fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Dialog artystów nieuczonych

Jagoda Baczyńska

Początki 

Wystawa malarstwa Stanisława Koguciuka i rzeźby Jana Uścimiaka, pomyślana została jako dialog dwóch twórców, którzy wypowiadając się w odmiennym tworzywie, bardziej do siebie przystają niż się różnią.

Z ich dziełem po raz pierwszy zetknęłam się na początku lat 80. minionego wieku. Biorąc udział w pracach jury dorocznych Przeglądów Twórczości Ludowej ówczesnego województwa chełmskiego, miałam sposobność poznać ich wczesne dokonania artystyczne. Były to realizacje pozbawione dzisiejszego rozmachu, skromne, jakby nieśmiało startujące do szerszej konfrontacji w ramach konkursu.  Ale już wówczas cechował je jakiś nie udawany wątek prawdy, autentyzm przekazu, który zapowiadał  dalszy rozwój obu samorodnych talentów. Koguciuk malował głównie pejzaże, na których pogodne niebo przeglądało się w wodach leniwie płynących strumieni, a nad brzegami tych potoków rosły wszystkie znajome mu gatunki drzew. Prace te wyróżniał spokój, wyważenie układów kompozycyjnych, a dominujące kolorystycznie błękity i zielenie, ewokowały sielski nastrój natury. Z czasem odważył się malować inne pory roku, z których zimowy krajobraz, zatopiony w miękkim, przyjaznym puchu, zdawał się przynosić największe ukojenie. To niepodzielne zainteresowanie malarza swojskim klimatem wiejskiego życia trwało przez wiele lat, i nic nie zapowiadało radykalnych zmian, które później nadeszły.

Uścimiak strugał niewielkie – dające się zamknąc w dłoni – figurki, które przystawały do powszechnie znanych ludowych wytworów rzeźbiarskich: postacie z atrybutami pracy (“Kobieta z dzieżą”, “Rolnik z sierpem”), sceny pasyjne oraz kompozycje utrwalające tradycje dawnej wsi. Pokrywał je malaturą, która  służyła nie tylko celom ekspresji artystycznej, ale pomagała wyodrębnić ważny szczegół, ożywić tych małych – podobnych do kukiełek – bohaterów przedstawień, że zaczynali patrzeć na nas szeroko rozwartymi oczyma.

Czas, w którym obaj autorzy stawiali pierwsze kroki na niwie sztuki, sprzyjał ich rozwojowi. Dekady lat 70. i 80. XX wieku, cechowała mnogość konkursów, kiermaszy, przeglądów, a muzea, galerie, domy kultury, stowarzyszenia mające w swym statucie promocję kultury ludowej, prześcigały się w organizowaniu wystaw prezentujących wyroby sztuki nieprofesjonalnej. Był to skuteczny doping, zagrzewający wiejską społeczność do podejmowania prób kreacji artystycznej.

Stanisław Koguciuk, prace z cyklu “Humory” z lat 1996-2010, olej/płyta pilśniowa, wym. 30×40 cm, fot. Dominik Szwemberg

Nawet ci, którzy nie znajdowali w sobie prawdziwej iskry bożej, starali się ją wykrzesać i pokazać, że nie są gorsi od sąsiadów. Nie ma w tym słów przesady, bo znane są z tamtego czasu przykłady, kiedy niemal cała wieś zachęcona powodzeniem jednego ze swych współziomków, chwytała za dłuta rzeźbiarskie czy instrumentarium malarskie, by dołączyć do grona tak zwanych prymitywów. Dla niektórych był to tylko słomiany zapał, ale byli tacy, którzy odkryli w sobie wewnętrzną potrzebę i zaczęli przyglądać się światu uważniej, odkrywać go na nowo, filtrować przez własną wrażliwość, by w końcu zinterpretować go po swojemu. Dostali wtedy szansę, by kontynuować swoje dzieło, które – jeśli poparte prawdą wypowiedzi –  zadziwiało świeżością form, przekonywało szczerością przekazu artystycznego. Tym domorosłym twórcom stworzono wówczas cieplarniane warunki nie tylko do pracy, ale również do zarobkowania, co stało się skutecznym bodźcem do powstawania dzieł wywodzących się z nieprofesjonalnych środowisk wiejskich. Ich odbiorcą okazał się mieszczuch, z reguły inteligent, ale również państwo, które nie szczędziło środków na poszerzanie zbiorów etnograficznych w muzeach o różnym zasięgu: regionalnym, okręgowym, narodowym. Ta hossa odwróciła się pod koniec lat 80. minionego wieku. Przemiany gospodarcze i polityczne w kraju spowodowały, że już nikt nie “mizdrzył się” do ludowych “wyrobników” sztuki. Zapowiadało to naturalną selekcję w szeregach twórców wsi – w jej wyniku nie odstawili swych dłut ani pędzli ci, którym w sercach i umysłach ta sztuka zagnieździła się na dobre. W ich gronie znaleźli się Stanisław Koguciuk i Jan Uścimiak.

