(typowy łódzki gabinet tuż przed świętami Bożego Narodzenia)
A. W.: Mamy zamiar zrobić wywiad tak, jak wy byście zrobili: w trzech różnych wersjach, zamieniając nazwiska i wypowiedzi.
Janiak: Żartujesz? To będzie tragedia!
A. W.: Na przykład długie i nudne wypowiedzi Marka Janiaka przypiszemy …
Kwiecień: Makaremu.
A. W.: To co, mamy was wszystkich podpisywać: Łódź Kaliska?
Kwiecień: Ja deklaruję, że zgadzam się absolutnie na wszystko, dlatego że sztuka jest sprawą na tyle otwartą i niepoważną, że nie można jej traktować jak podpisywania umowy notarialnej…
Janiak: Przepraszam, ja uważam, że sztuka jest poważną rzeczą. Dużo poważniejszą niż jakaś umowa notarialna. Protestuję, bo jestem przyzwyczajony nie tyle do swojego nazwiska, co do treści, które z siebie emituję. I nie zawsze chciałbym, żeby te treści były przydzielane gdzie popadnie.
* * *
Janiak: Czy to się nagrywa?
A. W.: Nie sprawdzajmy. Wiedzieliście, że odniesiecie taki sukces, przed założeniem Łodzi Kaliskiej?
Janiak: Tak.
A. W.: To po co zakładaliście?
Janiak: Żeby nie był taki wielki.
A. W.: Płacicie jakieś podatki?
Kwiecień: Mamy podmiotowość prawną i pełną księgowość. Księgowa mówi, że co roku mamy nadpłatę, ale nie występuje o zwrot, żeby się nie narazić na kontrol.
A. W.: Macie jakiś obrót sztuką?
Świetlik: Kopernik o tym pisał.
Kwiecień: Szczerze mówiąc, dość dużo sprzedajemy jak na nas, ale …
Janiak: To nie jest ewidencjonowane.
A. W.: Rozumiem, że prezentujecie najczystszą sztukę, bo z niej nie żyjecie?
Janiak: Nie udaje się nam.
Świetlik: Nasza sztuka jest komercyjna w 20 % , bo Kwiecień żyje ze sztuki.
A. W.: To absurdalne, że Łódź Kaliska ma w swoim składzie komercjalistę! Jakie to dziwne, a wyglądasz jak prawdziwy artysta.
Kwiecień: Przez całe swoje życie artystyczne, czyli coś koło trzydziestu lat, nie zrobiłem niczego, czego bym nie chciał, po to żeby się sprzedało.
K. C.: Panowie mają coś wspólnego ze sztuką?
Kwiecień: Uważam, z czym zapewne się nie zgodzi Marek Janiak, że świadomość sztuki osiągnęliśmy całkiem niedawno.
Janiak: Tu bym się nie zgodził. Może niektórzy z nas, ale po co to uogólniać.
Kwiecień: Kiedyś uprawialiśmy zabawę, którą wielu traktowało jak sztukę, a teraz sami nadymamy się na sztukę.
A. W.: Ja nie wiem, jak mam z wami rozmawiać. Doktorze Cichoń, kogo Pan tu przyprowadził!
K. C.: Oni tu już byli, jak wszedłem.
* * *
( typowa łódzka pizzeria tuż przed Wielkanocą)
K. C.: To co nagrywamy ma być w Arteonie.
Kwiecień: Jeżeli to ma być w Arteonie, to ta rozmowa jest za wcześnie nagrywana.
Świetlik: Za dużo jest niewiadomych.
Kwiecień: Gdyby ona się odbyła, powiedzmy 20 kwietnia, to my byśmy już wiedzieli, co nam wychodzi. My będziemy mieli pojęcie, jak to wychodzi po pierwszym dniu zdjęć. Na ile potrafimy pogodzić swobodę Łodzi Kaliskiej z tymi moimi dosyć zasadniczymi problemami, które chcę poruszyć. I wtedy dopiero będziemy mogli porozmawiać, jak będzie wyglądać wystawa.
K. C.: Niestety, 20 kwietnia ta rozmowa ma być już dawno po korekcie i tego się w żaden sposób zmienić nie da… To wynika bezpośrednio z żelaznej swobody Atlasa Sztuki. 20 kwietnia będzie otwarcie, poprzedzającej waszą, wystawy Dominika Lejmana…
Kwiecień: To może być ciekawa wystawa, bo on bardzo dużo projektorów zamówił… i opóźniacze obrazu.
Świetlik: W tej sytuacji zastanawiam się, czy nie zostawić części wystawy Lejmana. Chociaż jedną pracę, bo można by tym wypełnić jedno hasło Alementarza na A: Adaptacja.
* * *
K. C.: Jak to jest z finansami Łodzi Kaliskiej? Dowiedziałem się, że podobno jest Pan jedyną osobą, która przyniosła kiedyś rachunek za sprzedanie pracy.
Makary: Zaczynamy sprzedawać.
K. C.: Czy to jakoś wpływa na wasz sposób funkcjonowania? Zmienia coś, jest tematem, o którym rozmawiacie?
Makary: Nie, chociaż weszliśmy trochę w komercję, bo inaczej nie da rady. Artysta musi mieć pewien komfort, żeby być swobodnym. My komfortu nie mamy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będziemy mieli. Może nam się uda i będziemy dostawać jakieś emerytury z tego, co sprzedamy.
K. C.: Czy to nie zmusza Was, choćby w kontakcie z profesjonalnym światem kuratorów, marszandów, wystaw zagranicznych, do znaczniej większej pilności i uporządkowania?
