fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Jestem Berlińczykiem

Z Romanem Lipskim rozmawia Jacek Michalak

Jacek Michalak: W 2010 roku pokazaliśmy w Atlasie Sztuki Twoją indywidualną wystawę. Prace na wystawę pożyczyliśmy z kilku kolekcji, wśród których najważniejszą była Kolekcja dra Ericha Marxa. Jedna z Twoich prac wisiała wtedy, w 2010 roku w gabinecie ówczesnego wicekanclerza Niemiec dra Guido Westerwelle, o czym doniósł niemiecki Bild publikując zdjęcie wicekanclerza siedzącego za biurkiem w swoim gabinecie na tle Twojego obrazu oraz rzeźby małpki Jörga Immendorffa i rzeźby ptaka Ottmara Hörla. Wielu może marzyć o takich osiągnięciach. Minęły cztery lata. Wiem, że sprzedałeś w ostatnich latach sporo prac, tak więc od strony ekonomicznej jest dużo lepiej. A jak od strony artystycznej? Co się przez ten czas zdarzyło w Twoim życiu?

Roman Lipski: Tak, sprzedałem przez te minione lata wiele prac. Od strony artystycznej też jest nieźle, rozwinąłem się, jestem w innym, nowym miejscu. Moje obrazy dalej są w Kolekcji Marxa, cieszę się bliską, przyjacielską relacją z Volkerem Schlöndorffem i jego żoną Angeliką. Były wicekanclerz Niemiec jest aktualnie posiadaczem dwóch moich obrazów. Ten obraz z urzędu kanclerskiego, o którym wspomniałeś,  przeniósł do swojego gabinetu w Fundacji Westerwelle w Berlinie. Po wystawie w Atlasie Sztuki moje prace pokazane zostały na wystawie zbiorowej w Museum of Fine Arts w Bostonie,  pokazałem kilka prac na wystawie Polish. Contemporary Art from Poland w Künstlerhaus Bethanien w Belinie, w 2011 roku ponownie pokazałem prace w Atlasie Sztuki w trakcie wystawy Kolekcja Marxa. Wybór przygotowanej we współpracy z Hamburger Bahnhof Museum. Po łódzkiej prezentacji wystawa została pokazana w Muzeum Narodowym w Szczecinie. Pokazałem prace również w Bydgoszczy w Galerii Miejskiej BWA na wystawie Nowe tendencje w malarstwie polskim 2, potem była wystawa Mit i melancholia pokazana w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu, w Galerii Bielskiej BWA oraz w BWA w Jeleniej Górze. W USA ponownie moje prace zostały pokazane na wystawie przygotowanej przez Alexa Katza w Colby Museum of Art w Waterville. W minionym roku moje prace znalazły się na wystawie w Elgiz Museum of Contemporary Art w Istambule, a także wystawach zbiorowych w Kunsthalle w Osnabrück i Centro Cultural Andratx na Majorce. To chyba najistotniejsze wystawy zbiorowe, były też mniejsze pokazy. Indywidualne wystawy miałem w Instytucie Polskim w Düsseldorfie, w Instytucie Polskim w Berlinie, w Wiedniu, w Warszawie w Galerii Stefana Szydłowskiego, w Fundacji Genshagen, dwukrotnie we Frankfurcie nad Menem, w Las Vegas i Monachium. Galerie, które mnie reprezentowały w tym okresie pokazywały moje prace także na targach sztuki w Paryżu, Kolonii i Zurychu. Jestem dzisiaj bardziej rozpoznawany niż cztery lata temu, oczywiście mogłoby być lepiej, ale nie narzekam. Jednak to co najważniejsze, to to, że przez te cztery lata żyję ze sztuki, tylko maluję, nie robię nic innego, aby zarabiać pieniądze.

Roman Lipski, „Bez tytułu”, 2013, akryl na płótnie, 110 x 150 cm, fot.: Hans Georg-Gaul

J.M.: Jesteś artystą, który odniósł sukces dzięki talentowi, uporowi i ciężkiej pracy. Nie masz wykształcenia artystycznego. Z jednej strony Twoje prace, jak wspomnieliśmy, są w znanych kolekcjach jak np. Kolekcja Marxa, kolekcje Museum of Fine Arts w Bostonie, Colby Museum of Art w Waterville czy Kolekcji Andratx, z drugiej zaś strony nie jesteś na stałe związany z żadną dużą galerią sztuki współczesnej. Ostatnio jedynie reprezentuje Cię Sophisticated Ralfa Dellerta z Monachium. Czy nie czas to zmienić?

