W zbiorze Wernera Jerke nie widać sztywnego planu czy bodaj sprecyzowanego zamysłu sterującego poszukiwaniami kolekcjonera. To po prostu SZTUKA, najogólniej dająca się określić mianem współczesna.

W Atlasie Sztuki oglądamy niewielką część całego zestawu. Za selekcję odpowiedzialny był Józef Robakowski, artysta, pedagog, kurator obecnej prezentacji.
Wybrał osiemdziesiąt obiektów powstałych po II wojnie. Polska klasyka, polska awangarda i polska nowoczesność. Od Andrzeja Wróblewskiego do Sławomira Elsnera. Najstarszy obiekt datowany jest na rok 1948; najnowszy – na 2009.
Dominuje malarstwo, ale jest też kilka fotografii, rysunków, przedmiotów z interwencjami artystycznymi. Reprezentują, czy raczej przynależą do rozmaitych kierunków: abstrakcja, realizm, surrealizm, ekspresjonizm, konceptualizm, neoekspresjonizm, neosurrealizm… Można jeszcze wydzielić podgrupy, podprądy, pojedyncze postawy. I w ten sposób opisać zestaw zgromadzony przez Wernera Jerke.
Jednak, moim zdaniem, byłoby to po pierwsze nudne, po drugie – nieadekwatne do intencji kolekcjonera. Jestem bowiem pewna, że doktor Jerke nie kieruje się stylistykami, trendami, modami. Więc co go skłania do nabycia takiego czy innego dzieła?
Jasne, kryterium jakości. Rekomendacje do-radców i galerystów. Notowania nie tyle rynkowe, co pozycja autorów w świecie sztuki, atestowana przez profesjonalistów.
Ale gdyby jedynie powyższe walory decydowały o zakupach, nadal brakowałoby najważniejszego elementu, głównej cechy kolekcji: indywidualnego rysu. Głosu samego zbieracza. Jego osobowości. Jego wyborów, upodobań, potrzeb. Jego psychiki.
KIM PAN JEST, PANIE KOLEKCJONERZE
Werner Jerke na pewno nie czuje potrzeby dodatkowej porcji adrenaliny – życie mu dostarcza wystarczająco dużo podniet. Nie skłania się ku sztuce agresywnej, atakującej oczy i wyzwalającej nadmiar emocji. Wybiera prace wyciszone, kontemplacyjne, dające wytchnienie wzrokowi, nerwom, głowie. Co nie znaczy – banalne. Ani też puste, skoncentrowane na powierzchownej atra-kcyjności.
W zbiorze doktora Jerke panuje równowaga emocji, intelektu, wizualnego powabu. Jest też dodatek duchowości oraz żartobliwości. Wydaje się – wszystkie aspekty sztuki uwzględnione.
Jak dla kogo. Już słyszę utyskiwania niektórych: brak postaw krytycznych, działań społecznych, odniesień do polityki, wiary, ekonomii, rozwarstwienia klasowego bogatych społeczeństw, wykluczonych i zmarginalizowanych.
Powiedzmy to otwarcie – kolekcja Jerke nie stawia społecznych diagnoz.
Czy z tego wynika, że jest „nieaktualna”? By-najmniej. Po prostu, właściciel nie czuje potrzeby zajmowania politycznego stanowiska za pośrednictwem sztuki. Lubię go za to, nawet więcej – solidaryzuję się.
Bo ile razy artyści mieszali się do najgorętszych publicznych spraw, tyle razy popadali w demagogię, propagandowość i politykierstwo. Potem wstydzili się swej naiwności lub oportunizmu.
A utwory powstałe „z zaangażowania” zazwyczaj popadały w niepamięć. Zostają dzieła ponad-czasowe, z przesłaniem pozwalającym się interpretować nie tylko w odniesieniu do konkretnej sytuacji.

Po wyborach doktora Jerke widzę, że instynkt podpowiada mu taką właśnie postawę: szukać prawd uniwersalnych. W sztuce, którą się otacza, kolekcjoner znajduje emocje dalekie od ekstremów, za to będące udziałem większości ludzi. Bezbłędnie wyławia prace dotyczące uczuć, odczuć i stanów psychicznych doświadczanych powszechnie, natomiast oddanych w sposób zindywidualizowany, własny.

Inaczej mówiąc – doktorowi Jerke, tak jak wybranym przezeń artystom, chodzi o prawdę.

