Analizy kibicowskich graffiti zazwyczaj oscylują wokół trzech zagadnień: ich semantyki, estetyki i subkulturowości. Klucze do popularnych interpretacji kibicowskich malunków na murach pochodzą zatem kolejno z językoznawstwa, historii sztuki i nauk społecznych.
„Walczący mają swoją dumę, honor i, przede wszystkim, nienawidzą kibiców wrogiej drużyny, jak w napisach «Żydów nienawidzę», «Jebać Żydów», gdzie Żyd jest obelżywym określeniem kibica Cracovii, czy w inskrypcjach «Anty-Wisła» i «Wyrżniemy was wiślackie kurwy – łowcy psów», gdzie grupa integruje się poprzez opozycję wobec przeciwnika” – pisze autorka pragmalingwistycznej analizy inskrypcji w przestrzeni miejskiej1. Choć Słownik języka polskiego podaje, że pragmalingwistyka to „połączenie wiedzy o języku i cywilizacji, w której jest on używany”, autorka nie wyjaśnia, dlaczego słowa „jebać”, „kurwa”, „Żyd” i „pies” to „znaki potencjalnie najbardziej obraźliwe”2. Tymczasem nie dekonstruując uniwersum symbolicznego, z którego one pochodzą, który reprodukują i w który interferują, nie wiemy, co sprawia, że znaki te są komunikatywne. Skutkuje to twierdzeniami typu: „«Jestem z Podgórza i tego się nie wstydzę kocham Wisłę Żydów nienawidzę» [to zdanie], w którym jednostka wyraża swoją więź z miejscem («Podgórze») i klubem («Wisła»)”3. Twierdzenia takie wskazują bardziej na ograniczenia analizy semantycznej niż na znaczenia kibicowskiego graffiti.
W obrębie analiz graffiti jako elementu subkultury stadionowej typologie są rozmaite: animals, zadymiarz, official hooligan, ultras, szalikowiec, kibic, fanatyk (Radosław Kowalski)4. Albo: szalikowcy, sympatycy, ultras, chuligani – pseudokibice (kibole), bojówkarze (Andrzej Kamiński)5. Jednak gra toczy się zwykle o jedno: odróżnienie „kibica” od „pseudokibica”. „Pseudokibice są wynaturzoną, wypaczoną formą kibiców. Pseudo-kibic jest tym «złym» na stadionie, który nastawiony jest jeśli nie wyłącznie, to przynajmniej w znacznym stopniu na destrukcję, agresywne wyładowanie frustracji i złości w nim tkwiącej. W tym sensie zrozumiałe jest to, że wiele pseudokibiców wprawdzie chodzi na mecze piłki nożnej, ale widowisko sportowe nie jest dla nich najważniejsze. Wykorzystują je raczej jedynie jako tło dla swojej prymitywnej działalności”6. I jeszcze: „Dzisiejszy kibic to osoba, która interesuje się sportem, czyta prasę sportową, śledzi transmisje zawodów sportowych nadawane w radiu i telewizji. Z kolei pseudokibic to osoba, dla której mecze stanowią pretekst do wywołania awantury”7.
W pracy Chuligaństwo stadionowe. Symbole i gesty na polskich stadionach wszystkie bez wyjątku opisane znaki nawiązują do ideologii rasistowskiej, nacjonalistycznej lub nazistowskiej: white power, krzyż celtycki, swastyka, runa odala, 88, 14, BH, 311, white brothers, white pride, biała pięść, flaga konfederacji, białe imperium, white worriors, wrona lub gapa, symbol SSTotenkopf, krzyż żelazny, triskelion, wilczy hak, flaga White Legion, krzyż Ku-Klux-Klanu, runa życia, runa śmierci itd8. Mimo to rasizmowi, nacjonalizmowi i nazizmowi na polskich stadionach i poza nimi w sążnistych niekiedy pracach dotyczących kultury kibicowskiej poświęca się średnio dwie strony. Na ratunek socjologii sportu i policyjnym ekspertyzom przychodzi bliżej nieokreślona „młodość” jako kategoria, która więcej rozmywa, niż wyjaśnia. Graffiti to w tym ujęciu „wyraz istnienia miejskich grup młodzieżowych”9 lub „uzewnętrznienie emocji różnych grup młodzieży na murach polskich miast”10. Tylko dlaczego młodzież, by wyrazić swoje emocje, potrzebuje maczety, „Żyda” i „zajebania”, a nie na przykład kwiecistej meksykańskiej czaszki, Pszczółki Mai i turkusowego kwadratu? Tego nie wiadomo. A może wiadomo aż nazbyt dobrze.
Patologia, przemoc, dysfunkcja, agresja, dewiacja, desocjalizacja, mafijność, trybalizm, terytorialność – o tym przeczytać można więcej, zwłaszcza w mediach.
W oczach ekspertów jest więc „pseudokibic” nie tylko „nieprawdziwym kibicem”, lecz w ogóle jakąś pomyłką. Wyjątkiem od jakiejś reguły. Tym słynnym „szumowiną”, „elementem”, „marginesem” i „mętem społecznym”, o którym słyszymy, ilekroć trwają publiczne dyskusje o polskich zbrodniach na mniejszościach. Należy do „onych”, nie do „nas”, z innej kultury pochodzi, tej wyjątkowo nieeleganckiej. Osoby, które piszą na murach „Jude – raus”, „Żydzi do gazu”, „wypierdziocha, Żydzie” Andrzej Osęka nazywa „agresywnymi prymitywami” oraz „mętami” właśnie11. Bo antysemityzm to wedle tej filozofii sprawa ludzi niekulturalnych. Dał jej wyraz historyk sztuki Kazimierz Piotrowski, pisząc o pracy Antysemityzm wyparty Kamila Kuskowskiego: „w cywilizacji Zachodu, jeśli chodzi o gros ludzi kulturalnych, artyści podejmujący ten wątek [Holokaustu] mogą liczyć na zainteresowanie, zrozumienie i profity”12.
