fbpx

Bo nie jest światło,
by pod korcem stało

Świat według Piotra Naliwajki. Szkic do portretu malarza

Lechosław Lameński

Czy młodzi, uzdolnieni plastycznie ludzie urodzeni wiele lat po II wojnie światowej, wkraczający w dorosłe życie w latach 80. i 90. XX wieku, czy też w pierwszej dekadzie XXI wieku, absolwenci jednej z kilku polskich akademii sztuk pięknych, mają realne szanse na zaistnienie w sztuce polskiej lub europejskiej ?

Bez wątpienia jest to zadanie trudne, ale na pewno nie nieosiągalne. Przede wszystkim obok autentycznego talentu i niezbędnej wiedzy warsztatowej nabytej podczas lat studiów (albo w trakcie indywidualnej praktyki malarskiej już po ich zakończeniu) artysta powinien mieć coś ciekawego do powiedzenia (pokazania) publiczności salonów wystawowych. Musi także – przy odrobinie szczęścia i wsparcia ze strony opiniotwórczej krytyki – znaleźć dla siebie i swojej sztuki trwałe miejsce w wartkim nurcie różnorodnych kierunków i tendencji panujących we współczesnej sztuce.

Piotr Naliwajko, Dyptyk Michałów Aniołów, 2004, 2x (150 x 200 cm)

Czy do grona takich twórców można zaliczyć Piotra Naliwajkę (ur. 1960)? Sądzę, że tak, chociaż tym co ostatecznie zweryfikuje miejsce i rolę malarstwa tego artysty w naszej świadomości jest czas, a właściwie jego nieubłagany upływ. Jeżeli za kilkadziesiąt lat, już po śmierci dzisiejszego 44-latka, to co namalował, dalej będzie prowokować do dyskusji lub do wypowiadania skrajnych opinii, będziemy mogli powiedzieć, że Piotr Naliwajko to postać wybitna, artysta wypowiadający się językiem charakterystycznych – tylko dla niego – znaków plastycznych, twórca tyle skłonny do prowokacji, ile głęboko refleksyjny, zapatrzony w swoje bogate i niespokojne wnętrze, pozwalające na plastyczny zapis emocji i zjawisk towarzyszących mu na co dzień.

Niepokorna, skłonna do prowokacji dusza Piotra Naliwajki dała znać o sobie tuż przed opuszczeniem murów katowickiej filii ASP w Krakowie, gdzie studiował w latach 1979–1984. W 1983 roku wraz z Leszkiem Michałem Żegalskim i Januszem Szpytem, kolegami ze studiów, stworzył Grupę Trzech nazywaną także Tercetem Nadętym, czyli całkiem nowymi, dzikimi, normalnymi dadaistami. W gruncie rzeczy od pierwszej wystawy uznano ich za nowych barbarzyńców, którzy prezentując wyjątkowo dojrzały warsztat – to raczej rzadkie u bardzo młodych, 23-letnich artystów znajdujących się na samym początku drogi twórczej – wykazali jednocześnie całkowity brak czołobitności wobec największych osiągnięć sztuki polskiej XIX wieku (przede wszystkim malarstwa historycznego i religijnego), kpiąc jednocześnie z całego modnego nurtu abstrakcji tak popularnego w XX wieku.

O co chodziło artystom, do czego dążyli, możemy dowiedzieć się z historycznego już, ogłoszonego publicznie 20 maja 1985 roku w Krakowie (w związku z siódmą wystawą Tercetu) Manifestu Artystycznego Grupy. Czytamy w nim: „Jesteśmy malarzami uprawiającymi »prawdziwe współczesne malarstwo« oparte na wielowiekowych doświadczeniach wielkich mistrzów malarstwa europejskiego, równocześnie walczymy z całą pseudoawangardą panoszącą się w akademiach, salonach i po wystawach. Chcemy zawrócić malarstwo na tory prostoty, piękna, prawdy, autentyczności i doskonałości. Chcemy, by było humanistycznym protestem myślących ludzi przeciwko wszelkim przejawom zła, stanowiło kontynuację tradycji naszych społeczeństw. Chcemy to wyrażać malarstwem opartym na jedności kompozycji, rysunku i barwy, jednym słowem MALARSTWEM DOSKONAŁYM z perfekcyjną znajomością warsztatu i techniki warstwowej, to znaczy z własnoręcznie sporządzonymi gruntami, imprymiturami i farbami o możliwie największej światłotrwałości, werniksami i olejami polimeryzowanymi – chcemy malarstwa solidnego i trwałego jak malarstwo naszych mistrzów. CHCEMY PRAWDZIWEGO WSPÓŁCZESNEGO MALARSTWA.

