fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Ze Stanisławem Koguciukiem i Janem Uścimiakiem

rozmawia Jan Janiak

Jan Janiak: Czy wystawa w Atlasie Sztuki będzie pierwszą Panów wspólną wystawą?

Jan Uścimiak: Nie. Mieliśmy już wspólną wystawę w Lublinie. W 2004 roku, tak mi się wydaje. Tu w Chełmie to często mamy. O, to we dwóch. O tu (Muzeum Ziemi Chełmskiej im. W. Ambroziewicza w Chełmie), na holu była niedawno.

Stanisław Koguciuk: Tu latem na holu, tak.

J.U.: No i jeszcze poza tym w konkursach razem jesteśmy, przeważnie, na kiermaszach też. 

J.J.: A na jakich konkursach Panowie razem występowali?

J.U.: W Chełmie, Lublinie, Krasnymstawie.

J.J.: Jak Panowie się poznali?

J.U.: No właśnie przez to. No, ale ile to już? Ze 20 lat się znamy, lepiej może.

S.K.: Tak, jak się razem często występuje, to się szybko poznaje.

J.J.: A czy poza konkursami Panowie się spotykają?

J.U.: Oj, raczej nie, Pan daleko mieszka. Ile stąd?

S.K.: Osiemnaście kilometrów od Chełma, w Pławanicach.

J.U.: A ja miejscowy jestem.

J.J.: Proszę powiedzieć, jak zaczęła się Panów przygoda ze sztuką i kiedy to było? 

S.K.: Pięćdziesiąt lat wstecz namalowałem pierwszy raz na dwóch rękawach od koszuli. Nie gruntowałem, bo nie wiedziałem, że trzeba gruntować. No i namalowałem, humory, dwa obrazki. Żona wysłała mnie potem z handlem na wiejski targ. I ja pomyślałem, że te obrazy na handel wezmę. Mówi mi: Weź, ale jak kto znajomy będzie, to chowaj, żeby nie śmieli się ludzie z ciebie, z takiego malarza. No…

J.J.: I udało się Panu sprzedać swoje pierwsze dzieła?

S.K.: Wszystkie wiejskie produkty sprzedałem, a na obrazki nikt nie patrzył. Ale myślę, do domu nie będę wiózł i że jak nikt nie kupi, to do śmietnika wyrzucę. Ale taka dziewczynka, maleńka, po targu chodziła, zatrzymała się, a ja mówię: I jak dziewczynko, ładne te obrazy? No ładne. A chciałabyś? Chciała, ale ja pieniążków nie mam. Ale to ja bym ci je dał, darmo, powiesz, że tego, że pan się śpieszył i dał te obrazki. I ja związałem te obrazki i dałem tej dziewczynce. O tak o, w prezencie.

J.J.: A jak żona Panu powiedziała, jak zobaczyła koszulę bez rękawów?

S.K.: Żona, jak zaczęła prać, to mówi: Gdzie rękawy? Ja mówię: A na czym bym obrazki malował. Myślałam, że ty mądrzejszy, a ty dobrą koszulę zmarnował. Ale jak handel wiejski sprzedał, no to już wróciłem, żona mówi: Obrazy sprzedał? Sprzedał! Dużo wziął? Niedużo, bo to pierwsze moje malarstwo. A ja już później kupiłem farby, płótno i miałem tu w tym muzeum wystawę pierwszą. Ale nie pamiętam kiedy.

J.J.: Jak to się stało, że zaczął Pan nagle malować w wieku 40 lat? Skąd ten impuls?

S.K.: No, ja lubiałem malować, malarstwo mnie zawsze interesowało, i jakoś tak się zaczęło…

J.J.: A Pan, Panie Janie, pamięta swoje pierwsze rzeźby?