O ile w polu nauk społecznych gestem dystynkcji jest odróżnienie kibica od pseudokibica, w polu analiz sztuki odróżnienie dystynktywne przebiega na linii: sztuka – wandalizm13. Choć niektórzy obstają, by kibiców nazywać artystami, gdyż dzięki nim na stadionach jest pięknie, kolorowo i majestatycznie, a „Choreografem jest niemal każdy członek grupy ultras, niejednego z nich można także nazwać artystą lub artystycznie uzdolnionym, gdyż nie każdy jest w stanie namalować wizerunek postaci historycznej, np. Józefa Piłsudskiego czy Romana Dmowskiego na płótnach o rozmiarze kilkudziesięciu metrów”14 – większość teoretyków sztuki graffiti nie poważa. Kolejne edycje (2010, 2012) albumu Polski street art, a także publikacja Między anarchią a galerią. Polski street art część 2 to prezentacja artystów rozpoznawalnych, wymienionych z imienia i nazwiska bądź ksywy – zgodnie z życzeniem osoby przedstawianej. Artyści sami wybrali, które ich dzieła zostaną w albumie pokazane i jak będą opisane. We wstępie do Polskiego street artu autorzy przyznają, że świadomie pominęli tzw. styl nowojorski i vlepki15. O napisach, o których tutaj mowa, nawet nie wspomnieli. Pozostają one poza spectrum zainteresowanych sztuką. Są „opaćkiwaniem murów” (Andrzej Osęka), „barbarzyństwem” (Eryk Lipiński) i „polską dziczą” (Jerzy Du-da-Gracz)16. Zwłaszcza na kamienicach. Kamienica pochodzi bowiem z kultury ludzi kulturalnych, toteż graffiti na niej zaburza zasadę decorum. Ale jeśli jest ono „dopełnieniem brzydoty miejsc, w których powstaje”, czyli polskich miast „zdewastowanych, wyeksploatowanych, zdegradowanych, półżywych, zaplutych i pijanych”17– wtedy w porządku, wtedy niech sobie będzie. „Razi mnie świeżo odnowiona staromiejska kamieniczka gęsto pokryta obscenicznymi napisami wykonanymi czarną farbą w sprayu. Nie przeszkadzają natomiast «graffiti» na ścianie odrapanej rudery, na płocie lub w brudnym i zaśmieconym przejściu podziemnym”18 – wyznaje Edward Lutczyn. Może dlatego, że tamtędy nie chadza. Nie interesuje go, jaka przestrzeń otacza ludzi, którzy „kamieniczki” nie uraczą w odległości wielu kilometrów od miejsca zamieszkania. Nie interesuje, bo nie musi. W końcu to nie jego kultura.
W kulturze ludzi kulturalnych wartością jest „kamieniczka”, ale jakość życia ludzi mieszkających poza zgentryfikowanymi dzielnicami najbogatszych polskich miast – już nie.
Istnieje jednak graffiti, któremu nawet od ludzi kulturalnych należy się obrona, a jest to „graffiti walczące”19. W jego poczet zaliczane są napisy antyokupacyjne z okresu drugiej wojny światowej oraz napisy entuzjastów „Solidarności”.
W tych dwóch wypadkach „wielkie gryzmolenie” (termin Andrzeja Osęki) – nawet na „kamieniczkach” – uzyskuje legitymację narzędzia słusznego oporu, które płynnie przeszło z epoki (hitleryzmu) w epokę (komunizmu), by posłużyć antykomunistycznej opozycji do wyrażania sprzeciwu „społeczeństwa” wobec nowej władzy. Eksperci od graffiti traktują takie malunki z estymą, powtarzając polską mantrę o zamianie jednej okupacji w drugą. Autorzy wydanego przez Instytut Pamięci Narodowej albumu Graffiti w PRL egzemplifikują „graffiti walczące” zdjęciami „kotwic”: tej opisanej w Kamieniach na szaniec, namalowanej w 1973 roku w Świdnicy obok napisu „GrunVald” (gdzie „V” zamiast litery „w” symbolizuje gest zwycięstwa), w 1986 roku w Warszawie i jednej bez daty, z Wrocławia, przy napisie „śmierć ruskiemu mordercy”20.
Kłopot w tym, że pod wszystkimi z wyżej wymienionych symboli Polski Walczącej podpisaliby się autorzy graffiti sfotografowanych przez Wojciecha Wilczyka. Bo o ile na początku lat dziewięćdziesiątych grafficiarzom i grafficiarkom zdarzało się jeszcze malować „kotwicę” w celach prowokacyjnych i obrazoburczych – wpisując ją na przykład w słowa „kupa”, „dupa” lub skrót PZPR21 – o tyle współcześni malarze „kotwicy” traktują ten znak wyłącznie nabożnie i ze śmiertelną powagą. Nic w tym dziwnego, zważywszy na nastroje polskich elit.