Makary: Wie Pan, nas to wkurwia, irytuje. Co to ma wspólnego z nami. Jak ktoś chce nas sprzedawać, to niech sam się tym zajmuje. Co mnie obchodzi, ile waży nasza praca, albo jakie ma wymiary. Artysta dostarcza produkt i tyle.
K. C.: No to się nie spinacie.
Makary: A skąd, to jest naszą największą bolączką. Nie potrafimy się uporządkować.
K. C.: A z tym Alementarzem to się wyrobicie? Za kilka tygodni wystawa, a Wy dopiero zaczynacie. Z punktu widzenia Atlasa Sztuki to wygląda jak murowana katastrofa. Dobrze, że z wami…
Makary: Wie Pan, tak wyglądało wiele rzeczy. Łódź Kaliska taka jest.
* * *
Kwiecień: Czuję, że mi się krew żylna z tętniczą zaczyna mieszać.
A. W.: Mam przestać?
Kwiecień: Nie, nie, nie. Czuję, że wciągasz mnie w dyskusję, która zaczyna być ważna.
A. W.: Ja nie chcę niczego, oprócz tego, by to był początek czegoś stałego. Czegoś, co rośnie. Czegoś, co za trzy czy pięć lat będzie alfabetem Łodzi Kaliskiej.
Kwiecień: Ja myślałem, że poprosisz innych artystów, żeby sobie napisali literę B. Jeśli myślisz, że my dociągniemy do litery Z w dobrym stylu, to….
A.W.: Elementarz alfabet to jakiś rodzaj znaku. I równocześnie czysta abstrakcja, bo pismo jest abstrakcją.
Kwiecień: Ja ostatnio kupiłem sobie w antykwariacie książkę o historii Chin. Duża, piękna książka. Byłem zszokowany, jak ogromna ilość wynalazków z dziedziny kultury pochodzi stamtąd, ale bardzo szybko o nich zapomniano i odkryto je później ponownie w Europie. Dam wam przykład: czcionka. W Chinach 4 tysiące lat temu książki były drukowane. Czcionki były wypalane z gliny, a nakłady książek sięgały tysiąca sztuk. Trwało to tylko sto pięćdziesiąt lat.
Janiak: Z tego wniosek, że kreatywność nie idzie w parze z pamięcią.
Kwiecień: Chińczycy wymyślili układ dziesiętny, pieniądze. I tak sobie pomyślałem, że Chiny są takim samym rodzajem hasła jak alfabet, czy elementarz. Chiny po prostu, słowo Chiny…
A. W.: Dla mnie ten kraj wręcz odwrotnie – jest absolutnie wtórny.
Kwiecień: Masz najnowsze wydanie Stu ludzi, którzy najbardziej wpłynęli na historię świata? Co roku wychodzi taka książka. Lin Pi zawsze był drugi, teraz jest pierwszy. Lin Pi to jest człowiek, który wynalazł papier. Tę książkę tworzą profesorowie Oxfordu…
K. C.: To ostatnio Chińczycy, chyba…
Kwiecień: Curie–Skłodowska jest w dopiskach, na dwieście, którymś tam miejscu. Jak wymyślałem nasz projekt Chińczyków oglądających reklamę …, dostałem kompletnego bzika na punkcie Chin. Jaki ten naród był wielki i jak w tej chwili usiłuje ponownie zająć miejsce, które kiedyś miał.
A.W.: Nie jest najgorszy ten projekt Chińczyków. Waszych Chińczyków, bo widać w nim pewnego rodzaju myśl. Tu bym się zgodził.
K. C.: Nawet oprócz myśli widać w nim pewnego rodzaju logo…
A. W.: Jakie logo? Może ja nie łapię? Chińczycy mają jakieś logo?
Janiak: W instalacji jest logo.
Kwiecień: Słuchajcie, ilość rzeczy, jaką Chińczycy wymyślili…
A. W.: Jak mamy rozumieć to Twoje nieustanne wracanie do Chin.
* * *
(rozmowa w pizzeri)
K. C.: Panowie o czym będzie ten Alementarz?
Kwiecień: Na początku kiedy Janiak przyszedł z projektem Alementarza,zrozumieliśmy, że trzeba zacząć od Falskiego. Potem pojechałem do Zduńskiej Woli i u pani bibliotekarki w szkole podstawowej obejrzałem największy w Polsce zbiór elementarzy. Pierwsze strony elementarza Mariana Falskiego – z bodajże 1910 roku, są rzeczywiście infantylne. I to było nasze wyobrażenie przedstawić pewien infantylny świat za pomocą dojrzałej sztuki. Ale potem, jak obejrzałem ten elementarz do końca, to okazało się, że są tam poruszane coraz poważniejsze tematy, a koniec tej książki to w zasadzie całe prawdziwe życie. Elementarz Falskiego opowiada o wszystkim. O całym życiu człowieka, i o chorobie, i o śmierci. Moje podejście do tej pracy zmieniło o tyle, że ja z moimi pomysłami ciążę w stronę tej poważniejszej, dojrzalszej części. Podejrzewam, że pozostali będą wykorzystywać różne elementy. Dosyć późno zorientowałem się, że elementarz to nie jest tylko As i Ala, ale też problemy rasowe. Choćby Bambo, z którego się wyśmiewał Tuwim.
K. C.: Zastanawiam się, w którym momencie problemy rasowe pojawiły się w twórczości Łodzi Kaliskiej. Interesuje mnie, kiedy Panowie tak spoważnieliście?
