fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Czarne chmury, siwy dym

Magdalena Ujma-Gawlik

Komisarz długo nie mógł zasnąć, a potem śniły mu się twarze ostatnio zatrzymanych. Wstał o piątej, włożył głowę pod kran z zimną wodą, poszedł do kuchni, nalał sobie kawy. Od kiedy zaczął mieszkać sam, dziwiło go, jakiego hałasu potrafi narobić dzwonek telefonu, który właśnie zadzwonił. Na komendzie był pierwszy, przejrzał jeszcze raz papiery śledztwa, zagapił się na szare niebo za oknem, potem jednym ruchem ręki ćwiczył zakładanie kajdanek na nodze biurka. Na zebraniu zespołu dochodzeniowego każdy mozolnie omawiał postępy prac. Nikt tego nie przyznał, ale wiedzieli, że tkwią w martwym punkcie. Nie ma zbrodniarza, jest zbrodnia. Wieczorem nie wytrzymał pustego domu. Nie informując przełożonych, podjął samotną wyprawę, by przesłuchiwać podejrzanych bądź bez wiedzy kogokolwiek włamał się do domu podejrzanych, bądź pojechał do knajpy i urwał mu się film. I tak dalej. Codzienność jest polem walki dobra ze złem. Własna głowa – polem walki z demonami.

Ich kryminały często rozgrywają się według schematu „samotny wilk kontra społeczeństwo”.

Wydawać by się mogło, że nie ma gorszej scenerii dla takiej literatury. Tymczasem nigdzie indziej nie znajdzie się tak trafnego połączenia psychologicznej wnikliwości ze znajomością zła. Lakoniczne opisy codziennych czynności tworzą nastrój ogłupiającej monotonii i melancholii. Dni płyną jeden po drugim, gdy nagle wydarza się coś, co na pierwszy rzut oka jest kompletnie niezrozumiałe.

I tutaj można by się pokusić o analogię, przyznaję, nieco naciąganą, ale czy istnieją analogie w stu procentach trafne? Ludzie myślą, że sztuka współczesna jest niezrozumiała. A gdyby ją potraktować jak kryminał? Raz bywa łatwa do pojęcia, innym razem niestrawna i trywialna. Jednym razem trzyma w napięciu, innym razem – rozczarowuje. Literatura kryminalna mówiąc o ściganiu zła, o zbrodni i karze, stara się zaspokoić potrzebę zrozumienia świata. Aby opanować chaos rzeczywistości i móc się w nim jakoś urządzić, trzeba porządku. Kryminał porządkuje świat poprzez nazwanie zła i podjęcie z nim walki. Sztuka współczesna często stosuje podobne chwyty: zagadki i stopniowanie napięcia. Sztuka może być pasjonująca, ale najpierw czegoś od ludzi wymaga: uwagi, zaangażowania, wysiłku.

Sztuka jest potworem, który karmi się tragedią – powiedziała Karolina Breguła.
•• •
Biuro Tłumaczeń Sztuki działało w latach 2010-2011. Karolina Breguła stworzyła je, by skrócić dystans pomiędzy dziełem sztuki a odbiorcami, by poszerzyć pole odniesień i skojarzeń, i ośmielić do snucia własnych opowieści, dywagacji, po swojemu prowadzić rozmowę z dziełami. Skorzystać z oferty Biura było prosto: należało zgłosić pytanie na stronie internetowej. Można było także zamieścić własne tłumaczenie. Jak policzyłam, z Biurem współpracowało ponad siedemdziesięciu tłumaczy, interpretując według własnej wiedzy i poglądów najróżniejsze dzieła sztuki współczesnej. Jak mówi artystka, warunkiem była niewierność „kanonicznej” interpretacji ustalonej przez specjalistów (bądź przez instytucję).