W samej tylko Warszawie pomników oznaczonych logo Polski Walczącej stoi kilkaset i z każdym rokiem ich przybywa. Kotwic na zdjęciach Wilczyka widać co niemiara, podobnie jak „Żołnierzy Wyklętych”, o których pamięć ulegała w ostatnich latach systematycznemu czyszczeniu ze wszystkiego, co zaprzeczałoby ich świetności, aż trzeciego lutego 2011 roku zostali uhonorowani przez polski parlament – zdominowany wówczas przez koalicję uważaną za centrową i liberalną – swoim dniem w kalendarzu świąt narodowych. Kibice, którzy także ich czczą, dołączają jedynie do chóru, któremu ton nadaje świat ludzi kulturalnych. Podobnie rzecz ma się z kibicowskim kultem generała „Nila”, rotmistrza Witolda Pileckiego, powstania warszawskiego, powstania wielkopolskiego. Wszystkie te hagiografie składają się na jedną generalną, którą kibice adekwatnie i afirmatywnie rozpoznają jako ideologię „Wielkiej Polski”. Bo każdy – od dziennikarza największej komercyjnej stacji telewizyjnej po kibica, który podczas demonstracji pali wóz owej stacji – w ideologii Wielkiej Polski został wychowany: przez szkoły, media, kościoły, rodziny. Zamiłowanie do historii (nazwiska i twarze piłkarzy klubowych z „Legendarnej Polonii Bytom”), ważne daty („Widzew 1910”, „Łódzki KS 1908”, „19G48”), patriotyzm lokalny („Rodowici Łodzianie”, „księstwo bytomskie”, „wiślaccy patrioci”), umiłowanie ojczyzny („Patrioci”, „Gwiazda Biała, Orzeł Biały, To Są Nasze Ideały”, „Chwała Wielkiej Polsce”), waleczność („wojownicy śląskich ulic”), lojalność wobec grupy własnej („śmierć tym, którzy uśmiercili naszych braci”) i gotowość na śmierć w obronie jej honoru („wierni po życia kres”, „śmierć zdrajcom miasta”) – tego uczą szkolne podręczniki do historii, WOS-u i języka polskiego, książki dla dzieci dostępne w każdym szanującym się muzeum historycznym, kolorowanki i wierszyki dla najmłodszych, a także liczne publikacje Instytutu Pamięci Narodowej i państwowe obchody świąt narodowych. Nie tylko ikonografia, ale podniosły, pełen patosu ton kibicowskich graffiti też stamtąd pochodzą. Nawet słownik, z którego czerpią kibice, nie zawsze różni się od tego oficjalnego. Producenci zabawek dla dzieci wypuszczają na rynek gadżety powstańcze, dlaczego więc mielibyśmy oburzać się na kibiców Ruchu Chorzów malujących bobasa, którego klocki układają się w napis „RUCH” („od bajtla wiemy co najlepsze”)? Trudno nawet dociec, kto tu kogo inspiruje. Ogrodzenie stadionu warszawskiej Polonii, filary wiaduktów warszawskich, mosty w stolicy, mur okalający Muzeum Powstania Warszawskiego, a nawet „kamieniczka” na Nowym Mieście ozdobione są, wykonanymi w większości na zamówienie, „legalnymi” muralami powstańczymi, w których roi się od kotwic, broni, orzełków i blondynów rodem z Hitlerjugend, machających biało-czerwonymi flagami. Niemal identycznych „aryjczyków” narysowali kibice ŁKS, podpisali ich hasłem „wiek nie ma znaczenia, fanatycy od urodzenia” i wcisnęli im w ręce flagę też biało-czerwoną, tylko że klubową. Dlaczego pierwsze nazywać sztuką, a drugie wandalizmem? W Muzeum Powstania Warszawskiego w sali dla dzieci stoi pomnik Małego Powstańca, w gablocie można zobaczyć zaplamione krwią dziecięce ubranka, a sprzedawane w muzealnej księgarni książki dla najmłodszych mniej lub bardziej otwarcie zadają pytania: czy ty też byłbyś gotowy poświęcić życie za sprawę? Kibice odpowiadają na piątkę: „Są w życiu sprawy najważniejsze!!!”.
Wojna, którą toczą kibice, to jeszcze jedna odsłona wojny pod flagą biało-czerwoną, o której pisała Dorota Masłowska. Wojny polskiej ze wszystkimi o wszystko. Przede wszystkim o uznanie, że Polska – w jej wymiarach mikro i makro, w jej historii i teraźniejszości – jest wielka, jest najważniejsza, jest szlachetna, niewinna, waleczna i wiecznie skrzywdzona, więc wiecznie będzie żądać krzywdy owej pomszczenia, zadośćuczynienia, uznania. I tak w kółko. To wdrażane przez polską kulturę cnoty – kolektywizm, militaryzm, patriotyzm – doskonale uwewnętrznione, wcielone, zinternalizowane. Ciąg dalszy opowieści, zgodnie z którą historia Polski jest hagiografią wybrańców, nieustannie walczących przeciwko zdradliwemu światu, dybiącemu na ich dobra i ducha. Jeszcze jeden rozdział legendy, w której historia nie ma żadnego znaczenia, ale która w Polsce nazywana jest właśnie historią: o „polskim narodzie”, który istniał tysiąc lat przed wynalezieniem pojęcia „narodu”, o „państwie polskim”, które już było potęgą, kiedy nie istniały jeszcze żadne państwa, o odwiecznie chrześcijańskiej „tożsamości wszystkich Polaków”, kiedy jedni z tych „wszystkich” nienawidzili drugich i mieli ku temu powody, bo byli u nich w pańszczyźnianej niewoli. Kolejna odmiana etosu rycerskiego, o którą Maria Ossowska mogłaby uzupełnić swoją książkę, dopisując gdzieś, pomiędzy Spartanami a szlachtą, rozdział „kibice”.
Bo kibice samych siebie przedstawiają jako rycerzy rodem z obrazów Jana Matejki: na koniach, w zbrojach, z proporcami, kopiami, flagami. Sporty walki na kibicowskich muralach są rycerstwa aktualną odmianą. Pięści, sale treningowe, rękawice bokserskie, nagie umięśnione męskie torsy, ogolone głowy, zasłonięte twarze, koktajle Mołotowa, szubienice, psy do walk, nawoływania „walczyć trenować Ruch musi panować”, sprzęt, którego używają kibice podczas ligowych spotkań (noże, tasaki, brzytwy, siekiery, maczety, łańcuchy, kije baseballowe, substancje łatwopalne, substancje żrące, race, kastety, metalowe pręty, okazjonalnie pozyskane kostka brukowa, sztachety płotu, kafelki chodnikowe, deski z ławek itd.22) – to współczesny oręż w ciągle tej samej walce. Chłopcy biorący w niej udział przeczytali ze zrozumieniem, że są zaledwie kamieniami rzucanymi na szaniec. Że ich życie nie ma wartości, bo wartość ma jedynie sprawa, której potrafią się poświęcić, podporządkować, za którą dadzą się zmasakrować i zabić. Tylko w kontekście polskiego militaryzmu zrozumieć można napisy „Wisła Morduje”, „Mordercy z bronią w ręku. Wisła Killers”23 czy „Wisła – strefa mroku i przemocy”24. Wbrew pozorom to nie są inwektywy rzucane pod adresem przeciwników, lecz dumna autoprezentacja. Tego typu subwersji jest w kibicowskim graffiti więcej. „Huligani”, „fanatycy”, „skoksowani kolesie”, „szarańcza”, „psychofans”, „getto”, „witamy w piekle”, „bandyci”, „opętani” – wszystkie te określenia doczekały się kibicowskiej rewindykacji. Zostały odzyskane w poczet pozytywnej autoidentyfikacji, bo określają stopień bezgranicznego oddania sprawie oraz dumy z przynależności do wspólnoty. 1991-2011, 1986-2002, 1978-1997, 1986-2011, 1986-2002 – to daty na miejskich nagrobkach kibiców. Zgodnie z uznawanymi za najlepsze wzorami kultury polskiej niektórzy z tych chłopców zginęli za barwy swojej flagi: w walkach z kibicami przeciwnej drużyny lub w walkach z policją. Mury sfotografowane przez Wilczyka roją się od upamiętnień poległych bądź zasłużonych dla klubu: graffiti wykonanych na kształt tablic nagrobnych, w tonacji szarej lub czarnej, ozdobionych portretami, przystrojonych sentencjami: „śmierć przerwała twego życia kliszę”, „Ty Pamiętałeś o Nas, My Pamiętamy o Tobie”.