Świetlik: Ja się tego boję. Ja się tego boję. Ja się tego właśnie boję, że będziemy za bardzo poważni. Jak narzucimy sobie taki bardzo racjonalny sposób myślenia, taką dyscyplinę to przestaniemy być Łodzią Kaliską. To jest mój niepokój. I szczerze mówiąc, z tym niepokojem będziemy się mierzyć.
Kwiecień: To wynika z tego, że sztuka jest pewnym odzwierciedleniem rzeczywistości. Kiedyś wizualnej, teraz społecznej. Sztuka teraz jest wyłącznie społeczna. Innej nie ma. A główne problemy świata to są problemy różnych sposobów na życie, nietolerancji. Trudno się sztuce od takich tematów opędzić i 90% sztuki dotyczy takich właśnie tematów.
K. C.: A nie boicie się troszeczkę, że to będzie za bardzo zgodne z zapotrzebowaniem. Będzie myśleniem w kategoriach zapotrzebowania, popytu. Co prawda, przy okazji New Pop deklarowaliście, że chcecie być producentami frontem do klienta, ale… naprawdę nie boicie się, że zostanie to odebrane jako nieco spóźniona pogoń Łodzi Kaliskiej za tym peletonem pedałującym w słuszną społecznie stronę?
Świetlik: Wcale nie jest powiedziane, że ta wystawa to będą wyłącznie poważne tematy, być może pojawią się elementy radosne…
Kwiecień: Absolutnie, radosne się pojawią, nawet u mnie! Myślę tak, że bardzo dużą rolę odegra forma. Te wszystkie poważne problemy potraktowane formalnie z przymrużeniem oka stają się zupełnie czymś innym.
Świetlik: Wracając do przeszłości, to wśród wielu radosnych elementów naszych prac też można było znaleźć zupełnie poważne treści…
Kwiecień: Jak wywieszaliśmy manifest „Żądamy wielkich cyców za małe pieniądze”, to była reakcja na włókniarki łódzkie, które żądały chleba i pracy.
* * *
K. C.: Dlaczego wyście nie zaczęli w swoich początkach, koło 1979, od New Pop? Pop już wtedy był od dawna. Dlaczego dopiero w XXI wieku Łódź Kaliska zauważyła pop?
Świetlik: Nas wtedy fascynowało coś zupełnie innego.
Kwiecień: Byliśmy pod dużym wpływem strukturalistów, nowych mediów…
Janiak: Uwalnialiśmy się od konceptualizmu.
Kwiecień: Nasze pierwsze działania to były działania dadaistyczne. Kontekst społeczny jednak dominował u nas nad formą eksperymentalną czy awangardową. Niesłusznie zaliczono nas do tak zwanych minimalistów, awangardzistów, fotomedialistów i tym podobnych. Tak naprawdę była to tylko pewna powierzchowna warstwa, która kryła pewną wrażliwość ludzką.
Janiak: Łódź Kaliską najkrócej można nazwać Matką Teresą polskiej sztuki – z powodu wyczulenia na sytuację społeczną.
* * *
Kwiecień: To ja bym jeszcze prosił, zanim zaczniemy rozmawiać, żebyś się wytłumaczył, dlaczego dwa tygodnie temu, jak się pokłóciłem z Janiakiem, wygłosiłeś takie bardzo nieprzyjemne uwagi.
A. W.: Z przyjemnością, ale musicie mi to przypomnieć.
Kwiecień: Mówiłeś, że jesteśmy słabymi artystami…
Świetlik: To go ubodło bardzo…
Kwiecień: I że nie wszystko rozumiemy, żebyśmy sobie jeszcze sobie trochę poczytali może…
K. C.: To jest jakiś program…
A. W.: Ja tak mówiłem? A nie zgadzasz się z tym , że powinieneś trochę poczytać?
Kwiecień: Zgadzam się…
Makary: O Chinach
* * *
K. C.: Nie zauważacie w swoich pracach tego, co się często przydarza artystom raczej bliżej końca niż początku ich drogi artystycznej, czyli wyczulenia na to, by ich dzieła przetrwały, dorobek został utrwalony. Czy Wy się coraz bardziej nie staracie, by kolejne Wasze prace były wieczne, a przynajmniej trwałe w sposób solidny?
Janiak: No chcielibyśmy, poza tym postanowiliśmy coś sprzedać.
A. W.: Słusznie.
K. C.: Zaczyna człowiek od dadaistycznego skakania na skakance, a potem…
A. W.: Zadajmy sobie pytanie, czy Łódź Kaliska podlega kompromisom i jak dalece podlega? Tworząc nowy projekt, oni muszą się ścierać. Dwóch przeciw trzem, czterech przeciwko jednemu. Czy ustalanie czegoś w takiej grupie to już jest kompromis, czy umowa społeczna? Głosujecie czasami?
Kwiecień: Głosujemy, ale głosowanie w sprawach artystycznych od początku śmierdzi.
Janiak: A potem ten problem i tak wraca.
* * *
K. C.: Czy nie lepiej po prostu wydać ten Wasz Alementarz jako książkę, a nie zapychać sale instalacjami?
Świetlik: Według mnie elementarz jest pochodną wystawy, a nie odwrotnie.