Jednocześnie POTĘPIAMY wszystkich twórców, którzy z powodu własnej NIEWIEDZY i BRAKU UMIEJĘTNOŚCI, wreszcie NIEUCZCIWOŚCI i ZBYTNIEJ PEWNOŚCI SIEBIE zniszczyli i dalej niszczą – doprowadzają do upadku wszelkie sztuki, a zwłaszcza malarstwo. PRECZ Z WSZELKIMI AKADEMIAMI! PRECZ Z KONSUMPCJONIZMEM! Nawołujemy, OPAMIĘTAJCIE SIĘ!

Nie bałamućcie siebie i innych. Nasz współczesny akademizm – to popłuczyny po Picassie, Cézannie, Matissie, Mondrianie i jeszcze paru innych sławach – jest gorszy niż wszystkie poprzednie razem wzięte i wspomagany bełkotem tak zwanych znawców sztuki, to pogoń za łatwizną, forsą i „uznaniem”. Solidaryzujemy się ze wszystkimi myślącymi podobnie, chętnie wymienimy poglądy, skonfrontujemy efekty naszej pracy malarskiej. Grupa nasza powstała w 1983 roku i od tej pory czujemy się w obowiązku walczyć o PRAWDZIWE współczesne malarstwo. Prosimy Was o to samo, jest to obowiązek wobec naszych czasów”.

To wszystko co mieli do powiedzenia blisko dwadzieścia lat temu, w 1985 roku, Naliwajko, Szpyt i Żegalski. Żarliwo-wzniosły ton ich apelu trzeba ująć w cudzysłów lekkiej ironii i fanfaronady, biorąc pod uwagę, że Naliwajko z kolegami zapoznali się wcześniej starannie z licznymi manifestami grup awangardowych, poczynając od futurystów i dadaistów. Ich deklaracja była zwięzła, w miarę jasna i na tyle programowo prowokująca, aby zwrócić na siebie uwagę. Ku zaskoczeniu obserwatorów współczesnego życia artystycznego artyści wystąpili przeciwko pseudoawangardzie, proponując jednocześnie uprawianie malarstwa prostego, pełnego piękna, autentyczności i prawdy, inspirowanego najwyższymi wartościami wielkich mistrzów malarstwa europejskiego. Z drugiej jednak strony znaczna część tej deklaracji to hasła już znane w dziejach polskiego malarstwa XX wieku. Apel o tworzenie malarstwa doskonałego pod względem technicznym, opartego głównie na tradycji (zapewne XVI i XVII-wiecznej), jest powtórzeniem przynajmniej jednego z najważniejszych punktów deklaracji uczniów Tadeusza Pruszkowskiego z grupy Bractwo Świętego Łukasza aktywnej w dwudziestoleciu międzywojennym. Z kolei protest przeciwko akademii jako instytucji, która tak naprawdę nie daje swoim absolwentom nic, gloryfikując jedynie – z niewiadomych powodów – dokonania artystów takich jak Picasso czy Cézanne i Matisse to niemal dosłowne powtórzenie haseł niepokornego Stanisława Szukalskiego, znanego bardziej jako Stach z Warty Szukalski – charyzmatycznego przywódcy Szczepu Rogate Serce, który o wiele bardziej szokował i bulwersował (formą i treścią swoich niewybrednych wypowiedzi) polskie środowisko artystyczne już w latach 30. XX wieku.

Czy mamy zatem do czynienia wyłącznie z zapatrzonymi w siebie epigonami, którzy – mimo że młodzi i gniewni – w sposób kontrolowany postanowili prowokować środowisko, w którym się znaleźli, próbując za wszelką cenę zrobić wrażenie na krytykach i publiczności? Sądzę, że nie. Tercet Nadęty istniał osiem lat (do 1990 roku), prowadząc bardzo aktywną działalność wystawienniczą we wszystkich najważniejszych miastach Polski. Artyści pokazywali swoje obrazy kilkakrotnie w Warszawie (w takich galeriach jak: Stara Kordegarda, Brama, Galeria Art), ale także w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu, Rzeszowie, Katowicach, Białymstoku i Elblągu. Oprócz wystaw tradycyjnych członkowie grupy organizowali także pokazy swoich, najczęściej wielkoformatowych, prac w miejscach i w sposób odbiegający od ogólnie przyjętych kanonów i zasad.