Stanisław Koguciuk, prace z cyklu “Humory” z lat 1996-2010, olej/płyta pilśniowa, wym. 30×40 cm, fot. Dominik Szwemberg

Podążać za głosem natury

Koguciuk – nazywany przez niektórych Nikiforem z Pławanic – nie zmienił miejsca swego zamieszkania od ponad sześćdziesięciu siedmiu lat. Ten dobiegający do osiemdziesiątki twórca, był świadkiem ogromnych przemian, jakie zachodziły w jego środowisku. Jest ich świadomy, rozumnie obserwuje świat, dostrzega dobroczynny ale i niszczycielski wpływ współczesnej cywilizacji. Nie poddaje się żadnemu z nich, żyje własnym rytmem, malowaniu podporządkowując swój rozkład dnia. Sam gotuje, swoje menu opierając na najprostszych, znajdujących się w zasięgu ręki produktach. Na przydomowym poletku uprawia fasolę, nadwyżkę zbiorów sprzedaje na chełmskim targu, a jeśli jeszcze coś z tego zostanie, to rozdaje najbliższym – rodzinie i sąsiadom. Maluje przy zniczach, wybierając takie, które najmniej kopcą, dba, żeby mieć ich zawsze odpowiedni zapas, bo dopiero pomnożony ogień czterech świec, daje właściwe warunki do pracy. Gotowe obrazy wysyła na przeglądy, konkursy, chętnie wystawia na festynach, kiermaszach, gdzie duży przepływ odbiorców ułatwia mu kontakt z drugim człowiekiem. A on lubi wyrwać się czasami ze swojej samotni. Kiedyś jeździł do Wrocławia, Krakowa, zawsze obecny był na Przeglądach Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą, teraz jedyną rozrywką – jak  podkreśla – pozostał mu pobliski Chełm i ludzie, którzy – od lat – są wiernymi admiratorami jego sztuki. Choć nigdy nie narzeka, przyznaje, że przygarbiona sylwetka jest pochodną doskwierających mu bólów kręgosłupa. Od czterdziestu lat żyje z nabytą przepukliną, ale o swoim schorzeniu mówi jak o najbliższym przyjacielu, z którym zżyty jest od czasów młodości. Nigdy nie skorzystał z porady medycznej, jedynym oględzinom lekarskim poddał się przy przystępowaniu do służby wojskowej. Jego dłonie są sprawne na tyle, że potrafi wycyzelować najdrobniejsze szczegóły, uwydatnić detale, poprowadzić cienką kreskę, której precyzja wyklucza przypadłość drżenia rąk. Koguciuk wierzy w tym względzie w zbawienne działanie gliny, której przez ponad pięćdziesiąt lat używał do stawiania pieców. Dodaje, że nakładał ją do kafli gołą ręką, i zapewnia, że bezpośredni kontakt z tą plastyczną masą, okazał się tak dobroczynny w skutki.

