Nie zachwycimy świata projektem Polskie ćwiczenia z tragiczności świata. Między Niemcami a Rosją. Kłopot w tym, że takie ćwiczenia będziemy długo (do bólu) powtarzali w kraju. No, ale prosty minister w stopniu podpułkownika nie musi tego wiedzieć.
Obrazy Ignacego Czwartosa – jak powiedział kiedyś Jerzy Nowosielski – są doskonale „abstrakcyjne”. Choć czyste w swoim gatunku, to jednak wyjątkowo „ciepłe”, uczuciowe. Oszczędne w formie, wręcz skąpe, o zgaszonej tonacji kolorystycznej, jest w nich jakiś spokój, dla niektórych – duchowość, dla innych – liryzm. Porównuje się je do tradycji malarskiej, którą rozpoczął Kazimierz Malewicz swoim „Czarnym kwadratem na białym tle”.
Czwartos abstrakcje zaczął malować będąc na studiach, jednak jego „artystyczne” początki stanowiły portrety nawiązujące do tradycji portretu trumiennego. Nie ukrywa, że polska sztuka sepulkralna robiła na nim zawsze ogromne wrażenie, a jego abstrakcje wywodzą się w dużej mierze z sarmackich portretów trumiennych malowanych na blasze. Poza tym, z czarno-białej fotografii nagrobnej. Pierwsze portrety nanosił na czarne tło, nawiązując do rodzimego malarstwa XVII-wiecznego. Stąd może zgaszona kolorystyka, brana – jak twierdzi Czwartos – z natury. Srebro blachy zastąpił przybrudzoną bielą, formę zaczął upraszczać, wchodząc w obszaru abstrakcji. Znużony nią znów powrócił do portretu, ale w inny sposób: tradycyjność stara się łączyć z abstrakcją. Efekty zobaczyć można w Otwartej Pracowni w Krakowie, gdzie oprócz czystej abstrakcji wystawia wizerunki zakonnic: tak jak trzeba, poważne, w czarnych habitach i hieratycznych pozach, otoczone jednak ramami malowanej abstrakcji.
Malowane obrazy wymagają więcej uwagi niż obrazy medialne. To dziwne, biorąc pod uwagę nieprawdopodobną przewagę statystyczną tych drugich. Są wszędzie, są pomysłowe, są trafne, mimo tego obraz namalowany (lepiej lub gorzej) podpisany przez kogoś, kiedy już zdarzy się nam na niego popatrzeć bez pośpiechu, angażuje uwagę o wiele bardziej. Oby taki stan rzeczy utrzymał się jak najdłużej w kulturze XXI wieku.
Ministerstwo Kultury pewnie trzeszczy pod naporem doradców domagających się natychmiastowych zmian. Ministerstwo Kultury jest specyficzne, bo inaczej niż, na przykład, Ministerstwo Zdrowia, czy Obrony Narodowej, od razu zapowiada, że podejmuje się administrowania obszarem od państwa niezależnym, obszarem, na którym państwo ze zbyt dużą potrzebą zaprowadzania własnego, wyraźnego ładu może się mocno zbłaźnić.
Ministrowi w takim tempie przelatują przed oczami migawki z TVP, a to z PAP, a to z TAI, że z pewnością nie przyglądał się obrazom Ignacego Czwartosa. Posłuchał doradców. Doradcy mieli sporo mocnych „merytorycznych” argumentów za tym, by zmienić reprezentujący Polskę na najbliższym Biennale w Wenecji projekt.
Ta decyzja jest politycznym błędem. O wiele lepiej było pozwolić i kuratorom, i całemu (niemałemu) środowisku na pokazanie swojej tragicznej bajki o polskości szczerej, mocno skrzywdzonej na tle kanałów i weneckiej laguny. Dałoby się zobaczyć jakie zainteresowanie wzbudza, jak otwiera oczy, budzi sumienia, podnosi włosy. Zamiast tego będziemy przez lata słuchali sporów i wypominania politycznej cenzury.
Ignacy Czwartos to nie jest zły malarz, to jest malarz kontrowersyjny, włożył sporo wysiłku by takim być. Szkoda, że nie będzie miał możliwości zobaczenia, czy spacerujący w upale po weneckich pawilonach światowy tłum zauważy jego „kontrowersyjność”.
Sednem tego sprawnie utraconego pomysłu, była „tragiczność”. Nasza swojska, nie do podrobienia tragiczność, zawsze „pomiędzy”, „in zwischen”, „между”. Tragiczność to nasz hit eksportowy od co najmniej Insurekcji Kościuszkowskiej.
Czy w Wenecji w 2024 coś takiego zostałoby zauważone? Czort jeden wie. Może jeszcze profesor von Aschenbach wiedział, ale podobno jego serce nie wytrzymało myśli, że nie będzie mu dane patrzeć wprost na polskość w czystej postaci. A wszystko to na weneckiej plaży. Doradcy raczej na pewno o tym nie pamiętali.
Czy Czwartos to dobry malarz da się stwierdzić tylko spędzając prywatną chwilę przed jego obrazami. Argumenty przywoływane przez krytykę (np. Piotra Kosiewskiego w „Tygodniku Powszechnym”) są warte zapamiętania. Kosiewski (nie bez racji) dopatruje się na płótnach Czwartosa warstw „ziemistej mazi”. Czy to realizm, czy to tandeta, znów przez lata będziemy dyskutowali wyłącznie w kraju z uwikłaniem w niemalarskie, polityczne poglądy.
Gdyby jeszcze taka emocjonalna, „pamiętliwa dyskusja” mogła doprowadzić do tego, że na jednym obrazie spotkają się, wpadną na siebie wyraźnie, jak na ikonie pokazane, „święty” szalik Korony Kielce i „autentyczna” torba w kolorach tęczy.
Nic z tego, takie obrazy nie tylko w mediach będą nadal migały nam oddzielnie.
I to będzie miarą porażki Ministerstwa Kultury.
https://artinfo.pl/pl/blog/relacje/wpisy/ignacy-czwartos-malarstwo-otwarta-pracownia2/