Ckliwość tych sentencji kontrastuje z wszechobecnym: zniszczyć, zabić, zgwałcić, wdeptać w chodnik, kopać w głowę, powiesić, zjeść żywcem – deklarowanym wobec wrogów najpierw przez tych, którzy zginęli, potem przez tych, którzy zamordowanym kolegom szykują wzruszające upamiętnienia. Ale to kontrast pozorny. Raz jeszcze kibice odsłaniają to, co w kulturze oficjalnej usunięte w cień, ale obecne: wojna to zabijanie, kaleczenie, ranienie, to nieustające napięcie, życie w ciągłym zagrożeniu, to bezpowrotna utrata zdrowia, to adrenalina, upokorzenie, upokarzanie innych i śmierć. A kibice właśnie za żołnierzy się uważają: „Armia Białej Gwiazdy”, „wojownicy śląskich ulic” – piszą o sobie. Zapowiadają przemoc („zajebać”), dokonują przemocy (kostuchy, czaszki, „śmierć jest początkiem nowego życia”) i upamiętniają przemoc (symboliczne nagrobki) w imię swojej drużyny. Jedno, co się nigdy nie zmienia, to przemocy zasadność. Zupełnie jak w szkolnych podręcznikach, które wdrażają kolektywną tożsamość, a wraz z nią przekonanie, że pojedyncze życie nie ma wartości, wartość ma tylko godność, a ta nie jest dana wszystkim, lecz należy ją udowodnić, wywalczyć, uzyskać, najczęściej w drodze pozbawiania godności innych.
To nie graffiti walczy, to walczy cała Polska. Może i kibice w szkołach leserują, ale za uczestnictwo w kulturze należy im się czerwony pasek. W pełni uczestniczą na przykład w etosie opozycji. „Nasz los jest pod pewnym względem bardzo podobny do tego, który spotkał pierwotnych mieszkańców Ameryki Północnej w momencie kolonizacji ich kontynentu przez Europejczyków” – pisze autor kibicowskiego bloga „Fanatyczny”25. „Spotkały się wtedy dwie zupełnie różne cywilizacje. Nie było mowy o tym, żeby obie mogły funkcjonować razem. Nasi biali praojcowie uznali Indian za dzikusów, a ich zwyczaje za barbarzyńskie rytuały – rozpoczynając stopniowy podbój całego kontynentu. W ten sam sposób dziś powoli podbija się kibolskie przyczółki na stadionach w Polsce.
W związku z tym, czy nas czeka także nieuchronna śmierć? Wierzę, że nie. Nawet w Anglii, która jest ciągle ukazywana za wzór przez media i pseudo ekspertów, jako przykład kraju, w którym «sobie poradzili», kibolski duch jeszcze całkiem nie upadł. Mimo tysięcy kamer, podsłuchów – wszechobecnej inwigilacji na zachodzie nadal dają radę. Wszystko więc w naszych rękach. Jeżeli nie zatracimy kibolskiej kreatywności, pomysłowości i przede wszystkim ducha, to też damy radę”26. Na wzór opozycji antykomunistycznej, która w dominującej narracji historiograficznej urasta do miana elity moralnej, na wzór współczesnej prawicy, która swój głos prezentuje jako stłamszony skowyt prawdy przeciwko wszechpotężnym kłamcom, na wzór hierarchów Kościoła katolickiego, którzy ogłaszają się Dawidem stającym do nierównych walk z kolejnymi Goliatami (genderyzmu, cywilizacji śmierci, homoseksualnego lobby itd.), a nawet na wzór uciskanych mniejszości („Indianie”) kibice wybrali tożsamość odszczepieńców, którzy bez względu na koszty („Pozdrowienia do więzienia”) będą walczyć z wrogiem. Tożsamość atakowanej zewsząd garstki, która na przekór konformizmowi, odważnie i z poświęceniem pozostaje wierna ideałom („Jesteśmy Elitą Nie Tłumem, W Sercach Nosimy Dumę. Hooltras”, „Nieliczni przeciw Niezliczonym”).
