fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Z Cezarym Tkaczykiem

rozmawia Krzysztof Cichoń

Krzysztof Cichoń: Dlaczego fotografujesz? 

Cezary Tkaczyk: Pierwszy aparat dostałem od chrzestnego ojca na komunię świętą, to był radziecki Zorki i nie zrobiłem nim ani jednego zdjęcia! To znaczy wykonałem zdjęcie w sensie czynności, którą nazwałbym słowem „pstryk”, chociaż tamten dźwięk był chyba trochę bardziej „kling”. Próbowałem nawet sam wywołać film, ale jak można było się spodziewać moje pierwsze „dzieło” spłynęło z bystrą wodą do Wisły. Jeśli chodzi o aparat najbardziej podobał mi się zapach skórzanego etui, no i żółta plamka w dalmierzu, która powodowała, że świat wyglądał bardzo optymistycznie. To był towar eksportowy made in USSR. Mój wujek był chyba zachwycony z tego prezentu dla mnie, a ja trochę nie bardzo wiedziałem, co mam z tym zrobić.

A teraz poważnie. To bardzo proste i trudne pytanie. Myślę, że używam fotografii bo jestem perfekcjonistą, ale fotografuję również bo w pewnym momencie to był dobry pomysł na zarobienie środków niezbędnych do życia. Jeśli chodzi o powód osobisty to chyba ucieczka od zamkniętego świata, w którym przebywałem malując,  rysując czy po prostu tylko rozmyślając. Ucieczka spowodowana swego rodzaju klaustrofobią, której nabawiłem się siedząc 10 lat w dusznych pracowniach plastycznych. Robiło się tak strasznie poważnie albo tak bardzo męcząco. Fotografia jest pewną formą wyzwolenia. Mogę się na niej skoncentrować, mogę w niej szukać samotnie, a jednocześnie są wokół mnie inni ludzie, bez których nic by nie powstało. Dla mnie to ma sens. To taki proces twórczy w dużej mierze na zewnątrz twórcy. Proces, który polega na własnym wyborze i akceptacji lub odrzuceniu tego, co zaproponują inni. Dzięki temu fotografia jest dla mnie żywa. 

Poza tym, doza techniki i możliwości technologicznych. Fotografia rozwija się pod tym względem, w przeciwieństwie do malarstwa czy grafiki warsztatowej. A to pobudza wyobraźnię.

K. C.: Dlaczego zacząłeś eksperymentować z taką przestrzenną techniką? Płaska fotografia przestała Ci wystarczać? 

C. T.: Wiedziałem, że jak będzie wywiad to podobne  pytanie padnie. Tylko nie spodziewałem się, że od razu z odpowiedzią. Tak płaska fotografia przestała mnie odpowiadać.

K. C.: Ile trwa wykonanie takiego przestrzennego aktu i jakie są fazy tego procesu?

C. T.: Zacznę od drugiej części pytania. Znalezienie środków bądź ludzi, którzy je posiadają – najlepiej jak widzą w przedsięwzięciu cel i wartość. Zebranie odpowiedniej ekipy – można kierować się intuicją oraz tym, co życie przyniesie. Potem już tylko zrobienie fotografii, mapy przestrzennej, rozwarstwienia, naświetlenia warstw na materiale światłoczułym, oprawa w plexi i aluminium, odpowiednie oświetlenie i ustawienie w galerii. Do szuflady się tego nie da włożyć. Jeśli chodzi o czas, to wszystko zależy od powyższego. Oczywiście, kosztuje mnie to wiele godzin spędzonych przed komputerem i na sesjach fotograficznych gdzie powstaje obraz, ale bez wsparcia wyprodukowanie eksponatów trwałoby zdecydowanie więcej niż „ruski rok”. Jednak najbardziej dla mnie istotną fazą  jest ta, w której obraz powstaje w mojej wyobraźni a potem jeszcze raz jako fizyczna bryła. Tworząc obraz w komputerze nie widzę go trójwymiarowo. Wyobrażenie bryły towarzyszy mi do momentu  kiedy ona powstanie. Potem oglądam. Mam wtedy świadomość, że nikt tego nie odbiera tak jak ja. Mało mnie wtedy obchodzi czy ludzie to „kupią”.

K. C.: Traktujesz ten rodzaj fotografii bardziej jako nowe medium – odkrycie technologiczne czy jako coś, co w istotny sposób zmienia wypowiedź artystyczną? 