J.U.: Zacząłem bardzo dawno, jeszcze dzieciakiem byłem, to już dłubałem, bo u mnie dziadek i pradziadek też dłubali, tylko że ja tego już niedużo pamiętam. Po pradziadku został feretron, skrzypki takie, na strychu zostawił i anioły też były. To ja żem chodził, jak młody byłem, i te anioły podstrugiwał, a to chata drewniana, strych duży. I raz wujo mówi: Gdzie anioły podzieli przy tym feretronie? I ja mówię, że ja wziąłem i tego, zestrugałem całe. O on na to do mnie: To teraz dorób nowe. I jakieś zrobiłem, i wstawili, i od tego momentu tak to się zaczęło, szerzej i szerzej. Później byłem w wojsku w Pile, pierwszy rok. Byłem razem cztery lata i trzy miesiące i należałem do klubu plastycznego, i tam byli górale też. Pamiętam nazwiska po dzisiejszy dzień. I z jednym się spotykam nawet, jest w Lublinie teraz. I tak od tamtej pory. I jak wróciłem po czterech latach, to w Toruniu wystawiłem, nagrody nie zdobyłem, ale Cepelia nawiązała kontakt. To był 1976 rok.

J.J.: Ma Pan jeszcze te pierwsze prace? 

J.U.: Pierwsze prace to jeszcze wcześniej, z domu. Ja to pochodzę 120 km stąd, z Białej Podlaskiej, z tamtych okolic, to jeszcze jedna w domu tam jest z dziecinnych lat. Nie wiem co to, może Sienkiewicz, ojej, chyba w wierzbie robione.

J.J.: Powiedział Pan, że Cepelia nawiązała z Panem kontakt. Kupowali od Pana rzeźby?

J.U.: Tak, przez dwa lata skupowali.

J.J.: Mówił Pan o pradziadku i dziadku. A czy Pana ojciec też pracował w drewnie?

J.U.: Nie. Mama trochę malowała, tu makatki, to to i tkali. Bo ja pochodzę z wioski, gdzie tkactwo było.

J.J.: Proszę, niech Panowie mi powiedzą, jaki był stosunek domowników, sąsiadów do Panów twórczości.

J.U.: U mnie to w sąsiedniej wsi mieszkał Albiczuk, nie wiem, czyście słyszeli, słynny, Kożuchowski też. Słynni malarze ludowi, więc mnie to raczej od głupich nie wyzywali, ale jednego to tak, był taki dziwaczny. Także ja to miałem od razu takie pieniądze i nie miałem przykrości, nieraz tam mi ktoś coś powiedział, ale nie zważałem na to.

S.K.: U mnie to na wsi zaczęli się interesować, bo na dożynki wołali moje obrazy. Potem uprawnienia artysty plastyka też zrobiłem, nadane przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Przeczytałem, że można w starszym wieku mieć u nich wystawę, więc wysłałem. Mówili, że może pan wysłać prace do Warszawy, ale trzeba mieć trzy wystawy indywidualne. Ja tu w muzeum miałem pierwszą, później tutaj taki Empik i w Cementowni, i odesłałem papiery. I oni zapraszają mnie do Warszawy, znaczy dali mi dowód, że bezterminowo wykonuję zawód artysty plastyka. W 1998 roku dali mi uprawnienia. Miałem też zakład rzemieślniczy, bo zaniosłem do oceny. Mówi kierownik rzemiosła: Jak będą szły pana obrazy, to przyjmiemy do rzemiosła, na próbę, i przyjęli. Obrazy się sprzedawały.

J.J.: Mógł Pan już wtedy zająć się tylko malarstwem…

S.K.: Nie, ja gospodarstwo miałem i to takie dodatkowe było, należałem do rzemiosła ze 6 lat. Mam dodatek do renty około 100 zł na miesiąc.

J.U.: A ja 20 dodatku mam…

J.J.: 20 zł?