W 1987 roku obrazy artystów pokazano w gliwickim areszcie śledczym – wśród nich wzbudzające zainteresowanie więźniów, kontrowersyjne płótno Piotra Naliwajki Chrystus w autobusie. Pierwszy plan kompozycji wypełniła pochylona postać Chrystusa z czerwoną aureolą, obok niego pojawił się punk, robotnik czytający gazetę i pełna seksu dziewczyna w czerni. W tle, wśród pasażerów, można dostrzec autora obrazu. Z kolei w czerwcu 1989 roku, dwa dni po pierwszych wolnych wyborach do parlamentu, Tercet Nadęty zorganizował happening. W samo południe wokół katowickiego rynku krążył tramwaj, na którym prowizorycznie pozawieszano prace artystów. Rok później w Chorzowie-Batorym (rodzinnej miejscowości Piotra Naliwajki), przy ulicy 16 lipca, miał miejsce kolejny happening grupy. Grała orkiestra przyzakładowa huty Batory, do obskurnych, szarych i brudnych podwórzy na tyłach familoków wjeżdżała furmanka z obrazami Tercetu Nadętego, artyści rozwieszali je na zmurszałym murze, na pokrytym liszajami, popękanym starym tynku. Wśród nich było Przybycie Chrystusa do Chorzowa – kolejny prowokujący obraz Piotra Naliwajki. W centrum spętana postać Chrystusa, nad nim trzech pijanych mężczyzn, obok udręczona i zrezygnowana dziewczyna z burdelu. I jeszcze jedno niecodzienne miejsce. Przepełniona tłumem drobnych pijaczków, zadymiona i obskurna knajpa na tej samej ulicy. Artyści rozdają darmowe piwo, nieprawdopodobny ścisk, kakofonia dźwięków i różnorodnych zapachów, a na ścianach ponownie obrazy Naliwajki (m.in.: Oto człowiek – współczesna wersja Chrystusa w cierniowej koronie, proletariackim płaszczu, palącego papierosa wśród ponurych, ceglanych murów familoków). „Publiczność” raczej negatywnie (niektórzy wręcz wrogo) nastawiona do wystawionych dzieł, chociaż byli i tacy, których interesował proces ich powstania, pragnęli rozmawiać z artystami, a nawet zadawali im proste pytania.

W 1990 roku Tercet Nadęty przestaje istnieć, jego członkowie rozpoczynają karierę artystyczną na własną rękę. Piotr Naliwajko pozostaje co prawda w Polsce, ma pracownię w rodzinnym Chorzowie i organizuje nawet rokrocznie przynajmniej jedną wystawę indywidualną w mieście swego dzieciństwa, ale chętniej i o wiele częściej wystawia za granicą, przede wszystkim w Niemczech, m.in. w Würzburgu, ale także w Barcelonie, Hadze i w Zandvoort oraz w Kalifornii, w San Diego, gdzie jego obrazy – głównie przesycone osobliwą poetyką portrety i kompozycje, najczęściej duże, o czytelnych wątkach religijnych – mimo że wywołują mieszane uczucia, to jednak cieszą się dużym zainteresowaniem, są kupowane, a niemal we wszystkich ważniejszych gazetach niemieckich ukazują się dziesiątki publikacji (artykułów, polemik i wywiadów) na temat artysty i jego twórczości.

Przedstawianie człowieka (Jezusa), jego nagiego, bezbronnego ciała w karkołomnych skrótach perspektywicznych i w niecodziennym kontekście, poparte zdecydowanie realistycznym widzeniem rzeczywistości, jej poszczególnych przejawów, duża dojrzałość kompozycyjna oraz wyczucie koloru – obrazy Piotra Naliwajki to nie tylko obrazy do oglądania czy do odczytywania ukrytej w nich (mniej lub bardziej zamaskowanej) treści (przesłania), ale także obrazy, które dają impuls do refleksji i zadumy nad światem, w którym żyjemy.