Jednym z tych ideałów jest męskość. Świat zobrazowany na kibicowskich graffiti to świat bez kobiet, a fakt ten jest niemal równie zastanawiający jak to, że wśród speców od „kiboli” nikomu zastanawiający się on nie wydaje. Kibice to wspólnota mężczyzn, ustanowiona przez mężczyzn i wobec mężczyzn, która w horyzoncie spraw ważnych, wśród punktów odniesienia – pozytywnych i negatywnych – ma wyłącznie mężczyzn. I tutaj znowu piątka z plusem dla kibiców za polskość, bo w polskiej kulturze mężczyzna to – w odróżnieniu od kobiety, która uważana jest za byt ograniczony przez cechy własnej płci – podmiot uniwersalny, od własnej płci niezależny, wzór człowieka „w ogóle”. Niech świadczy o tym fakt, że w mediach relacjonujących dokonania kibiców próżno szukać informacji o ich płci, tak długo jak aktów przemocy i wandalizmu dopuszczają się mężczyźni. Wtedy sprawcami są „po prostu” ludzie. Szukając wyjaśnień dla kibicowskich tożsamości i praktyk, eksperci nie sięgają po kulturową konstrukcję męskości. Tymczasem męskość jest dla zrozumienia kibicowania kategorią kluczową choćby dlatego, że w obrębie kultury polskiej mężczyzna to człowiek, który od urodzenia socjalizowany jest do zadawania przemocy i znoszenia przemocy. Męskość to jakość, którą identyfikujący się z nią człowiek musi nieustannie udowadniać. Robi to, piętnując tych, którzy kulturowej definicji męskości nie sprostali. Tym właśnie w języku kibiców jest „pedał” – nieprawdziwym mężczyzną, dzięki którego wskazaniu i zaszczuciu wskazujący i szczujący może czuć się bezpiecznie, że sam nie stanie się wskazanym i szczutym. Do czasu. Bo tożsamość płciowa wymaga nieustannego treningu, odgrywania, potwierdzania. Zgodnie z tą logiką, kto pisze na ścianie „pedał”, ten pedałem nie jest. Na tym polega homofobiczny gest, a jego prześladowcza moc jest do utrzymania tylko w obrębie kultury, która gest ów aprobuje i która uczy ludzi, jak go czytać. „Pedały”, „RUCHani”, „Górnik cwele”, „bierzecie do ryja”, „całe piaski robią laski”, „Pasy Gay Club”, „Jebać Wisłe siekierami a PZPN kutasami”, „Dlaczego zomo wciąż broni homo? Bo lubi pan władza, gdy mu się wsadza” – piszą kibice o swoich wrogach. W męskim świecie, gdzie kultywuje się silne uczucia względem innych mężczyzn (miłość do fanów tej samej drużyny, nienawiść do fanów drużyny przeciwnej), gdzie nader często dotyka się innych mężczyzn w gestach przyjaźni lub w gestach agresji27, gdzie mnóstwo jest męsko-męskiej intymności, mężczyzna musi wylegitymować się homofobią.
Intymność kibicowskiego grona dobrze oddaje wypracowany przez kibiców język. ŚŻK (Śmierć Żydowskiej Kurwie), JŻS (Jebać Żydów Siekierami), AJ (anty Jude), PF (Psycho Fans), JP (Jebać Pejsy lub Jebać Policję), H (Hooligans), odwrócone R (znak przeciwników Ruchu Chorzów), odwrócone G (znak przeciwników GKS Katowice) – kibicowski język doczekał się swojej autonomii. Jest kodem więzi intymnych: niezrozumiałym dla postronnych, przejrzystym dla wtajemniczonych, ekskluzywnym, elitarnym, dostępnym nielicznym, dla których rozszyfrowanie skrótu JŻS, H i AJ jest tak samo proste jak dla przeciętnego obywatela/obywatelki rozszyfrowanie skrótu ZUS, ABW czy PO.
Jeden wszakże znak w tym języku jest uniwersalny. Znak, który jak Polska długa i szeroka każdy potrafi odczytać bez pudła: Żyd. Czasami zastąpiony przez „Jude”, „Żydy”, „pejsy”, „śmierdzieli” lub gwiazdę Dawida. Czasami z czasownikami: „jebać Żydów”, „oczyścimy Kraków z żydowskiego”, „Jebać Żyda maczetą”. Czasami wpisany w rymowanki: „matki pejsów są kurwami, jebać Żydów siekierami”, „Hitler wróć Żydów truć”. We wszystkich wariantach Żyd jest odwrotnością swojskości, antytezą wszystkiego, co pozytywnie konotowane. Obok „cweli”, „pedałów”, „kurew” i „Cyganów” („jebać cygańskie gówno”, „Łowcy cyganów”), zaludnia najliczniej krainę nieludzi. Jest go tak wiele, że, podobnie jak figurka „Żyda z pieniążkiem”, miasta bez Żydów czyni miastami z Żydem, zamienionym w namurny znaczek. Znaczek stemplowany tak gęsto i często, że Monty Python mógłby zrobić tu film o Żydach, którzy wracają do Łodzi, a tam, sądząc, że każdy dom oznaczony gwiazdą Dawida jest żydowski, w rezultacie zajmują całe miasto.
Gwiazdy Dawida nikt – inaczej niż liter klubowych – nawet nie przewraca. Czasem ktoś ją wiesza na szubienicy, ale i to nie zawsze. Nie trzeba. Symbole kojarzone z żydowskością mają obraźliwą moc – ta moc polega na tym, że nikomu nie trzeba ich tłumaczyć, bo przynależą do polskiego kodu kulturowego. Kod ten ma przede wszystkim funkcję łączącą. Wciela on do jednej wspólnoty zrozumienia porządnego obywatela, mijającego napis „Jude Raus” z tym, kto ten napis namalował. Tworzy nić porozumienia między mieszkańcami bloku, na którym namalowane jest „Śmierć Żydom”. Integruje dzieci z osiedla, przy wjeździe do którego widnieje mural „anty Żydy”. Jeśli pojęcie dialogu, które wpisują sobie w nazwę kolejne inicjatywy (Centrum Dialogu im. Marka Edelmana, Platforma Dialogu Polsko-Żydowskiego, Forum Dialogu Między Narodami itd.) może się jeszcze na coś przydać, to właśnie do opisu antysemityzmu. Dialog ma miejsce tylko w sytuacji równowagi sił stron biorących w nim udział. Tam, gdzie jedna strona narzuca drugiej warunki rozmowy, nie z dialogiem mamy do czynienia, lecz z przemocą, dzięki której jedni zdecydują, co może być powiedziane, a drudzy albo to powtórzą, albo zostanie im odebrana możliwość zabrania głosu. Jeśli więc mamy w Polsce jakiś dialog, to nie polsko-żydowski, lecz polsko-polski: międzygeneracyjny, międzyklasowy, międzysąsiedzki, w którym hasło „Żydy” jest pojęciem ważnym, bo zawiązującym wspólnotę oczywistości w poprzek podziałów.
