fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Tag: Idemy_Mobilneur

From time to time (thoughtfully, preferably at the start of a weekend) it’s worth getting up on a ladder

It doesn’t have to be wooden or ergonomic, as long as it’s sturdy, leans against the edge of the frame and leads somewhere higher, whatever that means. Of course, a ladder comes in very handy when we are just talking on the phone and our conversation is with someone, or something at a distance and promises to be exceptionally long. Abstractions formed on the ladder cannot be verified, ideas „talked about” on the ladder cannot be embodied – they remain interesting delusion. Delusions are very much needed by Homo sapiens as a natural habitat through which our species maintains its superiority over other primates.  Even more than for conversation, we need delusions that can be turned into an image, into a possibly simple, intuitively usable object or tool. Of course, both colour and tools can be brought on a ladder. But it might not be that simple. Especially if you want to climb the ladder engraved by Dürer – at the very beginning you have to do some exaggerated bending, crossing highly irregular, useless blocks in order to get your foot on the first rung.  Professor Kazimierz Dąbrowski has aptly described what can happen in the next moment. „Let us now turn to the question of transcending one’s own mental type. Is such a transcendence even possible? We may think that not only is it possible, but that it is even a necessary developmental imperative, a necessary imperative to transcend psychic one-sidedness. To transcend the limitation of life attitudes. It is a mechanism for authentic understanding with oneself and with others, a basis for interdisciplinary and intra-disciplinary thinking. The uptight guy, the developmental type, which does not have the possibility of transcending, even partially, certain psychic qualities, will act in a schematic, automatic way”.  (quoted in K. Dabrowski, Positive Disintegration,

Wszystko rozstrzyga się w zbiorowej pamięci

Ta jest zawsze soczysta i zielona, niczym murawa na boisku. Obecnie, od dni paru, trwa otwarcie nowego gmachu Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Z łódzkiej perspektywy to czas, by wrócić do szlachetnej, kulturowej, a nawet sportowej „rywalizacji” między tak immanentnymi dla obydwu miast ideami jak Legia z jednej, a ŁKS i Widzew z drugiej. Łódź nie ma dużych szans. Cóż, życzymy dobrze Koleżankom i Kolegom ze stolicy i czekamy na pierwszy gwizdek, kiedy minie już wielodniowe świętowanie.   Z racji centralnego ukształtowania cieków gruntowo-finansowych na polskiej piaszczystej, chłonnej glebie (także z powodu tego fatalnego rozszczepienia własnej tożsamości Bałuty semper contra Widzew) myślicie, że to zbyt trywializujące ujęcie kultury „wysokiej”? Mylicie się, wiele starannych, z poważnych grantów finansowanych badań nad kulturą ujawnia zaskakująco silny związek między tym, co elitarne, intelektualne i rozgadane a tym, co egalitarne, emocjonalne i raczej milczące.   Muzea Sztuki to gra zespołowa wymagająca wybitnych fachowców prawie tak samo, jak w przypadku profesjonalnej piłki kopanej. Niby lekko ludyczny, zrytualizowany, przewidywalny spektakl, a w tle, za zasłoną szatni i ekspozycji poważna gra interesów, spore pieniądze, jeszcze większe ambicje, żadnych żartów. Muzea Sztuki (nawet nowoczesnej) to wdzięczny, wpadający w oko atrybut dla korzystnego wizerunku Miasta. Z jakiegoś niejasnego powodu w Europie na alegorie miast w zamyśleniu, od niechcenia bawiące się taką muzealną błyskotką wciąż patrzymy cieplej, chętniej.  Muzeum warszawskie wypiętrzyło się, wyistoczyło ze środowiska Fundacji Galerii Foksal. Trochę podobnie jak Fundacja ukształtowała się z samej Galerii Foksal na przełomie XX i XXI w. To są informacje podobnie interesujące jak statystyka rzutów rożnych w zestawieniu z ilością główek. Maniacy dyscypliny, statystycy i kronikarze sportu to wiedzą, dla reszty to jednak nudy. Liczy się jakość spektaklu. Na grafice od lewej: Kim Gordon (2024 r.), Julian Przyboś, Władysław Strzemiński, Katarzyna Kobro (ok. 1930 r.)