Stanisław Koguciuk, prace z cyklu “Humory” z lat 1996-2010, olej/płyta pilśniowa, wym. 30×40 cm, fot. Dominik Szwemberg

Malarz jest człowiekiem głęboko wierzącym,  w swoim życiu zdaje się na wyższą opatrzność. Ufa, że ktoś z góry reżyseruje jego koleje losu, bo jak mógłby wytłumaczyć swoje sny, które się zawsze  sprawdzają. Zwierza się, że jeśli przyśni mu się szczupak, który trafił do jego sieci, to jest on gwarantem znaczącej nagrody w jakimś ważnym konkursie. Gorzej sprawy się mają, kiedy łowi pomniejsze płotki lub karasie, wtedy to nieomylny znak, że czeka go tylko wyróżnienie lub pomniejsza forma uznania. Nie zna uczucia zazdrości, zawsze wszystkim życzliwy, serdeczny, zaskakujący jakąś niebywałą – nieprzystającą do naszych czasów – prostolinijnością zachowań. Intuicyjnie szuka w swoim otoczeniu ludzi pogodnych, a ich uśmiech utożsamia z przymiotem dobra.  Zapytany kiedyś, jak radzi sobie z objawami irytacji, która nigdy nie ujawnia się na jego twarzy, nie zwlekał z odpowiedzią i zwięźle ją ujął: “ależ ja nie wiem co to są nerwy!”. Wyposażony w tę unikalną cechę osobowości, z jakimś niepojętym spokojem i godnością przyjmuje wszelkie przeciwności losu. Nie uchyla się przed nimi, na odwrót – przyjmuje na siebie zobowiązania, zawinione przez innych. Ta łagodność serca czyni jego oblicze gładkim i młodszym niż wskazuje na to metryka. Stanisław Koguciuk należy do tego bardzo rzadkiego rodzaju osób, które nie muszą uczyć się dyrektyw dekalogu, to natura za nie pomyślała.

Stanisław Koguciuk, prace z cyklu “Humory” z lat 1996-2010, olej/płyta pilśniowa, wym. 30×40 cm, fot. Dominik Szwemberg

Uścimiak jest typem ekstrawertyka. Wszystkimi kolorami tęczy malują się na jego twarzy przeżycia, których w danej chwili doświadcza. Uczciwy, stale towarzyszy mu troska o mieszkanie i wszelkie płatności związane z jego utrzymaniem. Często reguluje je z wyprzedzeniem, żeby pozbyć się o tym myśli na miesiąc lub dwa. Temat ten obsesyjnie go zajmuje i dowodzi nie tylko jego sumienności ale i  przywiązania do wewnętrznego spokoju, bez którego nie sięga po dłuto a wyobraźnia zawodzi. Każdy niepokój blokuje go, kiedy – wbrew sobie – próbuje strugać kolejne figurki, kaleczy dłonie i zniechęcony odkłada robotę. Wsiada wtedy na rower i szuka kontaktu z naturą. Najbardziej kojąco działa na niego las. Lubi wracać w te same miejsca i śledzić zmiany jakie niesie ze sobą upływający czas, następujące po sobie pory roku. Wybiera – dla przykładu – interesujące go sztuki z drzewostanu leśnego, opasuje sznurkiem na całą szerokość pnia, a uzyskaną w ten sposób “miarkę “ zarzuca wysoko na gałąź. Powraca w to samo miejsce za rok, by sprawdzić, o ile zmienił się obwód poddanego obserwacji drzewa. Zna właściwości wielu ziół, korzysta z tej wiedzy, by załagodzić pojawiające się dolegliwości. Zbiera owoce leśne, sporządza z nich soki, wie którego zażyć kiedy “skacze ciśnienie” lub niedomaga żołądek. Narzeka, że po sześćdziesiątce, która mu niedawno “stuknęła”, człowiek już nie ten sam jak to wcześniej bywało. W tańcu tylko potrafi wykrzesać jeszcze trochę sił, ale oczekuje by  partnerka poruszała się lekko, płynnie i w takt muzyki. 

Zapobiegliwy, jesienią kisi kapustę, ogórki, wekuje różne produkty, które ułatwią przetrwać zimę. To nawyk jeszcze z czasów kiedy rodzina była w komplecie, a on przejął na siebie obowiązki kulinarne. 

