Wiosny na wyciągnięcie dłoni, na własne oczy, ciepłej, zielonej, spokojnej.
I najtrudniejsze, życzmy sobie, cholera, szczerze. Wszystko kiedyś…
Bitcoin, czy inne obecnie wydobywane „znikąd” kryptowaluty, nie będą długo panowały w wyobraźni homo sapiens. Gorączka złota nas nie opuści, ale jak zawsze odkryjemy lepsze „tereny”, pełne wielkich samorodków.
W tym stuleciu najprawdopodobniej doczekamy się „watchcoins”. Zestandaryzowanej miary wartości w odniesieniu do ilości i długości przyciągania cudzych spojrzeń. Od dawna tak działa wycena wartości mediów. Nawet największy samorodek, dopóki nikt go nie widzi, ma minimalny wpływ na otoczenie. Podobnie jak ukryty, nieaktywny kapitał. Bez „odkrycia”, bez fazy ujawnienia, bez dostrzeżenia kapitał może pozostać prywatnym przekonaniem, fantazją lub pamięcią. Ilość cudzych spojrzeń jakie przyciąga pełni funkcję zbliżoną do tej pełnionej przez blockchain dla kryptowalut.
Jak długo będziemy umierali, czas i jego pochodne – jak „watchtime” – będzie definiował pozostałe wartości ludzkiego świata. Bo nie da się go sfabrykować. Choć można sobie wyobrazić boty zaprojektowane tylko po to by imitować ludzkie spojrzenie i zainteresowanie, podobnie jak można drukować banknoty z dowolnym nominałem.
Dwudziestowieczna moda na „zwrot obrazowy” (iconic turn), czy odkrycie na początku XXI w. politycznej siły mediów społecznościowych są tylko epizodami z prahistorii ekonomicznego i politycznego użycia watchtime (watchcoin).
Grafika: Wojciech Weiss, Promienny zachód, 1902, Muzeum Narodowe w Poznaniu oraz Wiosna, 1898, Muzeum Narodowe w Warszawie