ŻEBY BYŁO ŁADNIE
Tytuł Do czego służy sztuka dotyczy nie tylko zjawiska twórczości – również sensu kolekcjonowania sztuki.
Zacznijmy od potrzeb estetycznych. Nie da się ich wyeliminować, bez względu na to, jak często będzie się im zaprzeczać. A jak wiadomo, zdarzyło się to w historii sztuki wielokrotnie i każda nowo proponowana stylistyka wywoływała u zarania najpierw szok estetyczny. Dopiero na dalszym etapie starano się zrozumieć innowację; potem do niej przywykano i… cała zabawa zaczynała się od początku.
Chęć poprawienia, uładzenia i upiększenia swego otoczenia jest ludzkim instynktem, nieomal atawizmem. Szukanie harmonii kształtów i dekorowanie narzędzi trudno wyjaśnić utylitarnym aspektem przedmiotów codziennego użytku. Zaistnienie prehistorycznych malowideł też nie znajduje wytłumaczenia jedynie jako dopełnienie rytuału (na pewno łączyło się to z pragnieniem utrwalenia silnych przeżyć i scen wzbudzających emocje).
Trudno wyeliminować z naszej psychiki chęć przebywania wśród piękna. Oczywiście, jest wiele rodzajów piękna i jego definicja zmienia się wraz z epokami. Może też skręcić w stronę niskich gustów, zaspokoić płytkie sentymenty. Czy tam, gdzie zaczyna się granica tego, co ładne, kończy się sztuka, a zaczyna kicz? I dalej – czy wszędzie tam, gdzie kicz spotyka się ze świadomością i zaczyna być docelowym środkiem wyrazu – to już mamy kamp?
Werner Jerke najwyraźniej rozumie i lubi artystów ironizujących, żartobliwie postrzegających rzeczywistość, z dystansem do świata i samych siebie.

Świadectwem takiej postawy jest malarstwo Bożeny Grzyb-Jarodzkiej i wrocławskiej (rozwiązanej) grupy Luxus. Ubóstwo trudnych dla Polski lat 80., zderzone z pretensjami do „światowości” dawało groteskowe efekty. Z jednej strony śmiech, z drugiej – smuta. Jeśli dodać kontekst ustrojowy (schyłek PRL), to wychodzi swoisty soc-kamp.
Także nieistniejąca już Grupa Ładnie w nazwie odniosła się – ironicznie, rzecz jasna – do ludzkich marzeń o tym, żeby było przyjemnie. Jednak sztuka Marcina Maciejowskiego, Wilhelma Sasnala czy Rafała Bujnowskiego daleka była/jest od wdzięczenia się do publiczności. Każdy z eks-ładnowców coś wyjął z pop-kulturalnej ikonosfery i po swojemu zinterpretował. Zdjęcia, obrazy telewizyjne, gazetowe fotki i podpisy pod nimi – wszystko to wyrwane z kontekstu zaczynało żyć swoim życiem. Zamieniało się w suwerenny obraz. Ładny inaczej, przefiltrowany przez oko, spostrzegawczość, poczucie humoru i emocje autorów.

Inaczej do estetycznych potrzeb ludzkości oraz własnych podszedł Zbigniew Rogalski. Zamalował wszystko. Symbolicznie – ale na obrazie tylko przestrzeń wokół siebie. Tym samym, odciął sobie drogę powrotu. Wyznaczył pępek swojej sztuki i w nim został… uwięziony.
Paweł Książek ma podobnie. Także separuje się od świata i doświadcza sztuki samotnie, boleśnie, masochistycznie. I wychodzi mu ładnie, wręcz pięknie. Radkowi Szladze z poznańskiego teamu Penerstwo również malarstwo dostarcza estetycznych wzruszeń. Za co się nie weźmie, rezultaty są wizualnie radujące. W jego twórczości Kapitalizm jest zrównany z Realizmem.
Za to Jarosław Fliciński wyczyścił swoje wielkoformatowe kompozycje z jakiejkolwiek akcji czy znaczeń. Zadowala go sama uroda układu form i barw, i dzieli się tą radością z innymi.
ŻYCIE MOJE, MOJE CIAŁO
Są tacy, którzy sztuką reagują na świat. To ich prawdziwy język. W ten jedyny dla nich właściwy sposób dają świadectwo swemu istnieniu. I nie zależy im na pozytywach życia.

Alina Szapocznikow opowiedziała chorobę, ból, stopniową utratę kobiecej atrakcyjności. Znalazła surowce wcześniej niestosowane (tworzywa sztuczne) i zderzyła z techniką znaną od starożytności: odlewu zdjętego z ciała. Najczęściej od-ciskano twarz, i to nie z żywej osoby, lecz po śmierci. Szapocznikow nie ograniczyła się do oblicza, całe swe ciało potraktowała jak matrycę. Uzyskała efekty dalekie od realizmu, niosące skojarzenia z nie-znaną, nieokreśloną, lecz groźną materią organiczną. Jej rzeźby, rysunki, grafiki oddawały refleksje artystki nad kruchością, zarazem siłą – jej i natury.

