnym smartfonem sprawdzić, czy stojąc przez najdziwniejszym ikonostasem tego stulecia da się poczuć, zobaczyć, usłyszeć, kto i co kreuje. Czy to awangardowy duch miasta, czy duch (logos) znacznie starszy, taki jaki na romańskich i bizantyjskich mozaikach kierował promieniami światła, potrafiącego wyczarować i ożywić martwą materię. Warto się wybrać i zaryzykować chwilową dezorientacją, jeśli wasze telefony nie mają funkcji automatycznego rozpoznawania ducha. Muzeum Sztuki i podobne w nim wystawy pełnią niesłychanie istotną dla pomyślności miasta funkcję: mają od czasu do czasu nieźle dezorientować. Uwalniać od uspokajającej pewności jaką daje mieszkańcom swobodny dostęp do Wikipedii i najnowszych informacji. Podobno, wtedy właśnie wraca prymarna, osobista, uważna i do cna rozsądna zdolność do samodzielnego myślenia i rozstrzygania. Bez tego kreować się nie da. Ten akurat dogmat jest szczególnie wyjątkowy, wierzą w niego jak zwolennicy tradycyjnych religii, tak i wyznawcy radykalnej awangardy. Bez tego miasto przestaje się rozwijać.
Wystawa Nowosielski w Łodzi określić można jako wystawę niedużą, ot, cztery salki. Ikonostas – tak, jest tylko jeden. Braliśmy przykład z grona sympatycznych zwierzątek na starej bizantyjskiej mozaice z normańskiej katedry (Santa Maria Nuova) w Monreale. Sunęliśmy ufnie w stronę źródła tego, co stwarza świat. A sunie się z instynktowna ufnością, że może i w nasze głowy trafi taki dziwny, prosty promień ni to światła, ni to dźwięku. Trafi i zmieni wszystko, „tak jak w kinie”. Kto wie, może nawet zaczniemy sami kreować.
Ilustracja: trzy fragmenty obrazów z wystawy Nowosielski w Łodzi w Muzeum Sztuki (Pejzaż fantastyczny, 1959; Pejzaż z oknem, 1957; Ulica, 1959);
jedno aktualne ogłoszenie motoryzacyjne, dwie „sprawdzone informacje” o artyście, dwa rysunki (Egzekucja, prawdopodobnie z 1949, Bez tytułu, 1950) nie pokazywane na wystawie;
wnętrze MS1, wystawa Nowosielski w Łodzi; wnętrze łódzkiej knajpki w 1962, filmowcy w pracy;
https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/lodz-kreuje-nowe-haslo-i-logo-lodzi ;
kadr filmowy (dość łódzki) jako jeden z obrazów ikonostasu zestawionego z obrazów Jerzego Nowosielskiego, obrazów namalowanych w Łodzi;
po lewej: mozaika z katedry w Monreale z końca XII w. (c. 1180 r), fragment sceny stwarzania człowieka prostym gestem i tchnieniem, niestety, szczegóły tej technologii nadal nie są dostatecznie jasne.