K. C.: Ale dlaczego? Z nawyku robienia wystaw?
Janiak: Wystawa jest absurdalnym pokazaniem elementarza. Wydanie elementarza jest dosyć oczywiste. Dotykamy w tym projekcie, już bez rozdzielania go na książkę i na wystawę, pewnych problemów podstawowych, odnoszących się do aktualnego życia społecznego. Są to pytania czasami proste i tak elementarne, co zresztą występowało w naszej twórczości już wcześniej, że aż nie wypada ich zadać. Formuła elementarza doskonale nadaje się do zadawania banalnych pytań. W pewnym sensie rozgrzesza nas, usprawiedliwia infantylne pytania, które tak naprawdę każdy sobie zadaje.
K. C.: Chciałbym zrozumieć, dlaczego nie chcecie po prostu wydać książki?
A. W.: Nie mówiłem Ci? Bo Łódź Kaliska robi wystawy, a nie wydaje książki.
* * *
K.C.: Czy nie obawiacie się, że po tej społecznie zorientowanej, ładnej i bogatej w elementarzowe, elementarne banały wystawie zaczną mylić Łódź Kaliską z grupą Ładnie?
Kwiecień: Andrzej strasznie się obawia, żeby tak się nie stało. Żeby nie skończyło się na obrazkach z opisami. Martwię się, że prace Rzepy i Janiaka idą w tym kierunku. W przypadku Alementarza jest tak cieniutka granica, też się tego boję.
Świetlik: Tym nie wolno się za bardzo przejmować, bo inaczej nic nie można robić.
* * *
K. C.: Chyba po raz pierwszy będziecie fotografowali manekiny, a nie ludzi czy muzy?
Świetlik: Rzeczywiście.
K. C.: W Chińczykach oglądających reklamę… pojawiły się już tekturowe postacie.
Świetlik: Wcześniej czasami też używaliśmy przedmiotów, ale w Alementarzu rzeczywiście po raz pierwszy pojawią się fotografie postaci. Będą one, jak by na to nie patrzeć, alegorią polityczną. To będą wizerunki autentycznych ludzi. Pierwowzorem postaci męskiej jest Magic. Mieszkał w Łodzi, do której przybył na studia z Algierii. Dostał polskie obywatelstwo. A przed półtora rokiem jak prawdziwy Polak wyemigrował do Londynu za pracą. Kiedyś z Kwietniem zrobiliśmy mu zdjęcia i to jego rysy twarzy ma postać męska.
K. C.: Wie o tym?
Świetlik: Oczywiście!
K.C.: A Ala?
Świetlik: Ala jest Chinką. Pierwowzorem jest mieszkająca w Warszawie Chinka, która wyszła za Polaka. Na bazie jej i Magica zdjęć powstały rzeźby twarzy.
K. C.: To nie są animacje komputerowe, ani odlewy?
Świetlik: Nie, to są rzeźby stworzone na podstawie zdjęć.
K. C.: Kto je wykonał?
Świetlik: Łódzki rzeźbiarz.
K. C.: To macie całą masę podwykonawców!
Świetlik: Masę to nie, ale kilku jest.
* * *
K. C.: Każdy z Was będzie miał w Alementarzu własną indywidualną pracę?
Świetlik: Tak. I oprócz tego prace wspólne. Mają one znaczenie o tyle, że na przykład moje myślenie jest na tyle różne od myślenia Kwietnia, że jak to się razem połączy…
K. C.: To może z tego wyjść coś tak dziwnego jak sztuka?
Świetlik: Cholera wie, tego nie jestem pewien.
Kwiecień: Andrzej jest dla mnie najważniejszym partnerem, bo jest wizualistą. Wychodzi od formy, w którą próbuje włożyć treść. Ja oczywiście odwrotnie. Jako skutek tych naszych nieustających dyskusji, co jest ważniejsze: jajko czy kura, pojawia się nie kompromis, ale dodatkowa wartość. Wizualizm jest podstawą sztuk plastycznych, a rozpoczynanie od treści i szukanie dla nich formy może być często ścieżką, która prowadzi na manowce, ponieważ ogranicza nam swobodę obrazu. Do tej pory było tak, co ciągle zarzucał mi Janiak, że on w Łodzi Kaliskiej konstruuje pewne rzeczy, a ja je natychmiast destruuję. I to było dobrze! Teraz Świetlik mi zarzuca, że ja zaczynam za bardzo konstruktywnie. Zazwyczaj było tak, że w trakcie realizacji prac wszystko zaczynało do siebie pasować jak klocki Lego. I wtedy zawsze mówiłem, żebyśmy pozostali Łodzią Kaliską, to musimy jeden klocek wyjąć. Bo za chwilę przestaniemy być sobą i zostaniemy Romanem Opałką.
Świetlik: Całe zamieszanie bierze się stąd, że po raz pierwszy w naszej historii wystawę poprzedza taki bardzo precyzyjny szkielet ideowy.
* * *
K. C.: Czy na półtora miesiąca przed wystawą Alementarza wiecie już, jak on będzie wyglądał?
Janiak.: Ja mam jasną i klarowną wizję przesłania i wyglądu tej wystawy. Natomiast koledzy coś zmieniają.
K. C.: Ile macie takich prac, które już są zamknięte, przegłosowane?
Janiak: Tak, było głosowanie! Potem okazało się, że prace przegłosowane zostały zmienione albo wycofane przez autora. To dosyć ciekawa sytuacja niemożności organizacyjnego opanowania tego wszystkiego, ale ja na to nie narzekam. Uwielbiam element improwizacji w powstawaniu sztuki. Bez tego nie ma sztuki! Nienawidzę mozolnego, 100% realizowania przyjętego scenariusza.