Argumentując przeciwko penalizowaniu mowy nienawiści, Judith Butler pisze, że mowa ta jest interpelacją podmiotu, a „interpelacja określa kategorie, poprzez które uznanie istnienia staje się w ogóle możliwe”28. Można to rozumieć dwojako. Z jednej strony mowa nienawiści skazuje określone przez nią jednostki na określony sposób społecznego zaistnienia, niejako zamykając możliwości funkcjonowania alternatywnego, na przykład nienapiętnowanego. Z drugiej jednak daje możliwość zaistnienia w sensie politycznym, bo po pierwsze czyni widocznym, po drugie wzywa do odpowiedzi. Czyli niejako upodmiatawia – w takim sensie, w jakim pisał o upodmiotowieniu Louis Althusser: jako o powołaniu jednostek do określonych przez ideologie państwowe identyfikacji, a wraz z nimi praktyk i przekonań29. Kłopot w tym, że kibicowskie graffiti, jeśli kogoś interpelują, to nie Żyda, lecz kibica przeciwnej drużyny, z rzadka pracownika służb mundurowych, jeszcze rzadziej przedstawiciela władzy lokalnej lub państwowej. W przeciwieństwie do obelg, o których pisze Butler, muralna mowa kibiców na potęgę odpodmiatawia, bo nie mówi ani o „Żydach”, „pedałach”, „Cyganach”, „kurwach” i „cwelach”, ani do nich, lecz używa „Żyda”, „pedała”, „Cygana”, „kurwy” i „cwela” jako oczywistej obelgi wobec kibica przeciwnej drużyny. Jeśli więc ktoś jest tu interpelowany, to ów kibic, a nie „Żyd”, „pedał”, „kurwa”, „Cygan” i „cwel”. Tych ostatnich nikt nie wzywa do odpowiedzi, przeciwnie. Oni od dawna są zamrożeni w formie, którą wystarczy się posłużyć. Kultura polska to znakomita tych form przechowalnia. Wielowiekowa zamrażarka, do której zapasów sięgają kibice.
Napisy kibiców nie są więc „przeciwko Żydom”, co wcale nie znaczy, że nie są one antysemickie. Paradoksu tego nie może rozwiązać polskie prawo o przestępstwach z nienawiści. Wszak przepisy głoszą, że „kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności” (art. 216 Kodeksu karnego), „kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” (art. 190 Kodeksu karnego) i „kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przy-należności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej oso-by, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3” (art. 257 Kodeksu karnego)30. Zatem albo obrażasz kogoś, bo jest Żydem i wtedy popełniasz przestępstwo, albo ten ktoś nie jest Żydem i wtedy mówiąc do niego „ty Żydzie”, wcale go nie obrażasz. Kropka. Prawo nie przewiduje trzeciej opcji: że obrażasz nie Żyda, lecz Żydem.
Kuriozalne wyroki sądów w sprawach o mowę nienawiści obrazują, że polskim prawem – tak jak polską kulturą, której prawo jest elementem – rządzi paradygmat tożsamości. Rządzi on także badaniami na temat antysemityzmu, których konstruktorzy zakładają, że antysemityzm to stosunek do Żyda. Choćby potencjalnego, choćby w domyśle, ale stosunek do. Tymczasem kibicowskie graffiti unaoczniają, że antysemityzm to raczej kod kultury polskiej, w którym Żyd jest „zaledwie” narzędziem komunikacji. Jest jej tworzywem, ale nie jej celem i nie jej adresatem. Antysemityzm to integralny element polskiej kultury: część, bez której stałaby się ona niezrozumiała; język, w którym słowa nie mają nic wspólnego z desygnatem, ale pozwalają komunikować się ludziom, którzy słów tych używają. Dlatego butlerowska kategoria interpelacji nie może tutaj zadziałać. Kibice nie mówią: „Żydzie, jesteś taki, śmaki i owaki”, lecz: „Franku, ty Żydzie”, „Mietku, twoja mama jest Żydówką”, „Pawle, śmierdzisz jak Żyd”. Nie Żyd jest więc tu ważny, lecz Franek, Mietek, Paweł, każdy kibic przeciwnej drużyny oraz każdy mieszkaniec miasta, który napis ten widzi i który wie, kto tu został obrażony i jak głęboko. Jeśli więc, zważywszy na polskie prawo, ktoś miałby tu kogoś ciągać po sądach, to Franek, Mietek i Paweł, by denuncjować, że nie są Żydami, a ich matki – Żydówkami. Po raz kolejny w polskiej historii Żyd – ani nikt, kto stanąłby w jego obronie – w polskim sądzie nie ma dziś czego szukać.
Paradygmat tożsamości powoduje przesunięcie interpretacyjne, które więcej zasłania niż wyjaśnia. Dopóki będziemy w tym paradygmacie tkwić, dopóty pozostaniemy w tej samej logice, która rządzi kibicowskim graffiti. Bo dopóki skupiamy się na tym, kim jest kibic i jak bardzo nie jest on z naszego podwórka, zamiast przyjrzeć się, z czego tka on swoje kibicowanie, jakich narzędzi w tej walce używa, z jakiego korzysta oręża, z jakich fantazji konstruuje sojusznika, a z jakich wroga, dopóty powtarzamy analogiczny gest wykluczenia. Kibic wyklucza ze swojej wspólnoty „Żyda”, „pedała”, „Cygana”, „kurwę” i „cwela”, a badacze, politycy, eksperci i dziennikarze, za pomocą nie mniej patologizującego słownika („kibole”, „pseudokibice”, „chuligani”), wyrzucają ze swojej wspólnoty kibica. Jedni i drudzy zachowują dzięki temu dobre samopoczucie, bo obronili swoje światy przed intruzami. Między tymi światami nie ma ani symetrii, ani zerwania. Ten pierwszy jest dzieckiem drugiego, nie odwrotnie. Transferem sensów, kapitałów i znaczeń wciąż rządzi prawo społecznej grawitacji. Treścią tego transferu jest znaczenie (i przeznaczenie) „Żyda”, „pedała”, „Cygana”, „kurwy” i „cwela” w obrębie polskiej kultury. Za sprawą paradygmatu tożsamości ci trzeci – „Żyd”, „pedał”, „Cygan”, „kurwa” i „cwel”, wszyscy, którzy z wyboru lub konieczności nie mieszczą się w definicji białego Polaka-katolika lub jego białej, polskiej i katolickiej żony – pozostają tam, gdzie byli: wystawieni na użycie, skazani na status sublokatorów, pozbawieni możliwości artykulacji, sprawstwa, ochrony.
