Ale wiadomo też, że trzeba się potargować. Jak w handlu – trzeba mieć refleks. Można być za, można przeciw, każdy (dla każdego) znajdzie w takiej konwencji choćby niewielką, satysfakcjonującą rolę dla własnej fantazji. Samemu trzeba szukać chwili ulgi pośrodku bitewnego pejzażu kampanii dookoła. Mamy to przetrwać, wybrać rozsądnie i mieć siłę na własne plany po wyborach. Od tego zależy więcej, niż od samych wyborów. W gratisie, na koszt Atlasa Sztuki i wspólnej wyobraźni.
Sprzedajmy Polskę!
„Sprzedawanie Polski”, biorąc pod uwagę rozbiory, to temat doskonały dla piszących doktorat na przykład z ikonografii XIX wieku. Motyw krótko sformułowany, działający jak podnieta.
Wiek XIX (a więc z naszej perspektywy już po sprzedaży) scalił przy pomocy pary i handlu Europę. Nie inaczej było w naszej Łodzi. W sztuce od biedy można go określić jako długi czas coraz bardziej w sobie zakochanego akademizmu. Dziewiętnastowieczny akademizm jako postawa mentalna niedaleki jest od dzisiejszych zachwytów dla precyzji sumarycznych i statystycznych ujęć w tabelkach.
Kto wie, czy przełomu XX i XXI wieku nie będą kiedyś nazywali epoką neoakademizmu? Początek XIX wieku za sprawą egipskiej ekspedycji Napoleona, a potem greckiej partyzantki Byrona cenił motywy orientalne, dalekie, wprost z dzikiego wschodu. „Sprzedawanie Polski” bez trudu można osadzić w takiej konwencji. A jeśli ktoś potrzebować będzie „aluzyjnego” nawiązania do obcych i odmiennych to również skorzysta, bo na malowanych na przełomie XIX i XX w. obrazach widać wszystko niemal „tak jak w kinie”.
Gdyby minister kultury uznał taką potrzebę bez trudu można dopiero co otwartemu Muzeum Historii Polski, dla przykładu, zlecić rozpisanie konkursu na wysoce artystyczne (nie tylko wizualne) opracowanie takiego motywu. Ewentualna wystawa mogłaby być ucztą dla oka i sukcesem frekwencyjnym.
Bardzo, ale to bardzo lubimy się spokojnie przyglądać szczegółom tego, co nas przeraża.
Jean-Leon Gerome to akademik wczesny, mocno klasycyzujący, malarz świetny, więc sprzedawanej Greczynce można wraz z kupcem zajrzeć w zęby, dla pewności; potem, na obrazach Ernesta Normanda (1885) i Otto Pilnego (1919), zęby lekko bolą od samego patrzenia, ale cóż, jak się nie ma co się lubi to kupuje człowiek jak leci.
Czekają nas jeszcze ponad dwa tygodnie kampanii, więc bardzo możliwe, że do lubieżności w handlu wrócimy. Jeśli sytuacja zacznie za bardzo przypominać to, co zwyczajowo nazywa się „pożarem w …”, sięgniemy na przykład po dziwny obraz Gerome’a (dziś w petersburskim Ermitażu) „Basen w haremie”. Dla zachowania klimatycznej równowagi.