K. C.: Takie głosowanie to chyba nie improwizacja, ale legalizacja i legislacja.
Janiak: Jak głosowania upadają, to w pewnym momencie pojawia się improwizacja, bo nie ma czasu na następne głosowanie. Wystawa zaczyna być kształtowana przez nowe fakty, w ten sposób zamiast legislacji mamy improwizację.
K. C.: Czyli będzie tak jak do tej pory. Będzie to, co „wyjdzie”, a nie to nad czym głosujecie i o czym rozmawiacie.
Janiak: Zawsze w naszej pracy element „tego co wyjdzie” był bardzo ważny. Nie udał się film Buty, który był realizacją w miarę precyzyjnego scenariusza Kwietniewskiego ponieważ konsekwentne realizowanie go, bez możliwości zareagowania na to, co się stanie spowodowało, że robota zaczęła się łamać. Musi być taki element w naszych pracach – przynajmniej tych, w których ja uczestniczę – jak uleganie naciskowi sytuacji, przypadkowi, nastrojom. Wtedy praca jest twórcza, jest rzeczywiście kreatywna, bez przerwy trzeba reagować, konstruować, a nie wypełniać zadania. Powstają nowe konteksty.
A. W.: Czy metody wyrzucania fusów w waszej sztuce i życiu są takie same?
Janiak: Nie wyrzucania, ale akceptowania! To się różni u członków Łodzi Kaliskiej. Ja w sztuce realizuję to, czego nie potrafię, nie chcę zrealizować w życiu. Sztuka jest polem walki z własną konsekwencją. Swoboda, zdanie się na przypadek może być moim udziałem.. W życiu zdarza mi się to rzadziej. Kwietniewski według mnie postępuje w sztuce tak jak w życiu. Jest w stanie skreślić wszystko, zmienia co pięć minut, co parę lat wszystko w stosunku do przyjętych założeń. W tej grupie to ja jestem tym konsekwentnym facetem. Kwietniewski jest takim destruującym chochlikiem. I to się dobrze uzupełniało do tej pory. Czasami byłem wściekły – gdy były niszczone prace czy kompletnie odwracane strategie działania. Ale jak się tak postało i nie było już można niczego z tym zrobić, to szukałem w tym sensu. W efekcie byłem zadowolony. Działanie w sztuce nauczyło mnie akceptowania tego co do zaakceptowania jest trudne.
* * *
A. W.: W waszej działalności otarliście się parę razy o politykę. Jesteście z jednej opcji? Głosowaliście na tego samego prezydenta?
Janiak: Nie mam pojęcia.
A. W.: Nie wiesz? Nie rozmawiacie o tym?
Janiak: Nie. To nas kompletnie nie interesuje. Polityka jest wstrętna
K. C.: To zupełnie tak jak sztuka…
Janiak: Tu się nie zgadzam!
A. W.: Biznes jest lepszy. Biznes jest uczciwy i że tak powiem, należyty. Sztuka, krytyka, polityka zdecydowanie nie.
Janiak: Jak najdalej od polityki…
K. C.: Jak najdalej od sztuki, jak najdalej od biznesu. Co nam pozostaje?
Janiak: Biznes to może nawet by był fajną sprawą. Niestety, nie mieliśmy z tym do czynienia. Ja jestem antytalentem biznesowym…
K. C.: Taki demon konsekwencji?
Janiak: Kwiecień jeszcze bardziej, Żaden z nas. nie będzie biznesmenem, nie ma szans. Podobnie politykiem. Ja się ocieram, z racji działania w sferze społecznej, o politykę, ale nienawidzę świata polityki. Niezależnie od poziomu. Nienawidzę też sztuki, która służy polityce.
K. C.: Zaraz, zaraz. Cała ta społecznie zorientowana, wrażliwa sztuka dużo się nie różni od działania politycznego, które podobno jest działaniem na rzecz dobra wspólnego. Artyści wmawiają nam to samo. Taka Łódź Kaliska, która podobno jest Matką Teresą polskiej sztuki ze względu na wrażliwość społeczną. Czym to się różni od deklaracji w sferze politycznej?
Janiak: Wszystkim!
* * *
K. C.: Czy kiedykolwiek rozpędziliście się, przedyskutowaliście, przegłosowaliście i guzik z tego wyszło? Czy jak już zaczynacie coś robić, to zawsze coś powstaje? Nawet jak się nieco zmieniło to jeszcze fajniej, bo powstają nowe sensy i konteksty.
Janiak: Wiele razy. Na przykład film Buty. To było coś zrealizowanego niby do końca, natomiast ilość energii, która w to weszła, była absolutnie niewspółmierna do efektu. To nam nie wyszło.
A. W.: Jeżeli im cokolwiek nie wyszło, to z lenistwa. Wiem, bo przy kilku „niewyszłościach” byłem. Lenistwo, po prostu lenistwo. Nie chciało im się!
Janiak: A również przypadek. Jest jedna bardzo ważna rzecz, która przyświeca Łodzi Kaliskiej od chwili, kiedy została sobie uświadomiona. To hasło, że my postępujemy w zgodzie z własnym sumieniem. Sumienie należy rozumieć dosyć szeroko. To nie jest tylko wewnętrzny głos, który mówi, z czym się nie zgadzamy…
K. C.: Jak pięciu dorosłych facetów może postępować zgodnie z jednym sumieniem?
Janiak: Z własnym, nie jednym.
K. C.: To wy się naprawdę możecie kiedyś zadyskutować na amen, nie mówiąc już o głosowaniach…
Janiak: Nie. Decyduje o tym umiejętność przekonywania innych. Jest takie stare powiedzenie, które mówi, że każdy może wykorzystać grupę na tyle, na ile ona pozwala się wykorzystać. To jest prawda absolutna.