J.U.: Opłacałem, nie wiem ile, 15 lat dodatkowo, i szło wszystko to, co pracowałem, to szło do ZUS-u i to, co robiłem i z jednego garnka nie można było korzystać 2 razy, no to oni dodatku 20 zł mi dali…

J.J.: A Pan od kiedy zaczął zarabiać na swojej twórczości?

J.U.: Ja to pracowałem i robiłem je o tak, od przypadku do przypadku, jak ja na maszynie robiłem całe osiem godzin, to idziesz do domu i 2–3 godziny robiłem. Do Warszawy prace woziłem, z Ars Polonii rachunki też mam.

J.J.: Panie Stanisławie, od jak dawna zajmuje się Pan już tylko malowaniem? Widzę tu ogromną ilość Pana obrazów.

S.K.: No osiemdziesiątka teraz, więc tylko malowaniem. No to są obrazy Pani Jagody, ona od dwudziestu lat je kupuje, ale to tylko część.

J.J.: Gdyby ktoś był zainteresowany kupnem, można od Pana kupić obraz?

S.K.: Ja już żadnych nie mam, wszystkie sprzedałem.

J.J.: A u Pana w domu? Przecież Pan nadal maluje.

S.K.: No maluję, ale sprzedaję na bieżąco, na mokro schodzą, więc nic nie mam. Nic w domu. Ja mam tyle zamówień, że się już nie wyrabiam, namaluję cztery, to od razu wysyłam, na mokro, do kolekcjonerów.

J.J.: Nie jest Pan do nich przywiązany? Nie zostawił Pan sobie jakiegoś w domu?

S.K.: No, córka kłóci się, że nic po mnie nie zostanie. No, ale po co ja mam zostawiać, jak się nowe namaluje.

J.J.: Najwięcej namalował Pan humorów, malował je Pan od początku swojej pracy twórczej?

S.K.: Pierw malowałem pejzaże. Humory to zacząłem malować później, to po konkursie satyrycznym. Miałem pierwszą nagrodę za humory w Legnicy w 1996 roku, na międzynarodowej wystawie miałem drugą nagrodę. Rok później, w 1997 miałem tam wyróżnienie i później nagrodę, tak miałem u nich 3 razy pod rząd. Ale pejzaże nadal maluję.

J.J.: Te pejzaże, które Pan maluje, to okolice, w których Pan mieszka?

S.K.: Nie, ja to wszystko z wyobraźni, na nic nie patrzę.

J.J.: A dlaczego zaczął Pan, Panie Stanisławie malować obrazy o tematyce religijnej? 

S.K.: No, ludowy to taki temat, ale religijne to dopiero od kilku lat maluję.

J.J.: Skąd Pan czerpie do nich inspiracje?

S.K.: No, można powiedzieć, że z czytania ewangelii, ale to moja wyobraźnia. No, droga była jedna, to się maluje, może większa postać wyjść, ale jedna wersja jest, ostatnia wieczerza to też mojego pomysłu, to nie Leonardo da Vinci, tylko sam wypracował styl, tam Judasz idzie do drzwi z pieniędzmi. Bo twórcom ludowym wolno swoje tematy, jedno namaluje ukrzyżowanie i zmartwychwstanie? Jak mnie na rok potrzeba kilkadziesiąt?

J.J.: Twórcom ludowym wolno?

S.K.: No, jakby tylko jeden namalował, to by było mało obrazów, a tak to coraz inne. A ja, mnie trochę rzemiosło nauczyło taśmowo, powtarzały się tematy, zawiozłem jedne obrazy i za chwilę ich nie było, i nowe trzeba namalować. Sklep rzemieślniczy we Włodawie, Lublinie, Krasnymstawie i za tydzień musiałem nowy namalować, bo tam już poszły. Ja do nich dzwonię, a oni, że nowe mogę przywozić, bilety były wtedy tańsze, jeżeli ktoś mało maluje to może, jak ktoś drogo ceni obrazy swoje. A mnie nauczyło rzemiosło, żeby dużo malować… Kiedyś miałem w Legnicy wystawę indywidualną, to ponad sto humorów było, każdy inny miałem namalować.