To się nosi w tym sezonie: obojętność

W kulturze zdominowanej przez technologię alienacja staje się dyskretnym, neutralnym makijażem na doskonale obojętnej twarzy. Te dwie postacie na przedstawionym zdjęciu łączy dwunożność, wiek i praca dla jednej agencji reklamowej.  Nas jest dużo więcej. Przynajmniej chcemy tak myśleć „o sobie”. Zarówno ich, jak i nas łączy po wielokroć więcej, niż nam się zdaje. Tak mówią niepoprawni optymiści. Potrzebujemy takiego mówienia, potrzebujemy każdego, komu intuicja szepcze, że uda się nam pospinać i porozpinać sieci powiązań między nami, tak by nasz wzrok nie gubił się w nich, by docierał do innych oczu.

Gadatliwość

Żyjemy nieprzerwanie w cywilizacji i kulturze harmonijnie rozwijających się co najmniej od początków ery nowożytnej. To cywilizacja energiczna, zafascynowana możliwościami działania, jakie daje technika i pragmatycznie wykorzystywany racjonalny dar kategoryzowania i porządkowania wszystkiego, z czym się zetknie. Kiedy usiłujemy taką spójną, prostą historię potwierdzić w obrazach – wówczas sprawa komplikuje się. Spróbujmy zestawić dwa obrazy alegoryczne, czyli takie, które ujawniają zasadnicze cechy jakiegoś działania. Nie będzie to, przykładowo, ludzka skłonność do rozmawiania, gadania, komunikowania się. Sięgnijmy po starą alegorię Gadatliwości, z dzieła Cesare Ripy Ikonologia z końca XVI wieku (do pierwszego wydania ilustrowanego z 1603 r). Ripa pisze o niej w następujących słowach:  „Młoda kobieta z ustami otwartymi, ubrana w strój mieniący się barwami;  jej suknia wyszywana jest w figury Cykad i języków,  Na głowie ma jaskółkę stojąca w swym gnieździe i śpiewającą, w prawej ręce trzyma Wronę…” (C. Ripa, Ikonologia, przeł. I. Kania, Kraków 1998, s. 453).  Prawda, że proste i oczywiste, jak to zazwyczaj bywa z symbolicznym znaczeniem? A teraz, rozejrzyjmy się za dzisiejszym obrazkiem nadającym się na alegorię Gadatliwości. Niech będzie pierwszy z brzegu, codzienny, oczywisty, wszechobecny.   Spróbujcie jakiegoś badającego właśnie naszą cywilizację kosmitę (albo jego AI) przekonać, że takie dwa obrazy odnoszą się do tego samego zapału do podejmowania zachowań komunikacyjnych. Zapału powszechnego zarówno w wieku XVI, jak i XXI.  Uważne patrzenie na obrazy, momenty codzienności to nasz poznawczy obowiązek, bo w nich właśnie ujawnia się to, co przeczy grzecznym bajkom z mądrych książek. Współczesność jest czasem skoku, zerwania z ciągłością, bardzo szybkich zmian adaptacyjnych na poziomie tak banalnym, że dawno nie zauważanym. Nawet przez bystre wrony.

Dotknij. No, dotknij!

Dotyk wyprzedza inne zmysły. My, od dawna doskonale dorośli, chętnie o tym zapominamy. Choćby dlatego, że łatwiej wtedy żyć samemu, a to przydatna umiejętność. Kiedy jednak sięgniemy pamięcią do tego, czego w żaden sposób pamiętać nie potrafimy, do własnego zjawienia się w tej bajce hierarchia bezpośredniości wraca.  Bez tamtego zapomnianego dotyku nie byłoby nas i naszej zdumiewającej zdolności do obserwowania każdego, ledwie dostrzegalnego niuansu na granicy horyzontu. Z tej umiejętności zrobiliśmy wiele wyrafinowanych sztuki i nauk, które potrafią każde nowe doświadczenie przybliżyć, sklasyfikować, uwyraźnić. Wszyscy ciężko pracujemy, żeby opasujące nas horyzonty rozpychać, rozluźniać, rozszerzać, dzięki temu świat się kręci, a nawet, jak wierzą optymiści (na Zachodzie), modernizuje i ulepsza. Kiedy przestajemy pracować zjawia się chwila niepewności, najprostszej, dosłownie: odruchowej, co robić z ręką? Czego dotknąć, bez wyraźnego celu, bez przekonania, lekko niepewnie, a jednak dotknąć. To najbardziej prywatne chwile, w których znikają abstrakcyjne horyzonty a wszystko jest tym, co czujemy przez skórę. Znamy wiele kodów kulturowych, które w tak pretensjonalny sposób, z dziecięcą naiwnością „dobrej poezji” opowiadają o bezpośredniości istotnych relacji międzyludzkich. Na przykład historia Niewiernego Tomasza, trochę nie nadążającego za bystrymi kolegami z zespołu – bezpośredniego wsparcia tego, co radykalnie nowe. Nie ma jeszcze ikonografii, która prezentowałaby do jakiego stopnia jest zachwycony możliwościami dotykania, gładzenia tych wszystkich gładkich ekranów, które non stop prezentują nam najświeższe informacje o najdalszych horyzontach, najgłębszych skaleczeniach, najświeższych ranach. Dotyk także dotknęło zwalenie się na nasz świat potopu obrazów i słów transmitowanych nonstoponlinelive. Ktoś z Was nie dotykał dziś do telefonu, terminala, truizmu, by zatrzymać się tylko na jednej, tytułowej dla transformującej świat Technologii litery: T? 

Musi być gładkie

Z jakiegoś powodu opowiadając sobie nawzajem o świecie, o jego nieprawdopodobieństwach i banałach, niezależnie od tego, w cieniu jakiej kultury, wiary, czy niedowiarstwa taka paplanina akurat odbywa się, krążymy wciąż wokół przeczucia idei monolitu. Nie jest to pojęcie, przynajmniej nie na tyle wyraźne, żeby zostawiło ślad w historycznie uchwytnych osadach czasu. To raczej mimowolny gest ręki czegoś dotykającej, błądzącej po niewidzialnej, ale wyczuwalnie gładkiej powierzchni. Tak gładkiej, że nawet wyobrażone dotknięcie do niej zaczyna fascynować. Nie do końca zrozumiałe, stare, łacińskie słowo fascinans nadal ma się świetnie w naszej współczesności. Znalazło dla siebie wiele nowych funkcji, sprawdza się w tak odległych regionach jak technologia i intymność. Każdemu z nas zdarzyło się czymś za-fascynować. Potrafimy godzinami opowiadać o naszych fascynacjach (nawet przez telefon). Wracamy wtedy do tych samych miejsc, momentów. Pamięć sprawia, że wracamy do własnych śladów, czasem ze zdziwieniem odkrywamy je po raz kolejny. Krążymy, przesuwamy się po powierzchni przeszłości. Po kolejnych zakrętach przestajemy ją odróżniać od projekcji przyszłości. Naszą uwagę przytrzymuje gładkość, po każdej rundzie coraz doskonalsza. Jesteśmy gatunkiem nomadycznym i narratywnym.  Mieszają się te cechy, zmieniają wielokroć w siebie nawzajem w hipnotycznym rytmie prowadzącym wciąż dalej i wciąż na nowo po tym, co gładkie. To zadziwiające. Musi być gładkie. W roku 1533, w tym samym, w którym urodziła się Elżbieta I, z dynastii Tudorów (od 1890 jest częścią zbiorów londyńskiej National Gallery) został namalowany jeden z najdokładniej opisanych i przeanalizowanych dawnych obrazów. Każdy detal tak precyzyjnie namalowany przez Hansa Holbeina doczekał się drobiazgowych interpretacji.  A jednak znaczenie całości pozostaje dla nas nadal ukryte. Zupełnie jakby sens tkwił pod grubą wzorzystą kotarą, na tle której prezentują się postacie pewnych siebie, nawykłych do rządzenia ambasadorów. Jest rok 2024. O sprawach bezpośrednio dotyczących każdego i powszechnych jak życie i śmierć wiemy dokładnie tyle samo co pięćset lat temu.  Potrafimy zmieniać dekoracje,

Dziś potrzeba piasku i rąk do wsypywania go do worków  

Nie potrzeba symboli. Ale znaków już tak. Nieustannie próbujemy zmieniać obraz rzeczywistości w znaki, a znaki odczytywać. Dobre skutki powodzi? Takich – w ludzkim świecie – nie ma. Chyba, że ktoś zawodowo zajmuje się szabrownictwem czy handlem samochodami zatopionymi przez powódź.  Katastrofa o tego typu skali, w dodatku katastrofa nie planowana, czyli ekskluzywny rodzaj katastrof w życiu społeczno-politycznym sprawnego państwa może być poligonem o skali 1:1 wobec nieznanej przyszłości. Poligonem dla rządzących, kierujących, koordynujących. Sprawna, odporna na zakłócenia komunikacja i koordynacja działań to dwie funkcje, które decydują o odporności struktur społecznych na dowolne uderzenia niesprzyjającego losu. Trzeba bardzo uważnie przyglądać się wszystkim małym szczegółom takich aktualnych działań, zauważać i zapamiętywać momenty i miejsca, gdzie w oczywisty sposób widać, że nie poszło najlepiej. Nie po to by politycznie rozliczać (choć takiej funkcji nikt nigdy w demokracji wyłączyć nie może) , ale żeby  jakieś  decyzyjne drobiazgi  poprawić. Miejmy nadzieje, że Polska ma odpowiednią liczbę brygadierów, generałów, analityków z dostępem do niejawnych danych z 1997, żeby z obowiązku uważnej obserwacji się wywiązać. Wzrok i pamięć to dla naszego wyposażenia poznawczego podstawowe instancje gwarantujące lepsze radzenie sobie z kolejnymi katastrofami.  Nawet gdy wydaje się nam, że z nami nie ma to nic wspólnego, że my żyjemy gdzieś bardzo daleko od takich spraw, zerkajmy czasem w tę stronę. Pilnujmy tego jak źrenicy. Bez wspólnej, czujnej źrenicy (pupilla) szybko okaże się, że nie ma żadnych „nas”. A to byłaby zbyt niebezpieczna katastrofa by można było pozwolić sobie na nią nie przygotować się.  Premier zapowiedział  budowę nowej infrastruktury. Czy da się zbudować taką, która zabezpieczy przed niespodziewaną falą hejtu?  Dziś potrzeba piasku i rąk do wsypywania go do worków.  Co jednak mamy robić my, którzy tkwimy daleko od rwących nurtów w mżącej bez przerwy fali informacji? Skupmy się więc przez chwilę na symbolach. Niosą one więcej sensu

Antosia i jej telefon

Jak dobrze pójdzie Chełm okaże się pierwszym miastem na świecie, w którym dzieciaki lepiej radzą sobie ze swoimi telefonami niż telefony z nimi. Oby był to trend rosnący. Potrzebujemy standardowych usług i przedmiotów, ale jeszcze bardziej śmiałości i umiejętności by indywidualizować otaczające nas przedmioty, by traktować taką spontaniczną potrzebę jako coś naturalnego.  To z dzisiejszej perspektywy może wyglądać na „żartobliwą zabawę”, ale za kilkanaście lat ma szanse uchronić nas przed przeraźliwie nudnym i anonimowym światem w całości zaprojektowanym „pragmatycznie”.   Antosia ma sporą szansę stać się zarzewiem i liderką nowej awangardy artystycznej XXI w. w swojej grupie wagowej (i wiekowej). Jak znajdzie naśladowców/konkurentów, to w szkole może być niecodzienna wystawa, która media zainteresuje. Trzymam kciuki i dziękuję za spotkanie.  A i z wyczuciem koloru jest, na moje oko nieźle. Jakby taki pionowy pasek z różami i błękitami wkleić w gładkie nieba Chełmońskiego (albo na przykład Rafała Malczewskiego) zrobiłoby się ciekawie i powiało, jak przed burzą. 

Sztuka zagapienia się

Najlepiej robić to małą szlifierką. Gdy dotykasz czegoś na pozornie gładkiej powierzchni im bardziej się zbliżasz, tym więcej warstw się odsłania. „Trzeba być chuliganem pełnym przekory by to, co tak cudownie wymuskane, tak precyzyjne zaszpachlować grubą warstwą koloru, a potem tak długo gładzić i dotykać aż zniknie wyczuwalna faktura, zatrze się techniczna funkcjonalność. To siła płynąca z radykalnego zakwestionowania kwestii, które w tak przemyślany sposób zostały zaprojektowane jako standardowy moduł globalnej konstrukcji mającej urzeczywistnić ideę komunikacji doskonałej.” Tyle każdy z nas potrafi z wpadającym w oko obrazem uczynić: zagapić się. Zagapić się bez najmniejszego pojęcia. Zawsze warto to robić, nie tylko w galeriach. To chroni wspólny świat przed totalizacją, przed uśrednieniem, przed szarością. Akurat te obrazy świetnie nadają się do kontemplacji. Dobra kontemplacja nie służy niczemu. Podobnie jak malowanie po telefonach.   To zachowanie niegrzeczne i zbawienne. Bez podobnych aktów, bez tego rodzaju manifestacji kultura byłaby tylko jednym z sektorów gospodarki.  Nie możemy im bez walki oddać telefonu, bo znikną kolory, faktury, kto wie, czy nie zapachy i dotyk. Chcecie żyć w świecie z wyłącznie teoretycznym dotykiem, świecie idealnie skomunikowanym, uzgodnionym do ostatniego bitu i piksela? Zostaną tylko informacje doskonale nadające się do zabawy w głuchy telefon. 

Hello, Apple Intelligence!

Już tu jestem! My też już jesteśmy. W Chełmie. Premiera nowego cudeńka Apple’a zbiega się w tym roku z wernisażem obrazów Mobilneura w Chełmskiej Galerii 72. Cóż, wrzesień miesiącem atrakcji! Nie trzeba nawet wkładać zbyt dużego wysiłku – analogię pomiędzy obydwoma wydarzeniami widać gołym okiem. Widać i czuć. To zadziwiające… Musi być gładkie… Nawet bardzo. Wygląda to jak dręczenie stolarza. Zwraca uwagę, intryguje. Każdy z obrazów w miejscu któregokolwiek z czterech rogów powtarza zaokrąglenie, które posiadają nasze smartfony. Lekkie, wdzięczne wyoblenie, kwintesencja dobrego projektowania, przewidującego myślenie o funkcji przedmiotu. Wyobraźcie sobie tytuły panikarskich mediów, w świecie, w którym smartfon ma zadziorną formę twardego czworoboku o czterech kątach niby prostych, a w rzeczywistości ostrych jak cholera. Ileż zadrapań, rozdarć, bolesnych zadraśnięć uniknęliśmy dzięki takiemu zmiękczeniu kształtu! Zaokrąglenie rogu smartfona to bezsprzeczny przykład siły ludzkiego umysłu, który potrafi przewidywać skutki swojego działania, i stosownie to tego naginać nawet twarde fakty. I to w Iphonie 16 Pro. A po co to w obrazach? Po co to powtarzać podczas tworzenia obrazów? Otóż, z szacunku dla tradycji. Malarstwo nawet pod zarządem współczesnego awangardowo zdeformowanego Rozumu nadal pozostaje aktywnością pamiętającą o swoim mimetycznym powołaniu. Obraz powinien być „udany”, powinien być podobny, czasem nawet wierny. Dokładnie te w sposób tak szczegółowy odwzorowane wyoblenia stanowią ukłon w stronę tradycyjnych oczekiwań co do funkcji malarstwa oraz obrazu. I tyle wystarczy dla wyrażenia szacunku wobec mimetycznej tradycji. Reszta abstrakcyjna, fakturowa, gładka jest o niewyraźnej przyszłości, na którą patrzymy jak na nową, jeszcze dla nas niezrozumiałą możliwość, jak na nową funkcję naszego telefonu. Trzeba będzie tym wyoblonym prostokątom uważniej przyjrzeć się, w wolnej chwili. Może nawet dotknąć, jak nikt nie widzi? Może w Chełmie ujdzie Wam to płazem. Warto. Warto zacząć już dziś ćwiczyć technozmianę, polubić ją jeszcze bardziej. Zarówno jak dotyk, technozmiana przekształci malarstwo i obrazy. Nadal możecie kupować „na

Złapać za głowę i przytrzymać

Ludzka wyobraźnia na temat nieludzkich mocy jest zaskakująco prosta i stała. The Climax autorstwa Aubrey Beardsley, Aris (Daryl Hannah), replikant „podstawowy model przyjemności”; Blade Runner (1982), Ridley Scott, iPhone, 2021

Hay

Kontekst decyduje o ostatecznym odczytaniu treści znaku. Szczególnie jeśli chodzi o rzeczy tak fundamentalne dla naszej cywilizacji jak np. siano.

Wspólna pamięć?