* * *
A. W.: Oni mi kiedyś powiedzieli, że jestem zaginionym elementem Łodzi Kaliskiej.
Janiak: Tak. Chcieliśmy go przyjąć.
A. W.: Ja oczywiście z wielu powodów nie chciałem do nich należeć, ale na wszelki wypadek sfinansowałem jedną pracę i zrobiłem ją. Poznałem wtedy ich metody pracy. Polega to na tym, że schodzą się wszyscy i najważniejsze jest umawianie. „Się coś zrobi”,” się będzie”, „się ma”, „się skończy”. Przyszli wszyscy i natychmiast sobie poszli, a ja sam stałem przy aparacie…
Janiak: Przepraszam bardzo, reszta wyszła do pokoju obok i piła wino. A myśmy zrobili całą robotę
K.C.: Tanie wino?
Janiak: Białe wytrawne.
A. W.: Ta robota polegała na tym, że kompletnie nie wiadomo było, o co chodzi. Być może wiedziała to tylko jedna pani…
Janiak: Chciałbym zdementować te pogłoski. Ja wiedziałem dokładnie, o co chodzi. Uważam tę pracę za bardzo dobrą. Tak wysoce wysublimowana konceptualnie, że do tej pory naród jej nie zrozumiał. A nawet członkowie Łodzi Kaliskiej. Proszę to podkreślić. Natomiast rzeczywiście, był taki okres, kiedy spotykaliśmy się, był ogólny tylko zarys, idea całego przedsięwzięcia. I potem, podczas realizacji w improwizacji powstawały efekty materialne. Na improwizacje składały się i reakcje członków grupy, i osób towarzyszących, modelek, sprzątaczki, pana, który przywiózł pizze. Pan, który przywiózł pizze potrafił, przechylić szalę na którąś ze stron. To metoda działania często występująca u nas. To jest fantastyczna metoda.
K. C.: Czy taki rodzaj postępowania można przenieść w jakiś obszar poza sztuką. na przykład do biznesu ?
Janiak: Wydaje mi się, że nie.
K. C.: A dlaczegóż to?
Janiak: A dlatego właśnie, że sztuka w swoim najważniejszym wymiarze, czyli powstawania i kreacji, reagowania na cały świat, bez zajmowania się późniejszym jej upowszechnianiem, to przestrzeń, która jest polem doświadczalnym. Tak szerokim, jak szeroko chce artysta eksperymentować. Sztuka daje taki cudzysłów, że możemy robić rzeczy, których nie możemy robić w życiu społecznym, bo nas to społeczeństwo zabije i zje, natomiast jak odsuwamy kotarę, mówimy: „robimy sztukę”, to układ społeczny pozwala na znacznie więcej. Czasem nie orientując się, na co pozwolił, potem dopiero zabrania, blokuje, wymyśla represje…
K. C.: Wynika z tego, że jesteście facetami, którzy pasożytują na wciąż wysokiej społecznej konotacji sztuki. Ta pozycja sztuki jedzie w dół poprzez ciągłe jątrzenie, eksperymentowanie z normami i ich przekraczaniem, ale wciąż jest na tyle wysoka, że daje Wam rodzaj immunitetu…
Janiak: Otóż muszę Panu redaktorowi powiedzieć, że, najkrócej mówiąc, taki aspekt widzenia mam w d…. W ogóle mnie nie interesuje element upowszechniania społecznego sztuki, a jedynie element kreacyjny…
K. C.: Chwileczkę! Robicie wystawy bez publiczności.? Zbieracie się, robicie coś i nie pokazujecie tego nikomu?
Janiak: Nie.
K. C.: To jak można powiedzieć, że nie interesuje was upowszechnianie sztuki.
Janiak: Czy przychodzi na to masa ludzi, czy pięć osób, to tak naprawdę…
K. C.: Nie ma dużego znaczenia, chociaż ma…
Janiak: Nie ma dużego znaczenia, chociaż ma, bo każdy jest próżny i głupi. Łódź Kaliska również. To jest naturalna cecha, o którą zresztą walczyliśmy. Mówię o prawie do słabości jednostki. Jestem przeciwny mieszaniu problemu tworzenia sztuki z problemem jej upowszechniania i propagowania.
* * *
K. C.: Odnoszę wrażenie, że z tej rozmowy więcej się można dowiedzieć o sposobie działania Atlasa Sztuki niż Łodzi Kaliskiej, dlatego chciałbym poprosić o jakieś światłe rady. Czy da się prowadzić miejsce pokazujące, upowszechniające sztukę na takich samych zasadach na jakich uprawia się sztukę. Czy upowszechnianie i kreacja mogą posługiwać się tą samą metodą? Czy bylibyście w stanie prowadzić takie miejsce w oparciu o wasze sumienie, czystą kreatywność bez oglądania się na recepcję?
Janiak: Galerię?
A. W.: My byśmy wam chętnie zlecili opracowanie, co zrobić, by oglądalność wystaw w Atlasie Sztuki wzrosła, przynajmniej do poziomu oglądalności Łodzi Kaliskiej.
K. C.: Co zrobić, o ile się da w zgodzie z własnym sumieniem, by nasza oglądalność wzrosła?
Janiak: Gdybym miał poważnie odpowiedzieć, tak poważnie jak poważną instytucją jest Atlas Sztuki, to nie wiem. Nie mam takiej recepty. Myśmy się nigdy nie chcieli zajmować wystawiennictwem.