J.J.: Ile Panu zajęło przygotowanie takiej ilości obrazów? 

S.K.: No z miesiąc…

J.J.: Jestem pod dużym wrażeniem tempa Pana pracy. Ale zastanawiam się, skąd miał Pan tyle pomysłów, na trzy obrazy dziennie?

S.K.: No wszystko z wyobraźni, nie czytam gazet, nie oglądam telewizji, nie mam.

J.J.: Z kolei Pan, Panie Janie poświęca w swojej twórczości dużo miejsca tematyce ludowej.

J.U.: Tak, bardzo dużo aniołów robię. Myślałem kiedyś, żeby już tylko skupić się na aniołach i tylko je robić, bo dużo na ich temat czytałem. Aniołów jest 9 rzędów, na chóry są podzielone. Bo u nas to tylko wszyscy jednego anioła znają, myślą, że jeden jest, że skrzydła i tak tyle. Ale aniołów jest dużo więcej, różne są: cherubiny, serafiny, archaniołowie, trony, moce, a każdy z nich ma swoją działkę.

J.J.: Ale rzeźbi Pan nie tylko same figurki aniołów.

J.U.: Nie, nie tylko. Miałem taką serię Anioł Stróż, gdzie opiekował się dziećmi, kiedy w piłkę grały, czy na deskorolce jeździły. No i przygotowuję tą dużą rzeźbę teraz, choinkę z aniołów, jak ją niektórzy nazywają. I tutaj są właśnie różne rodzaje aniołów.

J.J.: To skomplikowana kompozycja, skąd ten pomysł?

J.U.: Z wyobraźni wszystko.

J.J.: Ile czasu zajmuje Panu stworzenie takiej kompozycji?

J.U.: Ta to specjalnie na wystawę jest. Już miesiąc nad nią siedzę i końca nie widać. Cała no to ponad dwa miesiące, muszę im jeszcze instrumenty stworzyć, jeszcze gwiazdki i chmury, żeby przestrzeni nie było. No i na koniec podpis jeszcze. W trakcie to zawsze się zmienia, miały też być anioły klęczące, ale tego już by ta konstrukcja nie wytrzymała. No, później farbami wodnymi to pomaluję, suszyć trzeba, bo normalnie to by trzy dni samo schło i na koniec używam takiego lakieru, że nie widać nawet, że tu lakier jest.

J.J.: A czy zrobił Pan jakieś rzeźby do kościoła?

J.U.: Jednego krzyża zrobiłem kiedyś, to przy święceniu jajek go zawsze kładli, tam leżał, to baby go tak wycałowali… Ale teraz już tego krzyża nie ma. Ksiądz wyjechał i krzyż gdzieś przepadł. Na wystawę też planuję jeszcze właśnie krzyż zrobić.

J.J.: Podobnie jak Pan Stanisław, Pan też tworzy prace inspirowane codziennością.

J.U.: A to różnie coś podpatrzę, to na ulicy, coś tam zobaczę, na polu zwierzątko i tak to we mnie siedzi, tak to noszę. Ale tego tak dużo nie ma, jeszcze z babami robię, na przykład takie śpiewające, bez zębów, bo profesjonalne, w telewizji, to wszystkie takie ładne zęby zawsze mają. Są też płaskorzeźby mieszkańców Chełma.

J.J.: Stworzył Pan też taką dużą płaskorzeźbę, bodajże „Frankfurt” się nazywała.

J.U.: To z mojej wycieczki do Niemiec było… Wiatraki w Niemczech, ile tego tam jest, Central Bank Europa się we Frankfurcie mieści. Byliśmy tam na 52 piętrze i z góry to widzieli, to to tak wygląda właśnie jak na tej rzeźbie, to tu lotnisko jest, małe domki i masa samochodów, ludzi w ogóle nie widać.