C. T.: Dzięki możliwościom, jakie dają nowe materiały fotograficzne i komputer ten rodzaj fotografii zdecydowanie pachnie nowością technologiczną. A czy zmienia wypowiedź artystyczną? Na pewno w jakimś stopniu tak, ale w jakim – z odpowiedzią  muszę się wstrzymać do wernisażu. Człowiek w skali 1:1 w ten sposób przedstawiony ma swoja wagę (również fizycznie). Sam będę miał okazję pierwszy raz coś takiego zobaczyć i powiem tylko tyle, że jestem ciekaw. Każda technika, także i ta, niesie ze sobą  jakiś  temperament, jakąś emocję czy ideę, ta również coś przekazuje. Jedni wybierają akwarele inni wraki samochodów czy ludzkie organy. Ja wybrałem fotografię poddając ją lekkiej modyfikacji. Forma, jaką przyjąłem to nie tylko obrazek w plexi otoczony aluminiową ramą, techniczna nowinka, która wabi urokiem. To człowiek zamknięty w zimnej, surowej bryle wystawiony na publiczny pokaz. Nagi, zwyczajny człowiek, który wcale nie „razi” nagością.

K. C.: Jakie są ograniczenia Twojej techniki, bo chyba Bitwy pod Grunwaldem nie dało by się rozwarstwić?

C. T.: A właśnie , że dało by się. Tylko to akurat chyba nie ma sensu. Chyba po to, żeby zaistnieć na rynku. Jest kilka ograniczeń tej techniki, ale chyba nie chcę o tym mówić przy okazji tego wywiadu. Gdybyś był kreatywnym w agencji reklamowej to wyłożyłbym Ci wszystko dokładnie. Ale w tym wypadku, kiedy rozmawiamy o pracach na wystawie wszystkie „wady”, czy jak to nazywasz „ograniczenia” tej techniki są cudownie na miejscu. W końcu człowiek nie jest doskonały a często jego ułomność dodaje mu wartości, jeśli potrafi tę ułomność zaakceptować. Wady tej techniki mogą powodować pewne deformacje. W tym wypadku próbuje je ukrywać ale nie wiem czy w przyszłości nie będę chciał ich wykorzystać. 

K. C.: Nie obawiasz się trochę, że już niedługo ulice zapełnią się przestrzennymi a’la Tkaczyk reklamami batonów i tamponów, które „przerosną nasze oczekiwania” jako konsumentów? 

C. T.: Nie, oczywiście, że się nie obawiam. W końcu taką mamy rzeczywistość. Pisuar, hamburger, cola, pompowane króliki trafiały już w przeszłości do galerii. Czemu eksponaty galeryjne nie mogą stać się pospolite? Dla mnie to też ma swój artystyczny wyraz (nie uchroniłem się przed słowem „artystyczny”… Nie wiem co ono do końca oznacza). To też cześć procesu. Tampony? Niezły pomysł. Takie XXL. Aż chciałoby się użyć. Ale zatrzymując się chwilę przy tym pytaniu. Czy jakikolwiek „fotograf-twórca” ma się „obawiać”,  że jego zdjęcia zostaną wyśmiane bo na mieście wiszą wykonane technika fotograficzną plakaty garmażerki z hipermarketu? Albo „malarz-twórca”, że namalowali reklamę olejnymi farbami. Dzisiaj należy mieć świadomość, że promocję można zrobić ze wszystkiego i z każdego. A może fakt, że ta technika nadaje się zdecydowanie do zastosowania w reklamie, powoduje, że nagi człowiek zamknięty w zimnej bryle stanie się po prostu produktem o ludzkich rysach i budowie ciała. Klasyfikacji i tak dokonuje odbiorca/krytyk. Nie wiem, może należałoby zapisać w bryłach dane personalne portretowanych osób z jakimś tekstem promocyjnym?    

K. C: Żmudność i pracochłonność tej techniki, a także jej monumentalność predestynuje ją chyba do „wielkich tematów” dalekich od tego co chwilowe i zmienne, od tego co migawkowe czyli od tego do czego przyzwyczaiła nas fotografia. Może to bardziej technika rzeźbiarska niż fotograficzna? 

C. T.: Nie chcę dorabiać teorii do czegoś co jeszcze się tworzy. Jak już powstanie to też nie będę chciał. Muszę powiedzieć, że zastanawiałem się nad tym i jeszcze nie wiem, jaki temat, czy „wielki” czy „mały” będzie odpowiedni. To co robię rzeczywiście będzie na swój sposób monumentalne, dalekie od chwilowości i migawkowości i ta forma zdecydowanie to podkreśla. To czy człowiek, lub grupa nagich ludzi to jest „wielki temat” to się okaże, bo forma ma tu duże znaczenie. Może „mały” temat stanie się „wielki”?

K. C.: Czy wybór aktu jako tematu pary pokazywanej w Atlasie Sztuki  nie był  podyktowany chęcią znalezienia tematu „wagowo” odpowiedniego do właściwości  Twojej techniki? 