Tłumacze przedstawiają każde dzieło sztuki jako nieukończoną formę, a Biuro zaprasza odbiorcę do współtworzenia znaczeń, by pozbyć się problemów z rozumieniem sztuki współczesnej. Na pytanie o pasożyta Arka, miejska aktywistka Joanna Erbel odpowiada, że nie mogąc utrzymać się z uprawiania sztuki, artysta żeruje na silniejszym (mieszkając w muzeach i centrach sztuki). Dodaje, że w gruncie rzeczy podobne kłopoty, z utrzymaniem mieszkania, mają w Polsce lokatorki i lokatorzy. Z kolei na pytanie, nurtujące – jak stwierdził jego autor – wielu Polaków, o Josepha Beuysa i jego masło na ścianie nie wspominając o „Merda d’artista” Piera Manzoniego. […] dlaczego puszka kupy jest warta 120 tys. pln i jest nazwana sztuką? odpowiada pisarz i filozof Paweł Laufer: doskonale rozumiem Pańskie aporie… Mnie dyskusje takie pozbawiły wielu niecierpliwych znajomych, proszę więc o ostrożność i umiar. Widać więc, że tłumacze poczynają sobie śmiało z dziełem, z drugiej zaś strony nie unikają wątków osobistych, mówienia o sobie, udzielania rad wątpiącym.

Ciekawa jestem, czy publiczności rzeczywiście się przydały te czasami ekstrawaganckie, lecz najczęściej wciągające i dobrze napisane, próby poszerzenia pola krytyki?

•• •

Dzieła sztuki publicznej to niezwykłe przykłady uwolnienia procesu nadawania znaczeń. Tutaj nie potrzeba już tłumaczy, bo sens tworzą odbiorcy, ludzie na ulicy, placu, w parku, tam, gdzie zlokalizowane jest dzieło. Sztuka publiczna bowiem to pusty znak, który napełnia się taką zawartością, jakiej zechcą jej użytkownicy. Jest zatem najbardziej chyba demokratycznym rodzajem sztuki, ponieważ wszyscy bez wyjątku, takim językiem, jakiego zechcą, mogą opowiadać własne historie wysnute z dzieła. Kuba Szreder komentuje: artysta eksperymentuje z formami ludzkiego bycia razem i osobno […] zamiast tworzyć obiekty, […] tworzy rzeźby społeczne, nowe formy gromadzenia się ludzi. […] cechą dobrej sztuki publicznej jest zawieszenie kontroli nad tworzeniem znaczenia…

I rzeczywiście, wokół niektórych dzieł gromadzą się ludzie – w różnych zresztą celach. Korytarz AUSCHWITZWIELICZKA Mirosława Bałki (2009) ustawiony na Placu Niepodległości w krakowskim Podgórzu, ktoś obsikał. Media donosiły, że we wnętrzu dzieła odbywają się libacje alkoholowe i śpią tam bezdomni. Gdy korytarz przeniesiono w pobliże przejścia pod torami kolejowymi na Zabłociu, ktoś odkrył tam ślady krwi, potłuczone szkło, i wysnuł wniosek, że bandyci wykorzystują dzieło sztuki do napadania na niewinnych ludzi. Korytarz jest pokryty sprayowymi bazgrołami, a przechodnie zawsze wybierają drogę obok. Ponieważ obiekt wzbudza niechęć, a w najlepszym razie obojętność, to mieszkańcy postanowili potraktować go wedle własnych potrzeb, wykorzystać do własnych celów.

Karolina Breguła, kadr z filmu „Fire-Followers„, 2013

Dlatego tak wiele osób traci pewność siebie wobec sztuki współczesnej. Nigdy nie wiadomo, czy to, co widzimy własnymi oczami, jest naprawdę tym, co dostrzegamy. Przykładem historia deski Kantora. W renomowanym muzeum, w dużym mieście trwała inwentaryzacja dzieł Tadeusza Kantora. W kącie leżał porzucony kawał drewna. Pracownicy używali go jako podkładu do cięcia papieru. Pewien znudzony muzealnik wpadł na pomysł – podpisał deskę „Kantor”. Wśród kustoszy zapanowała konsternacja. Nie wiedziano, do którego dzieła ową odnalezioną część przypisać. W panice przeszukiwano magazyny i karty inwentaryzacyjne. Nikt jednak nie poddał w wątpliwość samej deski.

•• •

Dezorientacja, niechęć, strach, ale też skandale. Siwowłosa kobieta z punkową fryzurą, tłumaczy coś mężczyźnie, który siedzi odwrócony do nas plecami. Potakuje głową w miarę jak płyną jej słowa. Siedzą przy stole, pali się lampka. A my jesteśmy świadkami zaangażowanej rozmowy. Widzimy język ciała, wyraziste gesty. Podglądamy scenę, lecz nie podsłuchujemy. Możemy więc stworzyć własną wersję rozmowy. Rzeczywistej nigdy nie poznamy.