Osobiście porusza mnie, akceptuję w swojej świadomości postać Chrystusa szamoczącego się bezbronnie na szczycie krzyża (słupa telegraficznego) w trzech czwartych zatopionego wezbranymi wodami powodzi, w której obok dostojnych, dobrze odżywionych ryb, pojawia się kołyszący wśród fal telewizor zabrany przez żywioł z czyjegoś domu (Powódź). Trafia także do mnie Piłat, w którym obok półnagiego, umęczonego Chrystusa z belką krzyża na ramionach na pierwszym planie u dołu siedzi ubek (a może po prostu anonimowy urzędnik) pretendujący do roli tytułowego Piłata, palący papierosa, nieogolony, w rozchełstanej koszuli wystającej spod marynarki. 

Z pewnością więcej słów krytyki i oburzenia może wywołać duże płótno MBC z JB, na którym artysta przedstawił Barbie Teresę (jeden z wielu typów tej szalenie popularnej w USA lalki znanej, niestety, także polskim dziewczynkom) z Dzieciątkiem Jezus u boku, w pozie i układzie zbliżonym do wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie odczytywałbym jednak tego obrazu – jak to czynili niektórzy – jako profanacji otoczonego kultem wizerunku z bazyliki jasnogórskiej bliskiego każdemu wierzącemu Polakowi, ale raczej jako głos w dyskusji nad sposobem malowania obrazów religijnych przeznaczonych do kultu. Piotr Naliwajko tym prostym chwytem, a także innymi – bardziej wyrafinowanymi – płótnami o tematyce religijnej obnaża całą bezmyślność i głupotę wielu pseudotwórców, którzy bez zastanowienia powtarzają schematy i układy kompozycyjne zapożyczone bezkrytycznie w dużej mierze od artystów XIX-wiecznych. Efekt – wnętrza polskich kościołów (zwłaszcza tych najnowszych) pełne są niedobrych, zbyt dosłownych i eklektycznych stacji Drogi Krzyżowej i całkowicie nietrafionych wizerunków świętych czy kompozycji ze scenami z życia Jezusa i Matki Boskiej. 

Z pewnością obrazy Piotra Naliwajki o czytelnych wątkach religijnych wywoływały i będą nadal wywoływać żywą reakcję, zwłaszcza w Polsce (jak na razie przeważają opinie, że jest to zwykłe pozerstwo, pogoń za tanią popularnością, pastisz, a może po prostu głupota), ale warto pamiętać, że choć nie są to obrazy stricte sakralne (przeznaczone do wnętrz kościelnych, ołtarzy i feretronów), artyście udało się sprowokować wiernych, zwykłych widzów, krytyków, a nawet hierarchów kościelnych (zarówno w Polsce, jak i w Niemczech) do zabrania głosu co, być może, już wkrótce przerodzi się w prawdziwą dyskusję. Czy coś z niej wyniknie dobrego dla rozwoju tego typu malarstwa w przyszłości – nie wiadomo.

Piotr Naliwajko najczęściej przedstawiany jest jako uczeń Jerzego Dudy-Gracza i Macieja Bieniasza. Sam artysta przyznaje, że wpływ na jego wczesne prace miała tradycja dość brutalnie dosłownego malarstwa grupy Wprost. Naliwajko uniknął jednak nadmiaru wątków literackich obecnych w twórczości Jerzego Dudy-Gracza. Solidne rzemiosło, fascynacja realistycznym – prawdziwie akademickim – sposobem budowania nagiego ciała ludzkiego uzupełnione pogłębionym studium psychologicznym (w licznych, bardzo dojrzałych portretach powstałych w wyniku indywidualnie przeżytych dzieł malarstwa flandryjskiego i flamandzkiego) oraz chęć dialogu z wielkimi mistrzami nowożytnego malarstwa europejskiego, twórcami tej miary co El Greco czy Velázquez – na tej bazie rodzi się i istnieje osobliwe malarstwo Piotra Naliwajki.

W obrazach artysty, zarówno tych programowo prowokujących, nawiązujących do wydarzeń z Nowego Testamentu, jak i bardziej poetyckich, mówiących o zwykłym szarym człowieku w otaczającym go świecie, czuć fascynację autora rodzinnymi stronami (fragmenty autentycznego śląskiego pejzażu są tłem wielu obrazów) oraz obecność niepokornego słowiańskiego ducha, który przyczynił się do rozwoju rodzimego malarstwa, zwłaszcza w XIX-wiecznym Monachium, z dala od zniewolonej ojczyzny, w chwili gdy nie istniało jeszcze niepodległe państwo polskie. Może to także jedna z dróg rozwoju naszego malarstwa w XXI wieku, a zarazem sposób na zachowanie własnej tożsamości?