R.L.: To się powoli zmienia. Rozmawiamy w przededniu nawiązania przeze mnie współpracy z Roberto Polo Gallery w Brukseli. Decydując się na współpracę z tą galerią stawiam kolejny raz wiele na nową kartę. Podpisuję umowę na wyłączność, a to duża zmiana w moim życiu. Dotychczas nigdy nie byłem związany w taki sposób z galerią, miałem galerie, która mnie reprezentowały i to, co one wypracowały podlegało podziałowi zgodnie z umową, ale miałem też własnych klientów, którzy nawiązywali kontakt bezpośrednio ze mną. Wcześniej nie zabiegałem o kontakt z dużą galerią. Wcześniej nie czułem takiej potrzeby, trochę też nie czułem się na siłach, może trochę się obawiałem takiej współpracy. Proszę pamiętaj, że nie mam wykształcenia artystycznego, dekadę temu nie myślałem, że będę w stanie żyć malując obrazy. Postawiłem jednak wszystko na jedną kartę, zwolniłem się z pracy, aby móc malować na sto procent. Początki były ciężkie, wręcz głodowałem, ale udało mi się. Zwyczajnie potrzebowałem i ciągle potrzebuję nieco czasu, aby oswoić się z rzeczywistością wokół mnie. Uznałem, że nadszedł czas na zmianę, nie chcę dalej zajmować się sprzedażą moich prac.

J.M.: Czego oczekujesz po nowej galerii, z którą zamierzasz się związać?

R.L.: Liczę no to, że będąc artystą Galerii Roberto Polo będę mógł się skoncentrować tylko na malowaniu.

J.M.: Nie obawiasz się, że brukselska galeria będzie chciała Ciebie na swój sposób sformatować? Do tej pory byłeś poza formatem jakim dla artysty jest relacja artysta – galeria. Oczywiście współpracowałeś z galeriami, ale nie byłeś do tej pory z żadną związany na wyłączność.

R.L.: Ja z natury ufam ludziom. Oczywiście od czasu do czasu przeżywam zawody. Rozmawiając z Roberto Polo przed nawiązaniem współpracy powiedziałem, że zamierzam malować to, co maluję i to było dla niego oczywiste. Tak więc z wielkim optymizmem czekam na nowy rozdział w moim życiu.  

Roman Lipski, „Bez tytułu”, 2013, akryl na płótnie, 110 x 150 cm, fot.: Hans Georg-Gaul

J.M.: Ile prac sprzedałeś w tym roku?

R.L.: Do tej pory pięć.

J.M.: A rok wcześniej?

R.L.: Osiem.

J.M.: A w 2012 roku?

R.L.: Nie pamiętam dokładnie, ale sporo więcej. 2012 rok był, jeżeli chodzi o sprzedaż moich prac, rokiem rekordowym.

J.M.: Ile kosztuje dzisiaj praca Romana Lipskiego?

R.L.: Różnie, zależnie od formatu cena waha się od 20 do 50 tys. euro. Muszę jednak przyznać, że teraz maluję sporo mniejszych formatów, których kiedyś praktycznie nie malowałem.

J.M.: Gdy przychodzi do Ciebie przedstawiciel muzeum, czy innej publicznej instytucji też stosujesz ten sam cennik?

R.L.: To inna sytuacja, wtedy obowiązują taryfy specjalne. Ostatnio pracę zakupiło ode mnie Muzeum Narodowe w Szczecinie. Bardzo mnie to ucieszyło, oczywiście zaproponowałem cenę specjalną. W Niemczech w przypadku transakcji z instytucjami muzealnymi także stosuje się inny cennik. Wielu artystów zabiega, często stosuje różnego rodzaju fortele, aby podarować muzeum swoje prace i móc pochwalić się, że jego praca jest w kolekcji muzeum. 

J.M.: Po ostatnim zakupie najwięcej Twoich prac w Polsce jest w Szczecinie.