Przy okazji kolejnych wyborów – ostatnio do parlamentu europejskiego (2014) – polską sferę publiczną zapełniają lamenty ekspertów nad niską frekwencją wyborczą. Polacy nie interesują się polityką – wyciągają z tego wniosek politolodzy, socjolożki, moralne autorytety. Ale kibicowskie graffiti temu przeczy. Znaki w tym graffiti używane – świadomie, ze zrozumieniem, nierzadko subwersywnie, czasami z humorem – są na wskroś polityczne: swastyka, kotwica, krzyż, miecz, hasła typu „you’ll never walk alone”, wezwania do stawienia się na jedenastolistopadowych faszystowskich pochodach. Polacy, owszem, interesują się polityką, tylko że ich polityczność dzieje się i wyraża gdzie indziej. Uprawiana jest ona inaczej, niż życzyłaby sobie polska inteligencja. Dostępna jedynie na ekranie telewizora, abstrakcyjna i odległa, rezydująca gdzieś w stolicy władza zaskakująco rzadko bywa przedmiotem kibicowskiego komentarza, krytyki, żartu. Nawet policji na zdjęciach Wilczyka jest niewiele. Tu i ówdzie widać CHWDP, Cracovia co prawda deklaruje „Nigdy nie zejdziemy na psy”, ale po to, by wypomnieć Wiśle, że była klubem milicyjnym, PZPN pojawia się bodaj raz – jako „laleczka Voodoo” z wbitymi w nią szpilami. Przeważnie jednak kibice rozmawiają z sobą, między sobą się układają, zawiązują sojusze we własnym gronie i we własnym gronie prowadzą wojnę. Władze – czy to państwowe, czy lokalne, czy to ustawodawcze, czy wykonawcze – nie są jej częścią. Czasem jedynie przeszkadzają ją prowadzić. Jakby zmobilizowani wezwaniami do polskiego społeczeństwa, by stało się bardziej obywatelskie, kibice biorą sprawy w swoje ręce: ich demokracja jest najbardziej bezpośrednia, ich polityka jest bardziej niż samo-rządowa, ich sądy to samosądy.
Polityczny wymiar kibicowskiego graffiti to także akces do przestrzeni miejskiej. Nikt z takim uporem, konsekwencją i poświęceniem jak kibice nie realizuje „prawa do miasta”, o którym mówią miejscy aktywiści. Wysiłek włożony w przygotowanie projektu graffiti i namalowanie go, pieniądze włożone w farby, czas włożony w kibicowską działalność, ryzyko poniesienia kary za „wandalizm” oraz uszczerbku na zdrowiu przy malowaniu na wysokościach i w trudno dostępnych miejscach – wszystko to w ramach darmowej pracy na rzecz wspólnoty, zmieniania miejskiej przestrzeni, dbałości o najbliższe otoczenie. Grafficiarze malujący dla GKS Katowice stworzyli grupę LArMO „Malunkarze” (małe lub odwrócone do góry nogami „r” w nazwie symbolizuje wrogość wobec Ruchu Chorzów, którego logo to litera „R”). „Nadajemy Barw Szarym Ścianom tej Dzielnicy. Official Graffiti Giszowiec LGM” – piszą o sobie. Kibicowskie graffiti to zatem świadome dekorowanie miasta, przemyślane zagospodarowywanie przestrzeni, bezinteresowna działalność społeczna, prawdziwy wolontariat, którego nie można sobie wpisać do CV, bo nie przełoży się na większe szanse zatrudnienia nawet w trzecim sektorze.
Zdjęcia Wojciecha Wilczyka można czytać jako odsłonę alternatywnego miasta. Drugiego obiegu polskich dzielnic, osiedli, podwórek, ulic. Oto kibice i ich świat: ich sprawy, ich idee, ich święci, ich wrogowie, ich historie, ich poglądy, ich styl życia, ich środki wyrazu, ich etyka, ich estetyka. Ale na zdjęciach Wilczyka toczy się życie wcale niekibicowskie. Graffiti, które sfotografował, to tło. Scenografia dnia codziennego milionów ludzi. Dekoracja mijana w drodze na przystanek, do supermarketu, ze szkoły, po samochód, z psem na spacer, do babci z zupą w termosie. Dziewczyna idzie do szkoły, śmierć żydowskiej kurwie, kobieta niesie ze sklepu chleb i mleko, fanatycy od urodzenia, mężczyzna wyprowadza psa na spacer, Polska dla Polaków, dzieci grają w piłkę na podwórku, Anty Jude, toi toi, swastyka, kwiatki na balkonie, swastyka, firanka w oknie, krzyż celtycki, Lewiatan promocja słodycze, Jebać Żydów Maczetami, xero, jebać Żydów, rajstopy, Śmierć Żydom, zdrowa żywność, jebać cracovie kurwe, krzaki forsycji zimą brązowe. Na terenie MSM Wielka Skotnica jebać cygańskie gówno, na Skowronków 2-2c Widzew – Żydzew i dwie gwiazdy Dawida, na Korfantego 21 gwiazda Dawida na szubienicy, na Nowohuckiej 41 antyjude. Zabijanie Żydów jest bezkolizyjnie i harmonijnie wtopione w krajobraz. Z czasem przestajesz widzieć, na co patrzysz. Z czasem „jebać Żydów maczetami” powszednieje jak billboard reklamujący tanie produkty w lokalnym supermarkecie. Na mocy kultury polskiej antysemityzm staje się elementem pejzażu. Można by rzec: pełna asymilacja (zabijania) Żydów.
