Od chwili swojego pojawienia się na artystycznych scenach rodzinnych Skierniewic, Łodzi, a potem Warszawy Sławomir Belina z upodobaniem wciela się w różne role. W notach biograficznych towarzyszących jego wystawom prezentowanym od połowy lat 90. ubiegłego wieku, przedstawia się jako: fotograf, dziewiarz, dramaturg, autor wielu poradników, redaktor ultrafeministycznego kwartalnika, hafciarz, aktor obsadzony w głównej roli żeńskiej (Królowej Ludzkich Serc), poeta, pieśniarz, a tym samym okupant ludzkiej wrażliwości, wieczny tułacz z przerośniętym gruczołem pogardy, hodowca rybek, miłośnik cielęciny, treser rodzinny… Co zabawne, fragmenty tej wyliczanki cytowane były na poważnie przez niektórych gazetowych recenzentów wystąpień artysty.
Można zapytać, kim naprawdę jest Pan Belina. Wiemy (jeśli widzieliśmy jego wystawy), że jest artystą posługującym się fotografią, tworzącym instalacje rzeźbiarskie i wideo. Wiemy, że mistrzowsko gra słowem, a tytuły ekspozycji i dzieł stanowią ich integralną część. Wiemy, że bardzo często jest on bohaterem swoich prac, choć nie zawsze ich autorem. Reszta jest kwestią poczucia humoru widza, jego chęci do podążania za budowanymi przez autora wątkami, zajrzenia pod maskę, za którą w danym momencie się schował. (Ja na przykład, po dziś dzień zachodzę w głowę, czy w 1998 roku podczas pleneru rzeźbiarskiego w Muzeum Hermanna Bracherta w Otradnoje koło Kaliningradu – w organizacji którego współuczestniczyłam – artysta rzeczywiście stworzył klasyczną rzeźbę przedstawiającą „krasawicę (piękność) na ośle”, czy była to kolejna jego mistyfikacja).
Biografia artystyczna Beliny nie jest klasyczna. Nie ukończył on akademii sztuk pięknych, nawet nie miał takiej potrzeby. Literatura, filozofia, ubieranie myśli w słowa i swoboda mieszania poezji z językiem banału są dla niego równie ważne, jak sztuki wizualne. Niezwykle żywa scena artystyczna Łodzi lat 90. z jej postdadaistycznym podejściem do twórczości artystycznej uformowała go jako artystę. Zawodowy flirt ze światem popkultury i mody stały się kolejnym źródłem inspiracji jego sztuki. Twórczość Sławomira Beliny jest jednak przede wszystkim ironiczno-metaforyczno-groteskową opowieścią o nim samym – człowieku i artyście. Obsesyjne pytanie o tożsamość i budujące ją składniki to najważniejszy i stały element jego dzieł (Pan Belina jako przedmiot/tworzywo i podmiot). Kontekst lokalny – miejsce, w którym przyszło mu żyć i tworzyć, także stanowiły pożywkę dla jego sztuki. Prowincjonalna mentalność, ciężar tradycyjnych struktur społecznych, naiwno-opresyjna religijność niejednokrotnie znajdowały swoje odbicie w twórczości artysty.
Belina określany jest często mianem prowokatora bezkompromisowo badającego w swoich pracach granice szczerości autoportretu czy voyerysty podglądającego samego siebie. Magda Ujma nazwała go kiedyś trafnie „ofiarą samego siebie”. W ostatnich czasach pojawiły się także interpretacje twórczości tego artysty w kontekście sztuki gejowskiej. To ważny głos. Równie istotne znaczenie może mieć dla Beliny żonglowanie obrazami z różnych poziomów wizualnej rzeczywistości – sztuki wysokiej, popkultury, sfer społecznie marginalizowanych lub potępianych (jako obsceniczne); zacieranie granic gatunkowych, mylenie tropów. Prowokacje Beliny nie są nigdy proste – to raczej kunsztowne konstrukcje, w których (auto)ironia posunięta jest do granic okrucieństwa, a dowcip i groteska odgrywają kluczową rolę (zamykając jednocześnie drogę do zbyt jednoznacznych interpretacji prac). Artysta często podejmuje wątki z wcześniejszych dzieł, w kolejnych projektach buduje historie na zasadzie podświadomych, instynktownych skojarzeń.
Norma to najnowszy projekt Sławomira Beliny. Instalacja wideo przygotowana specjalnie z myślą o wystawie w Atlasie Sztuki w Łodzi. Artysta po latach wraca do ważnego dla siebie miasta, wraca z wystawą zrealizowaną w nowej dla niego technice, wraca do sztuki po okresie poświęcenia się pracy dziennikarskiej. Zapytany przeze mnie o źródło inspiracji do jego powstania, zacytował słowa pewnego współczesnego pisarza (sic!), o „pragnieniu ucieczki w jakieś alternatywne życie, które nie byłoby jego”. To pragnienie kolejny raz popchnęło artystę do wcielania się w różne postaci, poszukiwania czy potwierdzania siebie przez przywdziewanie coraz to nowego kostiumu. Tytuł pracy pożyczył Belina od zapomnianej opery Vincenza Belliniego Norma z 1831 roku (piracka płyta z jej nagraniem wpadła mu niedawno w ręce). Także atmosfera nieco groteskowego patosu, teatralność gestu, ekstrawaganckie kostiumy obecne w tej instalacji mają quasi-operową proweniencję. Inne źródło inspiracji to świat mody i dyktowane przez niego konwencje wizualne (projektowanie strojów, fotografia mody). Możemy także dopatrzyć się odniesień do popularnej (i nadużywanej) ostatnio strategii „sztuki w przestrzeni miejskiej” (wpasowanie ciała performera w rytm codziennego życia miasta). Artystę interesuje również analiza ruchu w performance (między tańcem a gimnastyką). Norma to projekt-przygoda, który pozwolił twórcy sprawdzić swoje siły w haute couture (projektowaniu eksperymentalnych kostiumów-hybryd, czasami z elementami mechanicznymi, we współpracy ze sławnymi łódzkimi krawcami i konstruktorami) i dobrać muzykę do sekwencji „tanecznych” filmu. Dał mu także możliwość poznania miast-ikon z czterech kontynentów: Wenecji, Nowego Jorku, Hanoi i Kairu. Tak powstało dzieło synkretyczne a nastrojowe, w którym „sztuczny”, piąty (?) element w postaci Pana Beliny ubranego w teatralno-futurystyczne kostiumy wykonuje enigmatyczny taniec wśród banalnego zgiełku miast z różnych kultur.
Czyżby ironiczny komentarz na temat niełatwej pozycji współczesnego artysty w społeczeństwie?
*Magda Kardasz, ur. 1967. Kurator sztuki współczenej. Pracuje w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki.