Straszą dziś, że zimno będzie. Co oni tam wiedzą, tyle co z ekranu spłynie.
Zimno to było. Jakoś tak między 1978 a 1979. Mówili na to potem „zima stulecia”, mówili tak nawet ci, co jeszcze pamiętali zimy z lat czterdziestych, zimy czasem gdzieś daleko. Coś musiało być na rzeczy. Na dworze było na pewno mnóstwo śniegu. To widać do dziś na fotografiach. Śnieg nawet dawno stopniały, wbrew temu, co pisał Franciszek Villon to (w epoce fotografii) konkret, da się porównać nawet po latach. Można w nim zaryć się na amen.
Co innego taka na przykład miłość (o niej też pisał Villon).
A przydałoby się, skoro zimno. Chwilę przed peerelowską Zimą Stulecia w 1978 zjawiła się „Sztukakochania” Michaliny Wisłockiej. Zjawiła się i zmieniła wiele, więcej chyba niż te monumentalne zaspy z początku 1979. Tamta zima była sporym kłopotem dla ówczesnych władz. Jeszcze większym okazała się książka o bardzo konkretnie opisywanej miłości. Długo krążyła w odpisach po gmachu KC PZPR w Warszawie.
Życzmy sobie, nawet teraz, w tych kilku chłodniejszych dniach i nocach by raz jeszcze takie zjawisko jak książka Wisłockiej niespodziewanie spadło nam na wyobraźnię. Ileż energii zostałoby ulokowane całkiem trafnie w sferze prywatnej zamiast kipieć na publicznych forach.
Wyszłoby to wszystkim (praktykującym i nie, odśnieżającym i nie, wiosłującym do przodu i nie) na dobre, a może i na zdrowie. A zdrowie zimą rzecz istotna. Franciszek o tym też wiedział.