To były dość kobiece święta. Faceci mogli grać Józefa, a ten (jak wiemy ze średniowiecznych scenek) w krytycznym momencie został wysłany przez Panienkę po – do niczego nie potrzebną – świeczkę, żeby nie przeszkadzał i nie panikował.
Już z poświątecznej, codziennej perspektywy zadajmy pytanie z pewnością interesujące widzów najlepszych telewizji śniadaniowych na werandzie. Czy Najświętsza Panienka była prototypem WAGS? Owszem, ale nie od razu. Dopiero gdy spektakl dworu, spektakl pełen zimnych spojrzeń zdominował otoczenie. Gdzieś u zarania nowożytności pojawiają się pierwsze takie olśniewająco perfekcyjne obrazy. Każdy najmniejszy detal jak w telewizyjnym studio jest edytowany i doglądany przez oddzielnego anioła stróża. Każdy zna swoje miejsce.
Prawe skrzydło Dyptyku Melun autorstwa Jeana Fouqueta namalowane na zamówienie Étienne Chevaliera, który był contrôleur de la recette générale des finances na dworze Karola VII.
W roli Panienki Dame de beauté Agnès Sorel. Około 1450-1452. Perły autentyczne, reszta niekoniecznie.
Czego nie dało się pokazać w TV?
Święto jako niespodziewane Wydarzenie rozwala wszystko. Nie liczy się z niczym, miesza codzienne porządki.
Święto jako kolejne Obchody to niestety już sztampa i nuda. Po, lekko licząc, ponad dwóch tysiącach powtórzeń i rocznic szału nie ma.
Spójrzmy jak autentyczne święto działa. Jak stawia normalność na głowie. Działa jak dźwięk, głośny, wcale nie przyjemny, ponaglający do bezsensownych pląsów i podskoków. Ktoś tak fika na co dzień? A przy Święcie trzeba.
Szczególnie jeden instrument wpada w oko. Dudy to pasterski archaizm, utytłany jak kierdel owiec, wprost z „nieskalanej natury”. Ma być skocznie i głośno, żadnej finezji. Paradoksalność święta polega na zawieszeniu kulturalnych konwencji spinających porządek dni i nocy, na przymusie powrotu do natury na fizjologicznym poziomie opadających w tańcu portek.
Chwilę, przy święcie, można spędzić patrząc na współbrzmienie pasterskich dud z niepojętym, niebiańskim śpiewem. Dość bezpłciowe anioły, kiedy przyjdzie im wykonywać Gloria in excelsis Deo na dudach zyskują zaskakująco ludzkie walory.
Na marginaliach średniowiecznych kodeksów, dalej od świętego, dopiero co objawionego porządku dudy malowano schematycznie, z całą prostotą anatomicznego kontekstu.
Żeby pojąć Święto, wyraźnie usłyszeć anielski komunikat drugim uchem trzeba strzyc czujnie jak pasterski pies wywijający w tańcu z barankiem.
Środek ikony z soboru Błagowieszczeńskiego w Moskwie wyznacza wystająca z becika główka.
W tym miejscu anonimowy malarz gdzieś na przełomie XIV i XV wieku musiał wbić szpikulec by zaznaczyć koło, na którym opisany został kwadrat (62 x 62 cm), w którym mieści się wszystko co ważne w tej historii. Od dołu dodano jeszcze pas na epizody bez znaczenia: Józefa rozmawiającego ze starcem Zosimusem, kobiety kąpiące dziecko (motyw wprost skopiowany z ikonografii małego Dionizosa, stąd greckie diademy na włosach).
Scena, pełna jest dobiegających z różnych kierunków głosów zaskoczenia, zdziwienia, radości. Narodzenie w grocie, w czarnej czeluści pośrodku litej skały. Bardziej już nie sposób ujawnić co oznacza: wcielenie. Wcielenie w materię, w kamień, w zwierzę, w człowieka. To ostatnie dość ryzykowne, z góry zapowiadające poważne kłopoty. Łatwo ustalić co było, zgodnie z kanoniczną opowieścią, najbliżej wcielającego się Niepojętego. Oprócz mroku i skały wół i osioł. To przedstawienie słów Izajasza, który osiemset lat wcześniej marudził jak zwykle:
Wół rozpoznaje swego pana
i osioł żłób swego właściciela,
Izrael na niczym się nie zna,
lud mój niczego nie rozumie (Iz 1,3)
Stare dzieje, pora na coś w miarę współczesnego (tu się pewnie zgodzimy): wybierzmy osła.
Osioł to zwierzę Bachusa, dreptał w szalonym orszaku boga pewnie już w czasach Izajasza. Niejedno zobaczył z bliska. Otarł się o zaświatowe dziwności. Epizod w Betlejem raczej go nie zaskoczył. Po epizodzie w Jeruzalem stał się zwierzęciem znaczącym dla chrześcijaństwa. Święty Franciszek na swoje ciało mówił: brat osioł.
Gdyby miał osioł pamięć absolutną i chciał o niej opowiadać, miałby kłopot jak pierwszy lepszy poeta: jakim cudem, jakimi słowami? Po wielu próbach wybrał osioł na pozór monotonne: ioo, iooo, i przy nim trwa. Trudno to zapisać, ludzie wszystko muszą skomplikować, piszą: io, piszą: eo, piszą: Ih-Ah, albo: иа – иаааааа! Sądząc po ewangeliach wierny zapis tego co się dzieje „naprawdę” udaje się nieszczególnie.
Marnie rozumiemy co znaczą przeciągłe zdwojenia głosek. Traktujemy takie słowa jak pozbawiony treści ornament, jak zapis emocji, która niczego nie wyjaśnia. Koniec końców może się okazać, że to, za czym od tysięcy lat uganiają się filozofowie: czysty afirmatywny logos mieści się w podobnym dźwięku. Gloria in excelsis! Essa! Iooo!