A. W.: To my to robimy.
K. C.: Też trudno powiedzieć, że zawsze chcieliśmy to robić.
A. W.: Wręcz nie bardzo chcieliśmy to robić, ale tak jakoś wyszło i prosimy o jakieś dobre rady.
Janiak: Słuchajcie, jestem absolutnym przeciwnikiem dawania rad…
A.W.: Oraz Atlasa Sztuki i wystawiennictwa…
Janiak: Tak. Nie! Jestem przeciwnikiem dawania rad Atlasowi Sztuki, dlatego że tak jak twórczość, tak i wystawiennictwo jest to przyjęcie pewnego ryzyka robienia czegoś według własnego modelu. Kiedy my prowadziliśmy Strych w stanie wojennym, to była manifestacja pewnego niezależnego bycia, pewnego niezależnego życia. Olewaliśmy układ polityczny jak i drugi – kościelny, który też wtedy wystawiał sztukę. W tym całym galimatiasie politycznym wyznaczyliśmy własną drogę, w której najważniejsza była sztuka i niezależność od wszystkiego. Uważaliśmy, że opozycja polityczna jest przyczynkarska, ma krótkie nóżki i za chwilę się skończy. A opozycja społeczna czyli wypracowywanie pola wolności nie politycznego, tylko społecznego, własnego – jest nieśmiertelna. Zawsze. Wszystko jedno czy w socjalizmie, czy w kapitalizmie, teraz też. Obrona przed agresją społeczeństwa jak by ono nie było zbudowane, jest najważniejszą rzeczą. I ta wolność jest najważniejsza, a nie wolność polityczna i to, kto rządzi. Teraz pan Kazio, a za chwilę będzie pan Czesio. Ten ma taki sztandar, ten będzie miał taki. To jest bez znaczenia. I Strych miał taki model, że tam przychodził każdy, kto chciał, kto akceptował pewien model nihilizmu wobec szlachetnych wyznaczników społecznych, reprezentowanych przez Kościół – jak się wtedy wydawało, i gównianych – reprezentowanych przez państwo policyjne. Przychodził i robił co chciał.
K. C.: Duchowni bywali u Was?
Janiak: Zdarzało się.
K.C.: Milicjanci to w cywilu raczej…
Janiak: Pewnie częściej. I jedni, i drudzy jeżeli się pojawiali – to w cywilu. I to była pewna otwartość akceptacji tego, co się wydarzy. To był pewien śmietnik zdarzeń. Cudowność tego miejsca w tamtym czasie polegała na tym, że takich miejsc nie było wtedy w Polsce za wiele. To było bardzo silnie cenzurowane albo przez państwo, albo przez Kościół. Natomiast taka pełna wolność, że ktoś przychodził i mógł zrobić to czy tamto, i to było oglądane, akceptowane – to się sprawdzało. To było upajanie się tą wolnością. Było pewne ryzyko, że ktoś zrobi jakąś głupotę, wywali stół na wszystkich, że się nie uda scenariusz imprezy…, itp. Ale bilans był dodatni. Pojawiło bardzo dużo się tam kreatywności. I to jest dla mnie model galerii. Czyli 1000% otwartości.
K.C.: No ale my mamy gorzej, bo teraz można się „upajać” wolnością wszędzie…
Janiak: Gdzie? To nieprawda. Wcale się nie można upajać, wcale nie ma tej wolności wszędzie. Sam to odczułem, w ostatnich latach. Jest bardzo restrykcyjny system również wobec sztuki.
A.W.: Co ty rozumiesz przez wolność?
K. C.: Wolność wyboru. W kategoriach New Pop – to ile mam kanałów telewizyjnych i to, że mogę wszędzie pojechać.
A. W.: Im więcej kanałów, tym większa wolność?
Janiak.: W Butach pytamy ludzi o wolność: „co to jest wolność”? Ja się najbardziej zgadzam z definicją, którą podał Piotrek Bikont. Powiedział, że wolność, prawdziwa wolność, to jest komfort nieponoszenia konsekwencji własnych decyzji. Jakie by one nie były. I ja się z tym zgadzam.
K. C.: I Strych rzeczywiście był takim miejscem? Wywaliłeś stół, ale my to bierzemy na siebie?
Janiak: Tak. Jakoś się to rozejdzie. Tak było. Momentami doprowadzało to do konfliktów czy nawet bójek, ale one też były wliczane w to wszystko. Bo bójka oczyszcza.
K. C.: Ciekawe kiedy korporacje zaczną stosować taką metodę zamiast wyjazdów integrujących. Jedyne co zapamiętałem z tego wywodu jako radę dla nas to „śmietnik zdarzeń”
Janiak: Śmietnik zdarzeń to dobra definicja
K. C.: Ale ciut za szeroka. Co mamy robić? Jak żyć i wystawiać?
Janiak: Problem ryzyka i ponoszenia konsekwencji jest ten sam. Więc tak naprawdę to Wy musicie to określić
A. W.: Co ci najbardziej doskwiera w Atlasie Sztuki?
Janiak: To nie jest ważne. Ważne jest to, że Atlas Sztuki jest instytucją kultury, która nie mędzi bez przerwy, że ma kłopoty finansowe, bo wszystkie inne mędzą.
K.C.: To jest już coś.