Karolina Breguła, kadr z filmu „Fire-Followers„, 2013

Czas najnowszej sztuki w Polsce zaczął się w 1989 roku. Lata, które nadeszły po przełomie, przyniosły całą serię skandali. Wiele z nich dotyczyło Galerii Zachęta w Warszawie, którą kierowała obserwowana na filmie kobieta. Oto w listopadzie 2000 roku gwiazdor kina polskiego, Daniel Olbrychski wkracza do galerii, gdzie trwa właśnie wystawa Piotra Uklańskiego Naziści. Towarzyszy mu ekipa telewizyjna. Spod poły płaszcza wyciąga szablę, która była rekwizytem, gdy grał Kmicica w Potopie. Aktor niszczy zdjęcia, które przedstawiają jego i jego przyjaciół: Jeana Paula Belmondo, Jana Englerta i Stanisława Mikulskiego. Naziści to bowiem seria 164 fotosów pochodzących z rozmaitych filmów, a przedstawiających znanych aktorów w rolach nazistów. Jak komentuje Stach Szabłowski, w aferze Nazistów nowe, krytyczne i postmodernistyczne strategie artystyczne zderzają się z konserwatywnym rozumieniem sztuki i roli artysty. Jej tworzywem były gotowe, zawłaszczone i zredagowane przez artystę obrazy medialne oraz materia zbiorowej wyobraźni, modelowanej przez popkulturę. […] prawdziwym problemem wydaje się nie tyle kontrowersyjna treść, ile język, jakim posłużył się artysta. Dyskursywna, post-konceptualna sztuka, śmiało przekraczająca granicę między obszarem stricte artystycznym, a społeczną, polityczną, medialną rzeczywistością, wywoływała dezorientację widzów.

Niema scena z filmu mogłaby się kończyć tak, że Anda Rottenberg (bo to ona występuje w tym epizodzie), przestaje, a mężczyzna zaczyna mówić. Może zadałby jej pytanie, dlaczego nawet znani aktorzy biorą fikcyjne obrazy za rzeczywistość. Dlaczego nawet elita nie rozumie sztuki współczesnej i rytualnie ją niszczy? Może odpowiedziałaby: skandale nie muszą wynikać z cynizmu twórców, mediów czy odbiorców. Mogą być świadectwem zagubienia i dezorientacji w gąszczu współczesnej kultury, która jest z gruntu autokrytyczna i wątpiąca w siebie.

•• •

Sztuka współczesna to zatem historia zawiedzionych oczekiwań odbiorców. Museum of Longing and Failure prowadzone przez Chloe Lewis i Andrew Taggarta kolekcjonuje niewielkie obiekty, z których każdy ucieleśnia idee tęsknoty i porażki. I właściwie nic więcej nie wiadomo – skąd te idee, dlaczego przykre i dotkliwe emocje mają wyrażać się poprzez różnego rodzaju artystyczne przedmioty. MoLaF ujawnia się poprzez niewielkie instalacje w miejscach niekoniecznie muzealnych, może to być okno niezamieszkałego budynku.

Karolina Breguła, kadr z filmu „Fire-Followers„, 2013

W listopadzie 2012 roku z kolei zainstalowali się w Pracowni Tadeusza Kantora na Siennej w Krakowie. Kubek z przemysłowym nadrukiem, niewielkie zdjęcia, na poły abstrakcyjne konstrukcje z przedmiotów znalezionych, wyglądają trochę, jakby były porzucone przypadkiem.

Obiekty z kolekcji MoLaF nie ilustrują właściwie niczego, nie wiadomo, jakie historie za nimi stoją i czy nie wyrażają po prostu krańcowego zblazowania lub nudy.

•• •

Ogień, palenie dzieł sztuki i obiektów kultury, przede wszystkim książek. Niechlubna, wielowiekowa tradycja. Niewygodne pozycje palono już w starożytnych Chinach, lecz swymi praktykami najbardziej wbili się w pamięć naziści. W wielu niemieckich miastach 10 maja 1933 roku zapłonęły stosy, na których widowiskowo palono dzieła, które występowały „przeciwko niemieckiemu duchowi”. W Berlinie płomienie pochłonęły dwadzieścia tysięcy tomów, w tym książki Waltera Benjamina, Bertolda Brechta, Zygmunta Freuda i Tomasza Manna. Inne reżimy totalitarne wolały unikać spektakularnych działań. ZSRR posyłał książki na przemiał.