Zawsze schludny, lubi mieć w zapasie kilka koszul, par spodni, a i kurtki stosowne do pogody. Na szczęście zagęszczenie second-handów w Chełmie porównywalne jest z ilością  barów wtopionych w tkankę miejską Paryża. Jest w czym wybierać, a czasami trafiają się prawdziwe skarby. Uścimiak jest wymagającym klientem, lubi wszystko z naturalnych włókien, bo te sztuczne niezdrowe i nie przepuszczają powietrza. Kurtki powinny być lekkie, puchowe, a takie szybko rozchwytują, więc on woli poczekać i zdaje się na szczęśliwy traf. Ostatnio zdobył taką, że nawet zięć z Lublina – uczony, doktorant – podziwiał za fason i dobrą firmę, o istnieniu której on nie miał najmniejszego pojęcia.

Stanisław Koguciuk, prace z cyklu “Humory” z lat 1996-2010, olej/płyta pilśniowa, wym. 30×40 cm, fot. Dominik Szwemberg

Doskonały z niego gawędziarz, którego język ma właściwości na tyle plastyczne, że bez trudu wywołuje w wyobraźni słuchaczy scenerię i klimat relacjonowanych zdarzeń. Ma bystre oko, wszystko ogarnia jednym spojrzeniem, by w klocku drewna utrwalić zapamiętaną scenę, gest, pochylenie postaci, zabawny kontekst sytuacyjny. Ma przy tym naturę krytyczną, która podpowiada, które z dzieł spełniło jego intencje, a które “sprzeciwiło” się jego oczekiwaniom. 

Uścimiak jest niepoprawnym romantykiem, tęskni za życiem na wsi, które żywo pamięta. Do dzisiaj ma przed oczami lata dzieciństwa i wczesnej młodości. Wciąż słyszy mowę wschodniego pogranicza, która była wypadkową wielu kultur. 

Dzieło dojrzałe

Stanisław Koguciuk i Jan Uścimiak w swoim dziele sięgają po tradycję ludowej sztuki sakralnej, interesuje ich dawna wieś i jej obrzędowość, ale to co wyróżnia ich dokonania artystyczne, osadzone jest w dziejącej się na naszych oczach rzeczywistości. 

Stanisław Koguciuk, prace z cyklu “Humory” z lat 1996-2010, olej/płyta pilśniowa, wym. 30×40 cm, fot. Dominik Szwemberg

Koguciuk swe – niewielkich rozmiarów utwory malarskie – tworzy na płycie pilśniowej, którą gruntuje emulsją “polinit”, a następnie pokrywa bielą cynkową lub tytanową. Największym jego uznaniem cieszą się olejne farby krajowe, na te chińskie narzeka, że “słabo kryją i wszystko wychodzi mdłe”, a on lubi kolory żywe, dźwięczne, tak, żeby obraz cieszył oczy soczystością barw. Gotowe dzieło zamyka prostą drewnianą listewką, którą bejcuje na brązowo. Jeszcze kilka lat temu, kiedy był młodszy, wycinał w ramce karbiki – prosty ornament, który dopełniał całość przedstawienia. Aby praca była gotowa do powieszenia, ze zużytych konserw wykrawa ścinki blachy i wmontowuje je zręcznie jako zawieszkę. 

Twórca nadal maluje rodzimy pejzaż, rodzinne tradycje i obrzędy ludowe, tworzy dzieła o tematyce religijnej i patriotycznej. Każda kompozycja ma przemyślany porządek, nastrój wywołany kolorem, przejawia skłonność do symetrii, przywiązanie do detalu. Perspektywa strefowa, oparta na horyzontalnych układach, sugeruje kolejność planów: od najbliższego –  położonego najniżej,  po wyższe – sygnalizujące oddalenie. Sylwety domów i ludzi poddane są schematycznej rytmizacji, nie pozbawiając całości logiki i zasadności przedstawienia. Bohaterowie kompozycji opracowani syntetycznie, kontrastują z bardziej drobiazgowo opracowanym drzewostanem, jego ulistwieniem, poddającymi się weryfikacji gatunkami kwiatów. Malarz stosuje typizację postaci: młodzi chłopcy mają ciemne włosy, zaś staruszkowie wyhodowali siwe brody, a ich głowy pokrywa szron. Dziewczęta wyróżniają się długimi blond fryzurami, starsze kobiety ukrywają je pod chustami. Pęd koni świetnie zostaje scharakteryzowany (“Korowód weselny”), a ich rytmiczny stęp znakomicie oddany (“Marsz, marsz Dąbrowski”). Pochył głowy pasących się krów dobrze podpatrzony (“Pastuch”), a leniwy ruch zwierząt gospodarskich trafnie ujęty (“Gospodarstwo”). 