Magdalena Abakanowicz także używała nietypowego rzeźbiarskiego surowca – jutowego płótna utwardzanego żywicą epoksydową. Maski, które zdejmowała ze swej twarzy i nasadzała na wysokie pręty jak na dzidę (skojarzenie z indiańskimi skalpami czy nabitymi na pale głowami zabitych wrogów) nie tchną optymizmem. Wyrażają mękę i strach przed… no, przed czym? Losem zapisanym odgórnie, przemijaniem? Czy raczej przed rodzajem ludzkim, usiłującym te wyroki ukształtować wedle własnego widzimisię?
Do religijnych obrządków nawiązywał Jerzy Bereś. W performansach odgrywał rolę kapłana-
-szamana-obrazoburcy. Niby rytualne przedmioty były ironicznymi narzędziami quasi-sakralnych celebracji, w istocie odnoszących się do PRL-ow-skiej rzeczywistości. Acz nie tylko – bo również były wyrazem ludzkich tęsknot za czymś odświętnym, niezwykłym. Za utraconą wzniosłością.
Duet Twożywo (kolejny zespół, który przestał funkcjonować w świecie sztuki) dekadę temu postawił gorzką diagnozę naszej religijności: czcimy Marię materię, pustkę bez ducha ani duchowości. Złotego cielca.
ŚWIĄTYNIA JEST WSZĘDZIE
O zaniku wiary mówią twórcy różnych dyscyplin; rozważają ten problem filozofowie, kapłani, a także wrażliwi, myślący, zwykli ludzie. Nawet naukowcy są zgodni: wyrugowanie potrzeb wyższego rzędu obniża jakość życia. Maria materia ani żadne dobra nie gwarantują pełnej satysfakcji, nie nadają sensu egzystencji.
Duchowe potrzeby niekiedy zaspokaja kontakt ze sztuką. Bynajmniej nie tą (lub nie tylko tą) umieszczaną w świątyniach. Czasem duchowe olśnienia wyzwalają kompozycje na pozór dalekie od sacrum. Przykładem – wewnętrzne światło w krajobrazach Jarosława Modzelewskiego; kosmiczny ład w syntetycznych pejzażach Leona Tarasewicza.

Są też dzieła nieprzedstawiające, które wywołują u odbiorców stan kontemplacyjny. Obiekty emanujące podniosłością, zarazem wymykające się interpretacjom, choć w opisie proste. Twory wymuszające na widzu odbiór całym sobą, wszystkimi zmysłami, emocjami, instynktem.
Czy współcześnie powstają tak silnie działające obiekty?
Według mnie, taką moc mają niektóre abstrakcyjne kompozycje Henryka Stażewskiego, Wojciecha Fangora, Stefana Gierowskiego, Stanisława Fijałkowskiego, Jerzego Kałuckiego.

Ich kreacje zdają się jaśnieć jakimś wewnętrznym światłem. Takie wrażenie wywołuje idealny dobór kolorów i odcieni; doskonale zharmonizowany układ form. Abstrakcje, które olśniewają duchowym przekazem.


Sądząc po wyborach Wernera Jerke, te odczucia nie są mu obce.
Czy udzielą się widzom wystawy?
*Monika Małkowska, absolwentka warszawskiej ASP na Wydziale Grafiki Warsztatowej, aktywna na polu sztuk wizualnych do 1989 roku. Od czasu polskiej transformacji – krytyczka sztuki, publicystka i popularyzatorka kultury. Zajmuje się pisaniem, mówieniem oraz prowadzeniem programów o sztuce, literaturze, komiksach, filmach. Autorka książek o modzie, kulturze i jedzeniu. W maju br. nakładem Świata Książki ukaże się jej książka Życie na przekąskę. Wykłada na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, na Wydziale Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej. Prowadzi też fora dyskusyjne (gościnnie) na artystycznych uczelniach w Katowicach, Poznaniu, Łodzi.
W 2011 roku na Wydziale Sztuki Mediów i Scenografii warszawskiej ASP uzyskała stopień naukowy za pracę Niech sczezną krytycy!. Stale współpracuje z radiem (Tok FM i I, II, III Program PR) i TVP Kultura. Od 1994 roku związana z „Rzeczpospolitą”. Pisze też do branżowych miesięczników (m.in. do „Sztuki.pl”, „Werandy”, „Wróżki”, „Notesu Wydawniczego”). Od 2014 prowadzi blog o kulturze MOMArt.