451 stopni Fahrenheita to temperatura, w której zapala się papier. Na naszych oczach właściwie realizuje się już wizja Raya Bradbury’ego. Wedle jego książki z 1953 roku François Truffaut zrealizował film Fahrenheit 451 (1966). Strażak Guy Montag dzięki znajomości z nauczycielką Clarissą zdaje sobie sprawę ze znaczenia słowa drukowanego. Najpierw twierdzi: Książki unieszczęśliwiają ludzi, przeszkadzają, nie pozwalają na życie z innymi. Potem zaś dzieła literatury zaczyna wykradać ze stosów przeznaczonych do zniszczenia i czytać. Żona denuncjuje go. Montag ląduje wśród uciekinierów żyjących poza miastem, na łonie natury. Uczą się oni książek na pamięć i sami stają się żywymi księgami, by w ten sposób przechować je dla potomności. To czytelna aluzja do zachowań więźniów reżimów totalitarnych XX wieku, w obozach jenieckich, łagrach, obozach koncentracyjnych.

Stosy płonących obrazów, wyrzucanych na śmieci płócien, potłuczonych rzeźb. Palono ze względów religijnych i politycznych. Cała linia ikonoklazmów. Z obrazami walczono w Bizancjum, w średniowiecznej Europie i w czasie triumfu protestantów w Niemczech, Szwajcarii, Niderlandach i Skandynawii.

Protestantyzm spowodował, że malarze stali się bezrobotni.

Karolina Breguła, kadr z filmu „Fire-Followers„, 2013

W 1526 roku cech malarzy w Bazylei wystosował do rady miasta rozpaczliwą petycję: … proszą, aby Rada wzięła łaskawie pod uwagę, że oni także mają żony i dzieci i umożliwiła im pozostanie w Bazylei, bo i tak zawód malarzy jest w złej sytuacji. Wielu malarzy porzuciło już swój zawód… Na stosie dzieła płonęły w stolicy Toskanii pod koniec XV wieku. W momencie największego rozkwitu sztuki renesansu we Florencji charyzmatyczny dominikanin Savonarola wzywał florentyńczyków do pokuty, a na jego wezwanie odpowiedziało wielu artystów, wśród nich Sandro Botticelli. Także i kontrreformacja zebrała swoje żniwo. Rzeźbiarz Bartolommeo Ammannati przeżył kryzys twórczy, co ujawnił w liście do członków Accademia del Disegno we Florencji (1582): Strzeżcie się na miłość Boga, jeśli dążycie do swego zbawienia, byście […] nie popadli w ten błąd, w który popadłem w moich dziełach, wykonując wiele mych postaci całkowicie nagich i rozebranych…

Potem mamy prześladowania dzieł i artystów na znacznie szerszą, jeśli nie masową skalę: wystawy Entartete Kunst w nazistowskich Niemczech, a także socrealistyczne pokazówki w krajach demokracji ludowej.

•• •

Miasto na Północy. Pionowymi ścianami schodzi nad wodę, upchane w wąskiej kotlinie między górami. Jest w nim szaro, nisko wiszą chmury. Wąskie ulice i kolorowe domy. Białe obramienia okien i drzwi. Pastelowe ściany, niektóre obłożone deskami. Nazwano je nawet „drewnianym miastem”, co nie dziwi, gdy widzi się góry porośnięte lasami, ze wszystkich stron otaczające miasto. – Zobacz ile świerków. Setki tysięcy świerków. – Mówi chłopak. Płynie łódką i pokazuje zbocza gór, ciemnozielone stoki. – Świerk to król naszych lasów, jest trwały i niezawodny. Niektórzy jednak – chłopak nie może tego pojąć – zamawiają meble z drewna lichego i łatwopalnego, z osiki. Tak postępują w Muzeum Alberta. Jakby specjalnie kusili los.

To miasto nie pamięta dokładnie swojej historii, bo jego zabytki i archiwa setki razy w ciągu historii pożerał ogień.