R.L.: Tak. Szczecińska Zachęta wiele lat temu jako pierwsza polska instytucja zakupiła ode mnie trzy prace. Tak więc w Szczecinie są cztery moje prace. Trzy inne obrazy należą do prywatnych osób w Polsce.    

J.M.: Jesteś Polakiem, mieszkasz od ćwierć wieku w Berlinie. Twoje prace pokazane zostały kilka razy w Polsce, wcześniej wspomniałeś o polskich wystawach, ciągle jednak nie jesteś specjalnie znanym artystą w Polsce.

R.L.: Tak, to prawda. Przede mną jednak w najbliższych miesiącach trzy okazje do spotkania z polską publicznością: 12 września w Atlasie Sztuki pokażę prace wraz ze znanym węgierskim artystą László Fehérem, 18 września Muzeum Narodowe w Szczecinie pokaże moją indywidualną wystawę, zaś kilkanaście dni później moje obrazy zostaną pokazane na Bielskiej Jesieni w Galerii Bielskiej BWA. Nie zmienia to faktu, że chciałbym być w większym stopniu obecny na wystawach w Polsce. Jednak polskie instytucje kultury i polscy kuratorzy w niewielkim stopniu zainteresowani są moją twórczością. Spotkałem się też ze stwierdzeniem, że nie jestem polskim artystą.

J.M.: A sam kim się czujesz? Jesteś Polakiem, Europejczykiem, czy też może Berlińczykiem?

R.L.: Najchętniej odpowiedziałbym, że jestem artystą z Berlina, choć to chyba brzmi nieco dziwnie.

J.M.: Dlaczego?

R.L.: Pochodzę z Polski, jestem Polakiem, ale jeżeli chodzi o sztukę to nie chciałbym wiązać jej z konkretnym miejscem. Z drugiej strony, gdyby nie Berlin i moja obecność w tym mieście zapewne nie zacząłbym malować, to w tym mieście nabrałem odwagi, aby malować. W Berlinie żyję od 25 lat, to tutaj spotkałem ludzi, którzy mnie wspierali, pomogli mi. Jestem więc Berlińczykiem. 

J.M.: Wspomniałeś już o najbliższych planach wystawienniczych w Polsce. Gdzie jeszcze będzie można zobaczyć Twoje prace w najbliższej przyszłości?

R.L.: W Dreźnie w Muzeum Kraszewskiego 24 września otwarta zostanie moja indywidualna wystawa, na której pokażę zupełnie nową serię prac specjalnie przygotowanych na ten pokaz. Kuratorką wystawy w Dreźnie jest Agata Mendrychowska, która przygotowuje także wystawę w Łodzi, gdzie moje prace zostaną pokazane wspólnie z pracami László Fehéra. Wcześniej w sierpniu w Berlinie wezmę udział w projekcie firmowanym przez lokalne Radio Eins – najpopularniejsze radio w Berlinie i Brandenburgii należące do koncernu RBB. Siedemnastu znanych artystów tworzących w Berlinie, wybranych przez kuratorki projektu, prezentować będzie swoje prace w kontenerze podróżującym po Berlinie. Kontener będzie zatrzymywać się w modnych i licznie odwiedzanych miejscach jak np. Park am Gleisdreieck, Tempelhofer Feld, Torstrasse czy Bikini. Każdy z artystów będzie prezentował swoje prace przez jeden dzień. Cały projekt będzie na bieżąco relacjonowało Radio Eins.

J.M.: To w bieżącym roku, a co planujesz w 2015 roku?

R.L.: W kwietniu tego roku byłem w Nowym Jorku. W następstwie tej podróży pojawiła się propozycja wystawiennicza w niezłym miejscu. Dwa miesiące później pojawiła się propozycja ze strony Galerii Roberto Polo. Po zastanowieniu uznałem jednak, że wybór galerii jest bardziej przyszłościowy. Czekam więc na wystawę w Nowym Jorku, ale wiem, że jeszcze jest za wcześnie. Nie chcę zdradzać planów wystawienniczych na 2015 rok. Pierwszą połowę przyszłego roku chcę przede wszystkim poświęcić malowaniu. 

           *Beeskow, 16 lipca 2014 roku