Stanisław Koguciuk, ” Orka”, 2009, olej/płyta pilśniowa, wym. 44×64 cm, fot. Dominik Szwemberg

Malarstwo religijne Koguciuka (“Droga Krzyżowa”, “Ostatnia wieczerza”, “Panie, Ty śpisz, a my toniemy!”, “Boże Narodzenie”, “Madonna w kwiatach”), skierowane jest ku indywidualnej i własnej wypowiedzi w zakresie użytych środków wyrazu. Z lubością akcentując szczegóły, przejawia skłonność do dekoracyjności, a jednocześnie lapidarności przekazu. W niektórych pracach dość graficzny, w innych staje się bardziej wyczulony na plamę malarską. Generalnie jego dzieło bardziej oddziaływuje kolorem niż linią i obrysem.

To co wyróżnia go na tle wszystkich samouków, to długa i bogata seria “humorów”, które tworzy od ponad piętnastu lat. Utrzymane w jednym formacie – 30 x 42 cm, przemawiają nie tylko malarską formą, ale i tekstem, który wyjaśnia sens, esencję zawartej w nich anegdoty. Zwięzłe lub bardziej rozbudowane słowa, często rymowane, są zawsze trafnym, zabawnym, dopełnieniem przedstawienia, operującego formą skrótową, pozbawioną zbędnych ozdobników. Scenki te rozgrywają się na ciemnym, neutralnym tle, co tylko pomaga w ekspozycji zawartej w nich puenty. Tematycznie poruszają różne dziedziny naszego życia: politykę, partnerstwo, uczucia, stosunki międzyludzkie, sprawy społeczne, a nawet eschatologiczne. W czasach trudnych, pełnych napięć i stresującego pośpiechu, Koguciuk pozwala się nam odprężyć, uśmiechnąć, przystanąć, zastanowić głębiej nad sensem życia i nabrać dystansu do rzeczywistości. Jego dzieło skłania do refleksji, przestrzega, ironizuje, spełnia rolę mentora, ale zawsze pobłażliwego dla naszych słabości.

Uścimiak tworzy rzeźbę pełnoplastyczną, ale w równym stopniu zajmuje go relief. Dba o to, żeby drewno lipowe było w dobrym gatunku i właściwie wysuszone. Gotowe prace pokrywa polichromią, ujawniając upodobanie do ciepłych, pastelowych barw. Na powierzchniach wypukłych farbę przeciera, sugerując działanie światła. Zabieg ten nie tylko wyróżnia jego dzieło, ale uwydatnia jego aspekt malarski. Figury opracowuje z jednego klocka drewna, zaś dekoracyjne detale – przy użyciu kleju – spaja z całością kompozycyjnego założenia. Najwięcej determinacji w tym względzie przejawia w swych rzeźbionych pojazdach, których zawiłą budowę, konstrukcyjną złożoność, stara się oddać wiernie. Malowniczość jego ciężarówek, a w szczególności traktorów, wyraża się w tym, że nie przypominają one urządzeń, które wyszły z najnowszej linii produkcyjnej Ursusa; z łatwością dostrzegamy, że “reanimował” je jakiś  domorosły rzemieślnik-konstruktor, którego talent dał im “drugie życie”. Traktorzyści ciągną za sobą drabiniaste wozy, na których przycupnięte postacie zmierzają na targ lub w kierunku kościoła, jedynie  – odprężona po trudach żniw – para szuka ukojenia w miłosnych igraszkach. 