Zła passa trwała od średniowiecza, a zakończyła się dopiero w 1955 roku. Pewien krytyk pisał o artystach pochodzących z tego miasta: … w dialogu z żywiołem są słabszą stroną. Ogień ma nad nimi przewagę. Obserwowanie tej sytuacji jest doprawdy niezwykłym doświadczeniem dla przybyszów z kraju, gdzie nastąpiła ekologiczna katastrofa.

Ludzie, którzy tu żyją, są niesamowicie barwni. Każdy ma jakąś pasję. Zainteresowania nie prowadzą jednak raczej w stronę sztuki współczesnej. Ludzie znają się na muzyce, dwie dziewczyny siedzą nad lunchem i głośno śpiewają. A muzea? Kiedy były w nich ostatnio? Jeszcze będąc w szkole. Ze sztuką współczesną dzieje się tutaj coś niepokojącego. W mieście muzea są zamknięte na cztery spusty. W miejscu, gdzie istniało tętniące życiem centrum sztuki współczesnej, założono knajpę. Centrum popadało w ruinę, knajpa uratowała budynek. Spotykają się tam teraz miłośnicy muzyki popularnej. Każdy gra na jakimś instrumencie i śpiewa. Czasami pojawiają się starzy miłośnicy sztuki – mówi właścicielka, która najchętniej by ich przegoniła. Ciężko się gra muzykę, kiedy zamawiają wino i gadają, ale – wzrusza ramionami – oni też są klientami, a knajpa musi się z czegoś utrzymywać.

Galerie też nie działają. Zmieniają się w magazyny. W ostatniej z nich szykuje się jeszcze jeden wernisaż, po którym zostanie zamknięta, by dać pracownikom możliwość badań, a dziełom – tak potrzebną im konserwację… – Nim rozejdziecie się państwo, by oglądać wystawę, chciałabym podziękować, że jesteście z nami. Cieszymy się tym bardziej, że jest to ostatnia wystawa w tym sezonie. – Dziewczyna powtarza kwestię, którą za chwilę wypowie wobec grupki miłośników sztuki. Na jej twarzy maluje się napięcie. Za chwilę wzdycha, popija kawę z kubka, nie wiadomo, czy w końcu odczuwa ulgę, czy ciężar odpowiedzialności. A może po prostu smutek, że tak się to kończy, nie ma pewności, czy to nie będzie ostatnia wystawa w ogóle.

Jedno z miejskich muzeów przebudowuje właśnie swoją przestrzeń, by stać się magazynem dla dzieł, które są prywatną własnością. Ludzie nie potrafią ich konserwować, trzymają je w złym świetle i przy złej wilgotności powietrza. Dyrektor postanowił wyjść naprzeciw potrzebom kolekcjonerów (nawet jeśli są nieuświadamiane) i przechowywać ich dzieła w odpowiednich warunkach. Póki co, widać niewiele dzieł sztuki. Stoją jakieś skrzynie, drabiny, rusztowania. W tej scenerii rozwija się fantazja o pustych muzeach, o kilometrach pustych przestrzeni wystawienniczych, w których hula wiatr. Nie ma sztuki. Ściany gołe, wszędzie leżą jakieś deski i palety, skrzynie i pudła, ze ścian zwisają kurtyny z folii. W tym wszystkim snują się ludzie, ktoś stoi na drabinie i coś demontuje. Trudno zrozumieć, co to właściwie ma znaczyć. Nie ma akcji, raczej jakieś złowróżbne oczekiwanie. Nic nie oznacza tego, co widać, nic nie jest tym, czym się wydaje.

•• •

Film Fire-Followers to seria spotkań z mieszkańcami miasta, przetykana pozornie nic nie znaczącymi widokami domów, ulic, placów i otoczenia. Film stanowi zapis śledztwa. Poszukiwania rozwiązania zagadki. Jaka to zagadka i jakie jest jej rozwiązanie, tego nikt wprost nie mówi. Odnalezienie zagadki i sformułowanie właściwego pytania zależy od widza.

Osoby, które występują w filmie, zawsze kierują swe słowa, gesty i spojrzenia do postaci niewidocznej. Mówią do niej, patrzą na nią, szukając milczącego potwierdzenia, lekko się uśmiechają, sprawdzają efekt własnych słów wypowiedzianych do kamery.