Kotwica i swastyka, flaga polska i flaga klubowa, krzyż i krzyż celtycki, chwała wielkiej Polsce i śmierć Żydom, Polska dla Polaków i Antyjude – Wojciech Wilczyk pozbierał puzzle rozrzucone po Polsce. W kawałkach puzzle nie są czytelne. Dopiero skompletowane i ułożone pozwalają zobaczyć, jaki obrazek przedstawiają. Ten obrazek to krajobraz polskiej kultury. Kibicowskie graffiti jest jej zwierciadłem, dużo mniej krzywym niż życzyłby sobie tego świat ludzi kulturalnych. Wartość naczelna współczesnej polskiej kultury – antykomunizm – odbija się w nim nader klarownie. Jak w popularnej niegdyś łamigłówce „połącz kropki”, antykomunizm jest tą linią, która łączy sfotografowane przez Wilczyka graffiti. Znaki tożsamościowe w nim używane – od krzyża, przez Polskę Walczącą po swastykę – są symbolami ideologii antykomunistycznych, którym kibice nie pozwalają wygasnąć. Polityka historyczna uprawiana dziś przez kibiców na murach jest nieodrodną córką oficjalnej polityki historycznej współczesnej RP. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat fantazmat komunisty jako wroga numer jeden polskiej sfery publicznej rósł w siłę. Stał się workiem bez dna, do którego wrzucać można wszystko, z czym współczesna Polska – także w swoich lokalnych, partykularnych przejawach – nie chce się identyfikować.
Za sprawą coraz bardziej aktualnego stereotypu „żydokomuny” nie od dziś jest w tym worku i Żyd. Antykomunizm jest języczkiem u wagi odmierzającej złoty środek, dzięki któremu każdy – od radykalnego ekstremum po mainstream – wie, kogo wychwalać, a kogo obrażać, co uwznioślać, a co wyśmiewać, komu pomniki stawiać, a czyje pomniki bezcześcić. Z całym szacunkiem dla kibiców, oni tego nie wymyślili. Oni są tylko pilnymi uczniami polskiej kultury. Uważnie słuchają polskich historyków, polityków, moralistów, ekspertów. Ich słowa traktują serio i biorą je sobie do serca. Kultura polska, wędrując z wyżyn na blokowiska, nie straciła wcale swojego charakteru, a jedynie nabrała dosłowności. Rezygnując z dobrych manier, odsłoniła, z czego czerpie swoją tożsamość i jaką tożsamość oferuje.
*dr Anna Zawadzka, socjolożka, pracuje w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk, reżyserka filmu dokumentalnego Żydokomuna.
1 Anna Chudzik, Inskrypcje w przestrzeni miejskiej. Studium pragmalingwistyczne (na przykładzie napisów krakowskich z lat 2003-2005), Sanok 2010, s. 148-149.
2 Ibidem.
3 Ibidem.
4 Za: Andrzej Kamiński, Typologia kibiców piłkarskich, [w:] Przestępczość stadionowa. Diagnoza i przeciwdziałanie zjawisku, red. Wiesław Pływaczewski, Bernard Wiśniewski, Szczytno 2012, s. 8-22.
5 Ibidem.
6 Tomasz Sahaj, Fani futbolowi. Historyczno-społeczne studium zjawiska kibicowania, Poznań 2007, s. 92.
7 Jerzy Dudała, Fani-chuligani. Rzecz o polskich kibolach, Warszawa 2004, s. 65.
8 Justyna Jurczak, Chuligaństwo stadionowe. Symbole i gesty na polskich stadionach, Szczytno 2011.
9 Marian Golka, Graffiti w poszukiwaniu tożsamości, [w:] Od kontrkultury do popkultury, red. Marian Golka, Poznań 2002, s. 139.
10 Jacek Waloch, Od wydawcy, [w:] Polskie mury/zmory, Toruń 1991 (album bez numeracji stron).
11 Andrzej Osęka, Spowiedź uliczna, [w:] Polskie mury/zmory, op. cit.
12 http://kwartalnik.exit.art.pl/article.php?edition=34&id=605&lang=pl (dostęp: 4.08.2014).
13 Zob. Zbigniew Bartkowiak, Graffiti – sztuka czy wandalizm, Zielona Góra 2008.
14 Piotr Pałaszewski, Polscy ultrasi. Artyści czy stadionowi bandyci?, [w:] Przestępczość stadionowa. Diagnoza i przeciwdziałanie zjawisku, red. Wiesław Pływaczewski, Bernard Wiśniewski, Szczytno 2012, s. 61.
15 Elżbieta Dymna, Marcin Rutkiewicz, Polski street art, Warszawa 2012, s. 6.
16 Polskie mury/zmory, op. cit.
17 Jerzy Duda-Gracz, [w:] Polskie mury/zmory, op. cit.
18 Edward Lutczyn, [w:] Polskie mury/zmory, op. cit.
19 Tomasz Sikorski, Graffiti nad Wisłą, [w:] „Obieg” 1991-1992, nr 11-12, s. 10.
20 Ewa Chabros, Grzegorz Kmita „Patyczak”, Graffiti w PRL, Wrocław 2011, s. 24-39.
21 Zob. zdjęcia w albumie Polskie mury/zmory, op. cit.
22 Tomasz Sahaj, Fani futbolowi. Historyczno-społeczne studium zjawiska kibicowania, op. cit., s. 126.
23 Za: Anna Chudzik, op. cit., s. 247.
24 Ibidem, s. 148.
25 http://fanatyczny.wordpress.com/2012/03/17/liberta-per-gli-ultras-rozkminy-przemyslenia-refleksje/
26 Ibidem.
27 Zob. na przykład film dokumentalny Klatka, reż. Sylwester Latkowski, Polska 2003, oraz klip do utworu Setki kilometrów z płyty Definicja Kibol (2012).
28 Judith Butler, Walczące słowa. Mowa nienawiści i polityka performatywu, tłum. Adam Ostolski, Warszawa 2010, s. 13-14.
29 Louis Althusser, Ideologie i aparaty ideologiczne państwa, tłum. Artur Maroń, „Nowa Krytyka” 20.04.2010, http://www.nowakrytyka.pl/spip.php?article374 (dostęp: 4.08.2014).
30 Kodeks karny – ustawa z dnia 6 czerwca 1997 roku. Źródło: http://www.mowanienawisci.info/post/kodeks-karny-ustawa-z-dnia-6-czerwca-1997-r/