* * *
Janiak: Powiem Wam, dlaczego lubię Atlas Sztuki
K. C.: No nie.
Janiak: No, to Wam nie powiem. Natomiast powiem, co mnie niepokoi w obecnym modelu upowszechniania sztuki. Zawsze mnie to wkurzało, a teraz osiągnęło skalę niebotyczną. Dlatego kochałem Strych, bo tam ten element w ogóle nie występował. Myślę tutaj o roli czynników i ludzi obsługujących artystów, czyli o kuratorach, dyrektorach muzeów i galerii oraz o ludziach piszących o sztuce. W czasach Strychu i konceptualizmie lat 70. praktycznie nie istniała ta kasta. Jak ktoś był organizatorem i galernikiem, to sam był artystą. Tak jak byli Lachowiczowie, Brogowski. Wtedy krytycy i historycy nie zdążyli za samymi artystami, którymi też byli krytycy i historycy sztuki. Ci tacy klasyczni, opisujący byli zawsze spóźnieni, bo artyści się sami opisywali. I to był piękny okres. W tej chwili mamy zupełne odwrócenie, drugi koniec tego kija – o wszystkim decydują kuratorzy, a artyści…
K. C.: Są spóźnieni…
Janiak: Nie wiem, czy są spóźnieni, są jakimiś producentami, których ofertę odbiorą bądź nie odbiorą ci organizatorzy. Oni o wszystkim decydują, oni komponują sobie wystawy, wymyślają sobie hasła, wprowadzają na rynek. A artyści są pionkami do gry. Tylu ich tworzy i tak różne rzeczy, że biorąc tego, tamtego i siamtego można skomponować dowolną wypowiedź. To w oczywisty sposób jest dla mnie przerażające. Oglądałem ostatnio duże targi sztuki w Kolonii, Wiedniu, Paryżu i powiem szczerze, że są to wydarzenia, gdzie tak naprawdę jest wyłącznie ten świat obsługujący sztukę. Kurator wymyślił sobie takie czy inne hasło: irreligia czy asteizm. Rożne pojęcia, do których dobiera się artystów, wyrwane z kontekstu różne wypowiedzi artystyczne, w pewnym sensie dokonuje się manipulacji na tej robocie artystycznej.
K.C.: Może to jest tylko kwestia, kto manipuluje. Jakby artysta wymyślił sobie ateizm…
Janiak: Nie, to wymyślił krytyk.
K. C.: A gdyby to wymyślił artysta, to by było w porządku? Dlaczego przywilej „wymyślania” i manipulowania, a do tego się warsztatowo sprowadza znaczna część sztuki po konceptualizmie, ma być tylko dla „artystów”?
Janiak: Ja nie mówię o przywileju wymyślania tylko o odpowiedzialności. To nie jest podjęcie 100 % ryzyka, decydowania o milionie detali dzieła, tylko branie gotowych wypowiedzi i komponowanie z nich. To pewnego rodzaju pasożytowanie.
* * *
A. W.: Chcieliśmy z wami pójść jeszcze dalej. Chcieliśmy, żeby parlament w końcu dokładnie określił, gdzie się sztuka zaczyna i gdzie się kończy.
Janiak: Reguły. Co jest sztuką, a co nie.
K. C.: Jakąś zasadniczą bardzo ustawą. To skandal, żeby w 40 milionowym poważnym kraju nie było takich regulacji.
A.W.: I liczyliśmy, że Wy możecie do tego doprowadzić. Podjąć ten trud legislacyjny, a wy przychodzicie do nas z Alementarzem.
Janiak: Od razu mam wniosek, żeby ta ustawa, ponieważ ma odnosić się do gustu, nazywała się wyjątkowo gustawa. Można by powoływać się na gustawę.
K. C.: Wiele ważnych rzeczy zaczyna się na tę literę…
A. W.: Gustawa z 15 sierpnia. Ja bardzo przeżyłem to, że ty jako Łódź Kaliska nie zostałeś senatorem. Bo bardzo liczyliśmy na to, że wniesiesz do parlamentu…
K. C.: Tę sprawną i tylekroć przez Łódź Kaliską przećwiczoną procedurę głosowania nad sprawami ważnymi.
A. W.: A jednocześnie mamy już dobrze obcykane to, że głosowanie jest takie, a postępowanie inne. To by się rzeczywiście przenosiło świetnie. Ja bym się wpisał bez bólu w ten model. Miałem tego świadomość. Tak samo ja brania udziału w konkursie.
A. W.: My już zawsze będziemy pytali o oglądalność. Musimy mieć coś z Was, artystów.
K. C.: Może w końcu ktoś nam coś doradzi.
Janiak: Jak robiliśmy film z Greenbergiem na Burning Man, to tam pojawił się problem oglądalności. I myśmy wskazywali palcem i mówiliśmy filmuj, bo jedzie na rowerze oglądalność zwiększona. Stoi oglądalność. Tam była masa pięknych, nagich kobiet. Szczególnie te bardzo utalentowane, zwiększają oglądalność w kinie. To bezdyskusyjne. Nie wiem, czy to by się sprawdziło w przypadku galerii. Ja bym podjął taką próbę.
K. C.: Myślę, że by się sprawdziło.
A. W.: Wreszcie można by wprowadzić bilety.
Janiak: Ale tanie!
K. C.: Wracacie do starego hasła: Żądamy wielkich cyców za małe pieniądze.
Janiak: To jest marzenie każdego członka społeczeństwa. Każdy chciałby być na tyle cwany w stosunku do ogółu, żeby mieć coś fantastycznego małym wysiłkiem. Za małe pieniądze.
K. C.: Myślę, że zbiorowym wysiłkiem popchnęliśmy w końcu ten wywiad do przodu.