W kilku wypadkach widać, że mają wewnętrzny opór wobec tego, o czym właśnie opowiadają (chłopak z biura architektonicznego). Jeden jedyny raz tę niewidoczną osobę słychać. Podpowiada staremu performerowi, który nie chce spakować swych rzeczy, by wynieść się na Południe, do czego namawiają go córki, dyktuje, jak się ma zachowywać (nie patrz na mnie, patrz na zdjęcia) i co ma mówić. Głos młodej kobiety pouczający starca (on sam jest zresztą bardzo autentyczny, może najbardziej wiarygodny ze wszystkich, fascynujących postaci, które poznajemy w filmie). Możemy przyjąć, że to ona prowadzi śledztwo. Jej oczami patrzymy na miasto i jego mieszkańców. W ten sposób oczywiście ujawnia się autorka filmu, Karolina Breguła, która występuje tutaj w podwójnej roli. Z jednej strony sama tropi dziwne wydarzenia i poznaje obyczaje mieszkańców, stara się je zrozumieć, z drugiej – być może sama uczestniczy w intrydze, którą my mamy rozwikłać.

Z codzienności wyłuskujemy rzeczy nietypowe. Słuchamy, jak para w starszym wieku chwali się, że śpi i wszędzie chodzi w niepalnych skafandrach. Obserwujemy konstruktora dumnego ze stworzenia drewnianej (!) wyrzutni worków z wodą, która dociera tam, gdzie nie jest w stanie dotrzeć straż pożarna. Zresztą wyrzutnia nie pracuje jeszcze perfekcyjnie. Patrzymy na wodę i nagle widzimy wyłaniającego się spod jej powierzchni nurka. Widzimy łódkę, mężczyzn, którzy coś nią transportują, wynoszą jakieś pakunki, coś wkładają. Coś się dzieje, ale co? Czy potrafimy rozszyfrować to, co widzimy?

•• •

Teorię katastrof stworzył francuski zoolog Georges Cuvier (1769-1832), gdy poszukiwał odpowiedzi na pytanie o istnienie gadów przedpotopowych i przyczyny masowego wymierania zwierząt w dziejach naszej planety. Musi być jakieś wytłumaczenie faktu, że Bóg je stworzył, a one nie przetrwały do dzisiejszego dnia. Notabene, sam Cuvier zamiast słowa „katastrofa” używał terminu „rewolucja”. Ta właśnie teoria złamała nowożytne rozumienie historii jako jednego logicznego ciągu wydarzeń, od A do B, ciągu przyczynowo-skutkowego. Według Cuviera było dużo takich ciągów, które nagle się urywały. Jego uczeń doliczył się bodajże dwudziestu siedmiu aktów stworzenia świata.

Tam, gdzie leży miasto, rozpoczynały się okresy zlodowaceń, z pobliskich gór lądolód wyruszał na podbój północnej półkuli. Paradoksalnie epokę lodowcową spowodowała duża aktywność wulkanów, które siejąc pożogę i wyrzucając olbrzymie chmury pyłów, blokowały promienie słoneczne i spowodowały ochłodzenie klimatu. Jedna z osób wypowiadających się w filmie mówi: Czarne chmury wiszą nad naszym miastem. Jak się okazuje, to trwa już od tysiącleci.

Biolog badający specyficzny rodzaj roślin, które pojawiają się na terenach wypalonych przez ogień, noszących nazwę fire-followers, w tym mieście znalazł idealne warunki dla pracy. Analizuje odradzanie się roślinności po pożarze. W szczególności zajmuje go trawa o nazwie trzcinnik piaskowy (calamagrostis epigejos). Należy ona do rodziny wiechlinowatych. Ze względu na szybkie rozprzestrzenianie się z pomocą podziemnych i nadziemnych złogów, tworzy rozległe łany. Gatunek o niewielkich wymaganiach siedliskowych. Jest światłolubny i wskazuje niski poziom wód gruntowych.

W mieście ludzie tresują psy, by znajdowały sztukę. Psy są szkolone, by wyczuwać zapach terpentyny, kleju do drewna i innych chemikaliów używanych przez artystów. Pod ścianami domów mieszkańcy ustawiają obrazy. Nikt nie zwraca uwagi.