Kiedy patrzymy na takie „obrazki” wszystko jest jasne. Wiemy, po czyjej stronie jesteśmy. Kolor krwi niesłychanie przyspiesza wyrobienie sobie silnego przekonania. Kolor krwi działa też silnie i specyficznie na pamięć. Nie ma żadnych badań pozwalających wyrobić sobie zdanie na temat danego procesu. Są sterty historycznych, dokładnych opracowań drastycznych sytuacji w realiach wojny. Czy w takim stanie badań kiedykolwiek będziemy w stanie wypracować powszechne i zarazem osobiste przekonanie, że Polska i Ukraina to kraje, które są sobie bardzo potrzebne, a nie Dzikie Pola, po których drepczą w kółko nieszczęścia losu? Z bratnią pomocą putinowskiej Rosji to może się udać, bez wymazywania i rezygnowania z własnej pamięci. To jeden z trudniejszych i boleśniejszych procesów kulturowych, jaki nas w najbliższych latach czeka.   Pogrzeb we Lwowie po wrześniowym ataku; krzyż i afisze na łódzkim cmentarzu „na Dołach”, tego samego dnia.

Labirynt Mobilneura

Jesteśmy gatunkiem, który potrafi się zgubić nawet w tym, co sam wcześniej wymyśli. Pierwsza i ostatnia litera – Alfa i Omega – jest biblijnym symbolem panowania nad początkiem i końcem. Ale jest to atrybut boski. Dla nas niedostępny. Dookoła nas kłębi się żywioł liter wszystko komplikujących, dzikich, nieposłusznych. Johann Neudörferr (Nuremberg, 1497-1563) Schriftlich Labyrinth, 1539, 18×10,5 cm

Czy „Dwie (młode) mężatki” wezmą udział w wyborach prezydenckich w 2025?

Nie wiadomo. To, co wiadomo dziś to fakt, że Andrzej Wróblewski był świetnym malarzem. Nie dziwi nas, że w sercu Wenecji, w przestrzeni Procuratie Vecchie, na placu świętego Marka, zaprezentowana została wystawa właśnie tego artysty. To jedna z dwóch polskich ekspozycji na 60. Międzynarodowej Wystawy Sztuki w Wenecji. Kuratorem wystawy głównej został Brazylijczyk Adriano Pedrosa, dyrektor artystyczny Sao Paulo Museum of Art (MASP). „Andrzej Wróblewski jest naszą wielka legendą i marzymy, żeby stał się jeśli nie legendą dla wszystkich, to przynajmniej postacią rozpoznawalną na międzynarodowej scenie artystycznej. Nie ma gwarancji, że to się uda” – zauważyła szefowa warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej Joanna Mytkowska w rozmowie z Agnieszką Kowalską, przeprowadzonej dawno bo w 2012 r., z okazji międzynarodowego seminarium poświęconego życiu i twórczości artysty. Andrzej Wróblewski był świetnym malarzem. Malarzem instynktownym, który niezrozumiałą trafność obserwacji potrafił jeszcze podkreślić, skontrastować, pokazać tak, że każdy musiał zauważyć i zrozumieć problem. Ostre kontrasty, wykluczające się wybory były cechą powojennej rzeczywistości w Polsce. Można by powiedzieć, że był to bardzo „malowniczy” okres w polskiej historii. Była to malowniczość, jaką posługuje się wyjątkowo chętnie w tej części Europy Historia, malowniczość o rdzawo-krwawej gamie kolorystycznej (ważnej dla kapistów).  „Chcemy namalować obraz, który by pomagał odróżnić dobro od zła” – pisał Wróblewski, zakładając w 1948 roku Grupę Samokształceniową. Kto by nie chciał?   Z 1949 roku pochodzi obraz pokazujący „historyczny” podział (wtedy dodawano – podział klasowy). Podział na słusznych i niesłusznych. Na swoich i tych drugich, jeszcze nie obcych, ale już niezrozumiałych.  Jest to wyraźny obraz, „dialektycznie właściwy”, jak wówczas mówiono.  Jest to obraz daleki od doskonałości wykonawczej.  A jednak jako całość przyciąga wzrok, fascynuje, oznacza. Podobno w sztuce chodzi wyłącznie o to. Warto patrzeć na dobre obrazy, one zawsze  potrafią skontrastować sytuację wyboru. Nawet jeśli nie wiemy, czy wybieramy dobro, czy zło, widzimy wyraźnie różnicę. Reszta jest