C. T.: Akt jest idealny. Niczym nie zmącona czystość. Nawet nie marzyłem, że tak to się ułoży. Stało się coś fantastycznego po drodze w czasie poszukiwania przeze mnie funduszy na wykonanie wystawy. Pojawiłem się w Atlasie Sztuki i wydawało mi się, że jest mała szansa na zrobienie wystawy. Miałem świadomość, że trudno dzisiaj w Polsce znaleźć pieniądze na realizację pomysłu tym bardziej, że sponsorzy spodziewają się zazwyczaj dużych korzyści z tego rodzaju przedsięwzięć. A tu nagle taka niespodzianka. Można powiedzieć, że odnaleźliśmy się w jednym temacie.    

K. C.: Co właściwie jest tematem Twojej pracy? Naga Rodzina? Święta Rodzina? Ułożenie aktów sugeruje układ retabulum ołtarzowego. 

C. T.: Tematem jest raczej „zwykła rodzina”. Zwykła rodzina, która w rzeczywistości wcale rodziną nie jest. To tylko schemat – matka, ojciec, córka i syn. Czyż to nie idealny układ, choć modele wcale idealni nie są. To ludzie jak wielu z nas. Których najtrudniej zauważyć na ulicy bo nie są ani piękni, ani brzydcy. To nie to, żebym im robił przysługę, że ktoś ich wreszcie zauważy. Może tak to trochę wygląda, chociaż gdyby rozebrali się na Piotrkowskiej też pewnie byliby zauważeni bez pomocy żadnego twórcy. Sęk jednak w tym, że w tej formie to już wcale nie będą oni. Będą niedostępni, symboliczni prawie jak postacie z ołtarza. Pytanie tylko, czy zostaną przyjęci czy wygnani z „raju”? Ci wygnani zazwyczaj ukrywają swoją nagość.

K. C.: Jak wybierałeś modeli? Z jednej strony różnią się oni od skomercjalizowanego, wypreparowanego wizerunku człowieka-towaru, jaki króluje w dzisiejszej ikonosferze, ale z drugiej wyglądają znacznie lepiej, niż  ekstrema, do których chętnie sięga sztuka krytyczna. Chciałeś ze swoim wyborem zmieścić się pomiędzy tymi równie dalekimi od normalności skrajnościami? 

C. T.: W ogóle nie przyszło mi do głowy aby mieścić się pomiędzy tymi skrajnościami. W przyszłości chcę te skrajności pokazać. Póki co wybór padł pomiędzy. Takie jest założenie tej wystawy. Nie szukaliśmy jakiegoś wyimaginowanego ideału zwykłego człowieka. Ja ze swojej strony oczekiwałem raczej jakiegoś zestawienia osób, które się pojawią. No i stało się, wybór padł. Ja jestem zadowolony. Ludzie w różny sposób się dobierają, więc nasza ”rodzina” jest całkiem realna.

K. C.: Nie boisz się, że dziś, wobec na przykład, tak bezceremonialnie dociekliwych obrazów człowieka, jak anatomiczne preparaty Gunthera von Hagensa  pokazanie nagości nie zniekształconej, zdekonstruowanej, wyśmianej może po prostu zostać uznane za spojrzenie zbyt płytkie, naskórkowe, nieciekawe wobec manierycznych wizerunków cielesności budowanych na potrzeby kultury spektaklu, w której żyjemy? 

C. T.: Jakikolwiek lęk nie ma chyba sensu. Pewnie znajdą się tacy, którzy tak powiedzą: „płytkie, naskórkowe, nieciekawe…” Zmiana koncepcji z tego powodu byłaby bezsensowna tym bardziej, że jestem na początku swoich poszukiwań. Jeśli kiedyś w przyszłości moje prace ulegną deformacji będą spektakularne lub bezceremonialnie dociekliwe, to wyniknie to zapewne z przemyśleń i poszukiwań, a nie z prostej potrzeby bycia zauważonym. Von Hagens też naraża się na ataki z wielu stron. I to na wielka skalę. Na wielka skalę zdobywa też uznanie i pieniądze. Dzięki własnej metodzie preparowania zwłok Von Hagens jest co najmniej niepowtarzalny, pierwszy i jedyny. Tworząc swoje preparaty z pobudek naukowych stał się artystą.  

Wydaje mi się, że artyści powiedzieli na temat człowieka już tak wiele, że poszukiwanie nowych sposobów formalnych wcale nie jest przypadkowe i łatwiej jest je znajdować ludziom spoza kręgu Akademii. Von Hagens trafił w sedno problemu. Nie jest to jednak powód  aby rezygnować z własnych projektów rysowanych choćby ołówkiem HB, bo właśnie ktoś zaszokował świat. Nie sądzę, że należałoby nagle rzucić wszystko i chwycić za skalpel.