Stoją sobie zamalowane blejtramy, potem znikają. Śmieciarka je zbiera. – Mówi lekarz w miejscowym szpitalu. W tej chwili z ich pomocy korzysta dwadzieścia tysięcy osób, z czego dwa tysiące to pacjenci hospitalizowani. Statystyki epidemiologiczne mówią, że w co drugiej rodzinie przynajmniej jedna osoba korzysta z pomocy medycznej. Większość mieszkańców cierpi na folie du feu. Pada także termin „pirofobia”. Cierpią osoby, które straciły bliskich i dorobek życia. Strach przed pojawieniem się ognia jest tak silny, że zmusza do głupich, pozornie nieracjonalnych zachowań, które w swej istocie są całkowicie uzasadnione.

W wielkim akwarium z ogromnymi murenami z Morza Śródziemnego, ukrywa się projekt Ponika III Międzynarodówki Wladimira Tatlina. Dlaczego właśnie tam? Jaki jest związek rosyjskiego rewolucjonisty ze światem wodnym? Rewolucja, dążenie do obalenia starego porządku i zbudowania nowego świata nagle tonie w wodzie… I to w mieście regularnie pustoszonym przez pożary? Lecz także i w mieście położonym nad wodą. A może ktoś ukrywa dzieło sztuki przed demonstrantami? Bo ludzie tutaj demonstrują pod hasłami: „Sztuce mówimy nie!”. Ludzie chcą zachować swoje dziedzictwo, mówi barmanka, nie potrzebujemy futuryzmu, w przeszłości za bardzo byliśmy nękani nagłymi i tragicznymi zdarzeniami. My potrzebujemy ciągłości i dla podkreślenia siły swoich słów kiwa głową, zanim wróci do przecierania metalowego blatu.

Cotygodniowy program kulturalny w telewizji 15 marca poświęcony był zwycięzcom konkursu Kunstens Mastere. Dziennikarz Mats relacjonuje, że konkurs miał wyłonić najbardziej utalentowanego artystę młodego pokolenia i że jego tegoroczna edycja wzbudziła wiele kontrowersji – całe miasto o niej dyskutowało. W studiu szybko jednak zaczęto rozmawiać na temat rozwoju sztuki w ogóle. Ogólnie, podsumował Mats, nie była zbyt porywająca. A jednak czegoś się z niej dowiedzieliśmy. Prominentni przedstawiciele środowiska artystycznego opowiadają się za ideami rewolucji, co powoduje przerażenie reszty społeczeństwa. Niewykluczone, że właśnie zniszczenie kształtuje naszą kulturę – powiedział dyrektor Utvik, dawny prezes Towarzystwa Sztuk Pięknych i wieloletni szef Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dlatego pewnie zastraszeni mieszkańcy ukrywają dzieła sztuki w ściśle strzeżonych miejscach, gdzie nie dosięgnie ich pożoga. Dlatego być może model Pomnika III Międzynarodówki wylądował w wodzie, gdzie ogień go nie dosięgnie. Utvik wypowiada słowa wysoce niepokojące: Dzisiaj ogień nie niszczy nam sztuki, więc jeśli jesteśmy niezadowoleni z dzieł naszych artystów, może potrzebujemy nowej futurystycznej rewolucji. Czyżby planował przejście do akcji bezpośredniej?

Pożar, który wznieciłby jakiś fanatyczny wielbiciel, mógłby odnowić sztukę, lecz jakim kosztem? Poświęcając materialny dorobek wielu pokoleń? Kosztem jakiej liczby ludzkich istnień?

•• •

Sztuka współczesna wyrasta z idei buntu, który miał wstrząsnąć posadami świata. To już przecież szacowna tradycja. Awangardziści przegrali swoją walkę, lecz zostawili nam w spadku przekonanie, że tylko gwałtowne zmiany są w stanie obudzić sztukę i społeczeństwo z letargu. Takie przekonanie budzi lęk, lecz i ukryte tęsknoty.

Magdalena Ujma, krytyczka sztuki, kuratorka wystaw sztuki współczesnej. Należała do redakcji Kwartalnika Literackiego „Kresy”, była związana z Muzeum Sztuki w Łodzi i z Bunkrem Sztuki w Krakowie. Prowadzi bloga Krytyk sztuki na skraju załamania nerwowego. Opublikowała książkę Sztuki wizualne. Sztuka i skandal (WSPWN, Warszawa 2011).