Częściej niż wieś, interesują Uścimiaka sprawy bieżące, podpatrzone na ulicy, w parku, na miejskim targu, w sadzie, w barze piwnym lub na potańcówce. Już same tytuły prac zaciekawiają i poruszają naszą wyobraźnię: “Tani but”, “Żenia z Kijowa”, “Ściana wschodnia”, “Ciotka Olga z Wołynia”, “Na majówkę”, “Zakochani”, “Nad Bugiem”, “Sędziwa jubilatka”, “Biznesmem i żebrak”, “Artyści”, “Kryzys”, “Obiad zjedli, rentę wzieli, żegnaj babciu do niedzieli”.  Ostatnio Uścimiak zrelacjonował w formie dwóch płaskorzeźb – “Frankfurt nad Menem” i “Agat Kraśnik” – swoją niedawną i jedyną podróż, jaką odbył za zachodnią granicę. Opowieść przedstawia dwupasmową autostradę, po której mkną sznury samochodów – każdy inny,  krajobraz urozmaica – typowa dla niemieckiego sąsiada – zabudowa, nad całością założenia przepływają błękitne formacje chmur, w których zabłąkał się pojedynczy samolot. Ta niezwykła kawalkada aut zmierza w kierunku – dominującej nad kompozycją – nowoczesnej struktury architektonicznej z napisem “Europen Bank Center”, przy której wyeksponowany został pokaźny znak symbolizujący wspólną walutę euro. Praca ta mierząca 145 cm w poziomie i 57 cm wysokości dowodzi, że jej autor ma ciągle świeże spojrzenie na kształt tego świata, nie podąża za innymi, nie podpatruje, poprzestaje na swoim, jest niezależnym kreatorem własnych wizji. Jeśli nawet powtarza temat, zawsze inaczej, nigdy się nie powtarza, nudzi go powielanie raz opracowanej wersji przedstawienia. Widać to wyraźnie w jego rzeźbie sakralnej, w której szczególnym i odrębnie zarysowującym się zespołem rzeźb są “Anioły”. Występują samodzielnie lub grupowo – tworząc ażurowe kompozycje “Chórów anielskich”, towarzyszą jako uzupełnienie, dekoracyjne dopełnienie “Ukrzyżowań”, przedstawień “Marii z Dzieciątkiem”, “Frasobliwego”. W figurach tych uwagę skupiają skrzydła – zarówno ich umieszczenie na barkach, kąt rozwarcia, jak i sposób traktowania powierzchni świadczą o wyraźnie dekoracyjnym zamyśle twórcy. Do tego dochodzą instrumenty muzyczne, precyzyjnie skonstruowane, na których anielskie istoty grają, gloryfikują i wysławiają chwałę “Świętej Panienki”. “Aniołowie Stróże” – posłańcy Boga – wyciągają swych podopiecznych z otchłani wód, strzegą przed upadkiem na deskorolce, czuwają nad bezpieczeństwem małych piłkarzy, chronią dzieci bawiące się na huśtawce.

Sztuka Stanisława Koguciuka i Jana Uścimiaka poruszając sprawy doczesne jak i te boskie, zawsze posługuje się formą odnoszącą się do potocznej rzeczywistości. Obaj twórcy, są dość częstymi gośćmi w pracowni muzealnej wypełnionej płótnami, które przynależą do abstrakcyjnego nurtu, znaczonego  geometrią form. Nie odnoszą się do tych dzieł, nie próbują zgłębić ich przesłania, ani intencji artystów, którzy je stworzyli. Raz tylko Uścimiak – ku mojemu zaskoczeniu – przyniósł niewielką formatem płaskorzeźbę, na której wyodrębnił koło, kwadrat i trójkąt, a nad całością postawił duży znak zapytania.  Był to nie tylko żart, ale reakcja na sztukę nieco chłodną, będącą wyrazem formalnych spekulacji i wypadkową intelektualnej tradycji. Kochając magię uporządkowanego świata geometrii, sama czerpię emocjonalną równowagę ze sztuki powstającej pod wyraźne dyktando serca. Jeden z najwybitniejszych znawców twórczości artystów nieuczonych – Bihalji-Merin – we wstępie do katalgu wystawy “Le monde des naifs” zorganizowanej w Paryżu w 1964 roku, powiedział: “Lubimy tę sztukę, bo jej spontaniczne ciepło pozwala nam znosić zimny klimat naszej cywilizacji”.