J.J.: Wspominali Panowie wcześniej o konkursach, w których wzięli udział. Jak Panowie trafili na pierwszy konkurs?

J.U.: Należymy do stowarzyszenia, oni wysyłają zaproszenia.

S.K.: Mnie przyjęli do stowarzyszenia w Lublinie, zawiozłem obrazy do oceny, a później na konkurs to już zawiadamiają.

J.J.: Jak często startują Panowie w konkursach?

J.U.: Teraz to w ogóle z tymi konkursami jest gorzej. Kiedyś to było, kiedyś to co miesiąc, to stąd to stąd wysyłali, a teraz to już słabiej.

S.K.: Teraz to ostatnio wyróżnienie z Torunia mi wysłali, ale bez pieniędzy, tylko dyplom.

J.J.: Wydawało mi się, że tematyka ludowa znów jest teraz popularna.

J.U.: Kiedyś było większe zainteresowanie. Teraz Cepelia ogłosiła w Warszawie też tam konkurs, żeby w stylu ludowym były, to jakieś torby wygrywali, rzemieślnicy powygrywali, a ludowi to w ogóle. Bo to wszystko do seryjnej produkcji. To to zawodowcy raczej powygrywali, może jeden zaledwie ludowy. Jakaś taka kapliczka z gliny. I my też coś tam na tej wystawie mieli, ale pozapominali.

J.J.: Czyli to nie był konkurs tylko dla artystów ludowych?

J.U.: Mieszanina była, i zawodowi, i ludowi.

J.J.: A czym dla Panów różni się artysta zawodowy od ludowego?

J.U.: Dla mnie to kolega Koguciuk jest ludowy, ja wiem… jak ktoś coś robi, co wyniósł z ludu, z rodziny. No, u nas twórca ludowy nie może mieć wykształcenia plastycznego, to samouk musi być. Kiedyś to matury nie mógł nawet mieć…

S.K.: Ja to na przykład nic nie szkicuję, od razu maluję wszystko, żadnych szkiców, wszystko od razu.

J.U.: Kiedyś to najlepiej szkoła podstawowa i nic więcej, tak kiedyś było. Albo dwie klasy dziadek miał, a teraz to widzę, że już nauczyciele nawet są.

J.J.: Czyli według Pana teraz każdy może być twórcą ludowym?

J.U.: Tak, moda teraz, do zawodowych się nie wciśnie, to tu idzie.

J.J.: Czy w takim razie udaje się teraz Panom utrzymać z samej twórczości?

S.K.: No, w Bielsku Białej to za pierwszą nagrodę zapłacili 2 tysiące, ale to było parę lat wstecz. Teraz to na zamówienia. Ale czasem zawiozę do Lublina, do Kazimierza.

J.U.: Samemu sprzedaję, do muzeum też. Także w Łodzi są, bo moje rzeźby brali, Plac Wolności 14 (Muzeum Etnograficzne i Archeologiczne w Łodzi). Robię, ale nie komuś konkretnie, sam sobie. Ja tak sam, bez urzędu, bo jakby się dzielić… Jak zawieźć? Cztery rzeźby zrobię, jedna w podatek plus podróż doliczyć. A kup drewno, jest ścinka i nikt tam nie wjedzie, więc weź konia, z lasu potem bagażówka, transport jest drogi. My jako ludowi to byliśmy pod opieką, państwo o nas dbało, wysyłało zaproszenia, imprezy. I była jakaś dieta i wyżywienie, zwrot kosztów, wszystko było. U nas nie było podatków. Jak ja pracowałem, to miałem nie przekroczyć 200, 300 tysięcy, gdybym to zarobił, to był podatek, ale nikt nie przekraczał. 

J.J.: Czyli teraz pozostawiono Panów samym sobie.

J.U.: No, my to stowarzyszenie mamy, ale może niech teraz młodzi już idą.